Reklama

Tajemnicze zniknięcie Puszkina

Kochanie, czy wszystko już spakowałaś?! - krzyknął Łukasz, ładując moje narty do samochodu.

- Prawie... Jeszcze tylko dwa swetry, kurtka puchowa i buty na zmianę! - odkrzyknęłam, wrzucając ciuchy z szafy prosto do walizki.

- Wy, kobiety, naprawdę umiecie się pakować... Mieliśmy wyjechać o drugiej, a już prawie piąta!
Przewróciłam oczami i po chwili wręczyłam mu z trudem dopiętą torbę.

- Nie marudź, tylko ładuj to do auta - odparłam stanowczo i... poskutkowało.

"Ufff...", ucieszyłam się, po czym wrzuciłam do torebki jeszcze kilka całkowicie niezbędnych drobiazgów i pędem zbiegłam na dół.

- Gotowa? - upewnił się Łukasz.

Reklama

- Jasne! No jedźmy już, bo szkoda czasu.

- Ta... Teraz to jej się spieszy... - mruknął pod nosem, odpalając auto. - Mam nadzieję, że wstawiłaś do transportera kuwetkę ze żwirkiem, bo czeka nas długa droga...

- Czekaj, czekaj - przerwałam mu. - Myślałam, że to ty wsadziłeś Puszkina do samochodu.

- Żartujesz? Wolałem zostawić to tobie! Przecież lepiej ode mnie znasz się na kotach...

- No pięknie! - rzuciłam ostro. - I ty chcesz mieć ze mną dziecko, tak? A głupim kotem nie umiesz się zająć!

- Puszkin wcale nie jest głupi - odparł Łukasz, wysiadając z samochodu. - Nie wściekaj się już, kocia mamo, i chodź ze mną na górę. Ty odszukasz Puszkina, a ja wyjmę transporter. Pasuje ci to?

- Pasuje - odparłam urażonym tonem.

Weszłam na górę i zaczęłam szukać kota. Zajrzałam pod łóżko, na okno i do kuchni. Sprawdziłam wszystkie jego ulubione miejsca i kryjówki. Na darmo! Po kocie nie było ani śladu.

- Puszek!!! Puszkin! - krzyknęłam w nadziei, że mnie usłyszy.

- Nie ma go? - zapytał Łukasz. - Ej, a może się obraził?

- Zwariowałeś chyba! Kot?! Boże, na pewno coś mu się stało, to jeszcze takie maleństwo! - usiadłam na kanapie i ukryłam twarz w dłoniach.

- Spokojnie, Marta, nie wpadaj w panikę, zaraz go znajdziemy! - rzucił mój luby i wtedy usłyszałam stłumione miauknięcie.

- Słyszałeś? - ożywiłam się. - To było chyba za drzwiami! Sto razy mówiłam ci, żebyś zamykał drzwi na korytarz, jak wychodzisz do auta! - ochrzaniłam go jeszcze i pobiegłam na klatkę schodową. - Puszkin, Puszkin!

Tym razem jednak nic nie usłyszałam.

- Zamierzasz tak siedzieć?! - wrzasnęłam do mojego faceta, który tępo rozglądał się po mieszkaniu. - Pewnie, biedaczek, przestraszył się twoich krzyków i uciekł na dwór. Lecę go szukać!

- Zaczekaj, Marta! - zawołał za mną, ale nie dałam się zatrzymać.

Przez dobrą godzinę kręciłam się po okolicy, nawołując naszego kociaka. I nic. Nie mogłam go znaleźć. W końcu załamana i zrezygnowana wróciłam do domu.

- No, jesteś wreszcie! - ucieszył się Łukasz. - Gdzieś ty się podziewała, dziewczyno! Wołałem za tobą, a ty nic!

- Próbowałam go znaleźć - burknęłam rozdrażniona i dodałam: - W odróżnieniu od ciebie!

- No - przyznał beztrosko. - Bo ja nie próbowałem, skarbie. Ja go znalazłem - uśmiechnął się i położył mi na kolanach ziewającego kocurka.

Przytuliłam zwierzaka do siebie i od razu spokorniałam.

- Ojej! Dzięki, Łukasz! Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam.

- Dobra, nie ma sprawy...

- A powiesz mi chociaż, gdzie on był?

- W szafie - usłyszałam i... poczułam się jak idiotka. To ja besztam mojego faceta za niedomknięcie drzwi, a sama zamknęłam kota w takim miejscu!

Na szczęście Łukasz zachował się jak dżentelmen i wcale mi tego nie wypomniał. No, prawie wcale, bo jak dojechaliśmy do naszego pensjonatu, poprosił:

- Skarbie, jak już będziemy mieli to nasze dziecko, postaraj się nie zamykać go w szafie, dobrze?

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy