Reklama

Trzy serca

Najpierw zostałam zdradzona, potem sama zdradziłam i nie mogę sobie tego wybaczyć.

To, że spodziewam się dziecka, odkryłam w ostatni weekend. W niedzielę rano zrobiłam test, który dał pozytywny wynik. W poniedziałek wynik testu potwierdził lekarz.

- Brawo, będzie pani miała dzidziusia! - powiedział i spojrzał na mnie uważnie. Nie zareagowałam.

- Czy coś nie tak? - zapytał. - Nie ma pani wcale wesołej miny...

- Wszystko w porządku - odpowiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.

- Po prostu nie sądziłam, że w najbliższym czasie zostanę matką i potrzebuję czasu, żeby się z tą myślą oswoić.

Reklama

- A ojciec dziecka?

- Mój chłopak? - zmieszałam się. - Jeszcze nic mu nie powiedziałam, bo chciałam mieć całkowitą pewność. Podobno testom ciążowym nie należy do końca ufać.

- Podobno... - westchnął doktor. - Tylko proszę nie robić żadnych głupstw, jeśli chłopak się nie ucieszy. Wie pani, w mojej parafii u sióstr zakonnych jest okno życia... Dla dzieci, których matki...

- Panie doktorze - przerwałam mu - proszę przestać... Chodzi o coś zupełnie innego.

- O co? - lekarz nie dawał za wygraną.

- O pieniądze - skłamałam. - Nie wiem, czy dam sobie radę.

- O pieniądze? - ginekolog spojrzał na mnie z niedowierzaniem, bo fakt faktem - nie wyglądam na biedną.

- Na pewno pani sobie poradzi.

- Mam nadzieję... - westchnęłam.

Parking przed ośrodkiem zdrowia tonął w śniegu. "Jak ja stąd wyjadę?", zastanowiłam się. "Pewnie tak samo, jak wjechałam", westchnęłam po chwili. Wsiadłam do samochodu i włączyłam ogrzewanie. Głośny nawiew powietrza zagłuszył odgłosy dochodzące z zewnątrz, nie mógł jednak zagłuszyć wyrzutów sumienia. "Zdradziłam Antka, to teraz mam za swoje", myślałam. "Tak, za kłamstwo spotkała mnie zasłużona kara: spodziewam się dziecka, ale zamiast się cieszyć, zachodzę w głowę, kto jest jego ojcem? Antek czy Jarek?"

Antek był moim chłopakiem. Mieszkaliśmy razem od roku, planowaliśmy wspólną przyszłość. A Jarek? Jak to powiedzieć?... Kiedyś uważałam go za swojego chłopaka. Kochałam go jak szalona, ale potem musiałam znieść to, że został mężem innej... Jarek był bratem Iwony, z którą kolegowałam się od ostatniej klasy podstawówki. Potem poszłyśmy do tej samej szkoły średniej, więc przyjaźń kwitła. Obydwie byłyśmy zapalonymi rowerzystkami i często jeździłyśmy na wspólne wyprawy po Wrocławiu i okolicach. W ostatnią niedzielę maja 2000 roku wybrałyśmy się na wycieczkę do Sobótki. Miałyśmy nadzieję, że przy dobrej pogodzie uda nam się dotrzeć dalej - do Sulistrowic, a potem na szczyt Ślęży. Nie dojechałyśmy jednak nawet do Wrocławskich Bielan, bo zaraz za naszym osiedlem zostałyśmy potrącone przez pijanego kierowcę. Iwona doznała urazu czaszki, a ja - wstrząsu mózgu, urazu czaszki, złamania obojczyka, czterech żeber i otwartego złamania lewej nogi. Przeleżałam w szpitalu osiem tygodni. Odwiedzali mnie tam moi najbliżsi oraz różni znajomi, jednak najczęstszym gościem był Jarek. Najpierw przychodził przy okazji odwiedzin składanych siostrze, później jednak, gdy Iwonę wypisano ze szpitala, przychodził już tylko do mnie. Pamiętam, przynosił czekoladki Wedla, których i tak nie mogłam jeść.

- To nic, zbieraj na później - uśmiechał się, wkładając słodycze do szuflady. Codziennie pisał na moim gipsie: "Nie martw się, będzie dobrze" albo " Dobrze, że jesteś, Słonko". Słonko - właśnie tak mnie nazywał, a ja bardzo to lubiłam. Raz przyłapał mnie na płaczu.

- Co się stało? - spytał.

- Lekarz powiedział, że po zdjęciu gipsu moja lewa noga może okazać się krótsza - odpowiedziałam ze szlochem.

- I dlatego płaczesz?! - oburzył się. - Ciesz się, że żyjesz, a resztą się nie martw. Lekarza, który gada takie bzdury, zaraz pobiję... - rzucił ze złością.

Roześmiałam się. Czułam, że Jarek oddaje mi swoją dobrą energię. Że dzięki niemu odzyskuję zdrowie.

- Twój chłopak mógłby prowadzić show w telewizji - żartowały pielęgniarki. - Taki przystojny i dowcipny...

- To nie jest mój chłopak - prostowałam, rumieniąc się.

- Nie? - patrzyły na mnie z niedowierzaniem. - To dlaczego ciągle tu jest?

Z czasem zrozumiałam, że siostry mają rację: Jarek kochał mnie, a ja kochałam jego. Tak, choć żadne z nas nie powiedziało tego głośno, on był moim chłopakiem, a ja jego dziewczyną. Wyszłam ze szpitala. Noga była w porządku, tylko mi nagle odechciało się żyć. Byłam chuda jak patyk, czułam się jak sflaczała dętka i zrobienie kilku kroków wydawało mi się wyczynem równie wielkim jak zdobycie Mont Everestu. We wrześniu - jakby jeszcze było mało - Jarek oświadczył, że wyjeżdża na studia do Krakowa.

- To we Wrocławiu nie ma już wyższych uczelni? - spytałam pełna żalu.

- Są, ale nie ma kierunku, na który się wybieram - odpowiedział.

- A na jaki się wybierasz? Czy na kierunek Z-Dala-Od-Domu-Można-Poszaleć?

- Nie kpij - uśmiechnął się smutno.

- A ty nie traktuj mnie jak dziecka, któremu można wszystko wmówić - rozpłakałam się.

Wziął mnie pod brodę, spojrzał w zapłakane oczy i scałował płynące z nich łzy.

- Nie, Słonko, wcale nie traktuję cię jak dziecka... Wrócę, a wtedy będziemy razem i już nigdy się nie rozstaniemy.

Uwierzyłam mu, bo jak mogłabym nie uwierzyć? Nasze życie potoczyło się jednak zupełnie inaczej, niż to sobie wtedy wyobrażaliśmy. Minęło kilka miesięcy. We Wrocławiu pachniało wiosną. Pamiętam, że tamtego dnia poszliśmy na Wyspę Słodową i tam, rozsiadłszy się na jednej z ławek, zaczęliśmy ze sobą gadać. W głosie Jarka wyczuwałam przygnębienie. Nagle przygarnął mnie do siebie.

- Boże, jak ja ciebie kocham - wyszeptał. Przez chwilę tuliliśmy się w milczeniu. - Chodź, przespacerujemy się do Rynku - zaproponował. - Mam ochotę na coś rozgrzewającego.

W Piwnicy Świdnickiej, po wychyleniu kufelka piwa, zaczął opowiadać.

- Kilka miesięcy temu poznałem dziewczynę - mówił. - Kumpel z akademika powiedział, że łatwa z niej panienka. Nie wyglądała na taką, ale uwierzyłem mu. I rzeczywiście: miałem Alicję jeszcze tego samego wieczoru. Zacząłem do niej chodzić. Coraz więcej rzeczy się o niej dowiadywałem... Najpierw, że spała tylko ze mną, a potem, że spodziewa się dziecka. Mojego dziecka. Umilkł, spuściwszy głowę.

- To z nami koniec? - spytałam po chwili.

- Na to wygląda.

- Kochasz ją?

- Sam nie wiem...

- Ożenisz się?

- Być może...

Rozstaliśmy się. Na początku wakacji dowiedziałam się od Iwony, że została ciocią małej Julii, a Jarek przerwał swoje ambitne studia i zaczął pracować w agencji reklamowej, żeby zarobić na rodzinę i... wesele. Iwona chwaliła brata, że jest wspaniałym ojcem. Bolało, strasznie mnie bolało, gdy słuchałam tych opowieści. Zrozumiałam jednak, że nie ma już dla mnie nadziei. Postanowiłam ułożyć sobie życie bez Jarka, bez wspomnień o nim. Nie było to łatwe, ale w końcu się udało. Antka poznałam w kolejce po bilety do kina. Zwrócił moją uwagę swoim nieprzeciętnym wzrostem i dobrym, wesołym spojrzeniem. Pierwsza go zaczepiłam i zaczęłam rozmawiać. Po filmie umówiliśmy się na kawę, a po kawie poszliśmy do klubu, w którym grają salsę.

- Zatańczysz? - spytał.

- Nie umiem - wyznałam szczerze.

- Nie musisz - roześmiał się. - Wystarczy podrygiwać i kręcić pewną częścią ciała, której jednak nie nazwę z imienia.

Zaprezentował mi swoją wersję salsy.

- Dobra, tak to chyba potrafię - wykonałam kilka próbnych kroków, a potem utonęłam w ramionach Antka.

- Człowieku, ile ty masz wzrostu? - spytałam z podziwem. - Dwa metry cztery centymetry.

- Powinieneś być siatkarzem.

- Jestem, na razie mało znanym, ale mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni.

Antek był inny od Jarka. Różnił się nie tylko posturą, ale i sposobem mówienia, zachowaniem. Z czasem zrozumiałam, że zamiast mówić na okrągło o kochaniu, kocha. Nie obiecuje wspólnej przyszłości, tylko po prostu jest przy mnie.

- Zamieszkajmy razem - poprosił mnie przed rokiem.

- Nie wiem, czy jestem gotowa.

- Dlaczego? Nie kochasz mnie?

- Kocham, ale był w moim życiu pewien chłopak...

Opowiedziałam Antkowi o Jarku. Wysłuchał do końca, a potem wyszedł bez słowa. Wrócił po dwóch dniach absolutnego milczenia. Ucieszyłam się na jego widok.

- Jesteś! - rzuciłam mu się na szyję. - Dlaczego nie odpowiadałeś na SMS-y? Czy ty wiesz, jak ja się o ciebie martwiłam?!

- Miałem nadzieję, że się będziesz martwić - odparł, tuląc mnie do siebie. Antek zajął puste miejsce u mego boku. Stał mi się bardzo bliski, a przynajmniej tak uważałam, dopóki nie zadzwonił Jarek...

- Jestem we Wrocławiu, może się spotkamy? - zaproponował nieoczekiwanie.

- Wolę nie - odpowiedziałam, siląc się na obojętny ton.

- No co ty, nie wygłupiaj się. Iwona ma urodziny, nie możesz jej nie odwiedzić.

- O Boże, zapomniałam o urodzinach Iwony! - przyznałam, po czym dodałam szybko:

- Dobrze, będę u was o szóstej.

Wychodząc z mieszkania, czułam, że popełniam błąd. Z Antkiem było mi coraz lepiej. Zależało mi na nim, a mimo to jakaś niewidzialna siła, której nie potrafiłam się oprzeć, pchała mnie do mojej starej miłości. "Idę do Iwony, a nie do Jarka", usprawiedliwiałam się w duchu. "Zresztą nic się nie stanie, jeśli z nim przez chwilę pogadam, powspominam stare czasy... To przecież nie jest zdrada..." Drżąc cała z przejęcia, nacisnęłam dzwonek. Drzwi otworzył Jarek i bez słowa wciągnął mnie do przedpokoju, objął. W jednym ułamku sekundy poczułam, że wciąż go kocham. Kocham go od palców stóp po koniuszki włosów.

- Jolu, czemu nie wchodzisz? - Iwona wyjrzała ze swego pokoju, więc odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Gdyby nie inni goście, przesiedzielibyśmy cały wieczór w milczeniu, patrząc sobie tylko w oczy. Nie mogłam oderwać od Jarka wzroku. Wydawał mi się bliski jak nigdy dotąd. Uśmiechałam się do niego, a on szeptał, gładząc mnie po ręce:

- Co, moje Słoneczko, no co... Widziałam, jak jego spojrzenie krąży po mnie. Czułam, że mnie pragnie. Przez dwie godziny siedziałam jak na szpilkach, w końcu oświadczyłam, że muszę już wracać do domu.

- Odwiozę cię! - zaproponował Jarek i zaraz zerwał się z kanapy. Chciałam zaprotestować, ale nie potrafiłam.

- No tak, mój brat chce się pochwalić służbowym samochodem - skomentowała Iwona. - Jolu, nie odmawiaj, bo on każdego musi nim przewieźć...

Zatraciliśmy się w naszej miłości. Te krótkie wspólne trzy godziny powinniśmy przeżyć kilka lat wcześniej, wtedy nie byłoby Alicji, nie urodziłaby się Julia, nie byłoby Antka. Antka? Nie, on powinien być. Jego też kocham... Co czułam w ramionach Jarka? Ulgę i szczęście spełnienia, a potem ogarnęła mnie fala rozpaczy, której nie potrafiłam powstrzymać. Poczułam też koszmarne wyrzuty sumienia. Do domu wróciłam o północy.

- Jak tam impreza? - spytał Antek. - Przekazałaś Iwonie moje życzenia?

- Tak, było fajnie - odpowiedziałam, starając się zapanować nad drżącym głosem, a potem uciekłam do łazienki. Po kwadransie Antek zapukał do drzwi.

- Nie śpij, bo możesz się utopić, a tego bym nie zniósł - powiedział.

- Nie śpię...

Wyszłam z łazienki z zapłakaną buzią. O nic nie zapytał. Byłam mu za to wdzięczna. Chciałam okazać, że jest dla mnie wszystkim, ale nie mogłam. Byłam rozdarta. Byłam zrozpaczona. Czułam się fatalnie, bo zdradziłam człowieka, który naprawdę mnie kochał. Gdybym jednak tego wtedy nie zrobiła, czułabym się jeszcze gorzej... Teraz jestem w szóstym tygodniu ciąży. Powiedziałam o tym Antkowi we wtorek. Oszalał ze szczęścia.

- No to będzie ślub! - zawołał, porywając mnie na ręce. - Jak ja ciebie kocham! Będziesz najpiękniejszą panną młodą! Moją panną młodą.

- A ty moim panem młodym. Najwspanialszym i ukochanym - powiedziałam z czułością i wcale jej nie udawałam, bo naprawdę tak czułam.

Kocham ich obu: Jarka i Antka. Zdaję sobie jednak sprawę, że tak dłużej być nie może. Zapomnę o Jarku. Wymażę go ze swego serca i pamięci. Będę tylko Antka i już nigdy go nie oszukam.

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: zdrada | ciąża | małżeństwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy