Reklama

"Wódka jest dla ludzi"

Niespodziewaną śmierć żony przeżyłem jak nagłe osunięcie ziemi spod stóp. Kompletnie się załamałem. Moje córki mieszkały daleko, każda w innej części kraju, ale mimo to odwiedzały mnie często albo zabierały do siebie. Tak mówią, bo ja z ostatnich lat niewiele pamiętam.

Nie przypominam sobie ani dnia, ani okoliczności, w jakich zacząłem pić. Alkohol w naszym domu był zawsze, na wypadek wizyt znajomych, ale moje dzieci nigdy nie widziały mnie pijanego. Aż do tego dnia, kiedy odwiedziła mnie moja starsza córka, Kasia.

- Tato, ty pijesz! - krzyknęła zdumiona widokiem prawie pustej butelki.

- Byłem przeziębiony - tłumaczyłem się jak sztubak - wypiłem tak... leczniczo.

Ale gdy w barku znalazła jeszcze pięć pustych półlitrówek, w moje zapewnienia o wizycie znajomych nie uwierzyła.

- Kłamiesz, tato... - powiedziała z głębokim smutkiem.

Reklama

"Pijesz" - to słowo kilka dni pałętało mi się po głowie. Wiedziałem, że nie jestem w porządku. Jeszcze wiedziałem. Obiecywałem sobie dokładnie przejrzeć półki przed kolejną wizytą córki.

Tymczasem przyjechały obie. Niezapowiedziane. Wpadłem w popłoch. Z boku tapczanu stało rzędem kilka półlitrówek. I wszystkie puste. Gdy córki zabrały się za sprzątanie, wyszedłem z domu. Powiem wprost - uciekłem! Było pewne, że znajdą dowody potwierdzające ich obawy. Wróciłem pod wieczór, po pięciu ,"fikołkach..., więc nie pijany, ale nieźle wcięty. Nie mogły tego nie zauważyć. Czekały, siedząc przy stole, na którym równiutko jak żołnierze na defiladzie stały nieszczęsne butelki. Nie wiem, jak długo trwało to ciężkie milczenie.

- Tato, dlaczego pijesz?

Ba, żeby to było takie proste. Ciekawe, co też one spodziewały się usłyszeć?

- Bo lubię - odparłem arogancko.

- No, to mamy problem - orzekła moja pierworodna córka.

"Problem? One mają problem! Ja piję i nie widzę w tym problemu. I niby co to za problem? Może ze mną?!", pomyślałem poirytowany. Hardziałem z minuty na minutę. "Smarkule! Myślą, że kim są?! Najwyższą Izbą Kontroli?!"

- Nie wasza sprawa.

- Nasza, bo ty jesteś naszym ojcem!

I nim zdążyłem zebrać się w sobie, postawiły sprawę jasno.

- Zrobimy tak: jedziesz do Kasi, bo ma duży dom. Będziesz u niej mieszkał tak długo, jak będzie trzeba. Rok, półtora... Nie wiem. I będziesz się leczył - zadecydowała za mnie Iza.

- Cooo? Albo to ja chory jestem?! - własnym uszom nie wierzyłem.

- Jesteś, jesteś chory. Pewnie o tym nie wiesz, ale tak jest - brutalnie, prosto w oczy przywaliła mi Kasia.

- Pomożemy ci, ale nie licz na to, że otworzymy nad tobą parasol. Żadnej taryfy ulgowej. Będziesz miał w domu obowiązki, jak pozostali członkowie rodziny.

Będziesz chodził na zajęcia z grupą terapeutyczną. Dwa razy w tygodniu. I oczywiście - żadnego alkoholu, teraz... - ...będziesz pił soki, jogurty... - dokończyła Iza.

- I będziesz takim ojcem, jakiego znamy - weszła siostrze w słowa Kasia. - Wyjeżdżamy jutro, więc się pakuj - dodała.

Rano córki wyciągnęły walizki i kazały mi przygotować potrzebne do spakowania rzeczy. Palcem nie ruszyła żadna, by pomóc mi przy tej robocie. Nadzorowały w milczeniu. Ja też nic nie mówiłem. Myślałem: "Z wyjazdu się chyba nie wywinę. Ale przecież nie pozwolę się zaciągnąć na jakąś grupę. Co miałbym tam robić? I co to za leczenie w stadzie? Ostatecznie tabletki mogę łykać w domu. W swoim. A zresztą po co? Nie jestem chory!"

Zobacz wątki na forum:

W jakim wieku pierwszy raz sięgnęliście po alkohol?

- Dziewczyny, ja jestem zdrowy... - próbowałem się ratować.

- Nie jesteś. I nie mówmy już o tym dzisiaj - usłyszałem.

Do Kasi pojechaliśmy wszyscy razem. Iza wzięła urlop, by wspierać siostrę w pierwszych dniach zmagań z ,"chorym"... ojcem. W drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpce. Przy stoliku obok dwóch facetów, pod golonkę po bawarsku, piło wódkę. Córki uchwyciły moje pożądliwe spojrzenie.

- Nic z tego! - powiedziała starsza.

- Zapomnij! - dodała młodsza.

"Nie odpuszczą! I jak mam zapomnieć... Przypuśćmy, że nawet bym chciał. Ale właściwie - po co? Co ja komu złego robię? Wypiję - idę spać. Niespotykanie spokojny człowiek jestem. Przepijam swoje, nikomu od ust nie odejmuję... O co chodzi? W czym problem?! A one powiedziały, że mamy problem. Pijanego mnie nie widziały. A nawet gdyby? Czy to ja dorosły nie jestem? Wódka jest dla ludzi! Jak już jadę, to dojadę. Ale długo nie będę siedział. Pobawię się z wnukami - fajne maluchy. Ale nie dam się ich matce i ciotce; cztery, góra pięć dni i wyjeżdżam."

Na miejsce dotarliśmy grubo po północy, ale chłopcy jeszcze nie spali. Czekali na mnie. Ich radosny szczebiot miłym ciepłem wypełnił mi serce.

- Dziadziuś pomieszka trochę z nami, bo znudziło mu się samemu - powiedziała dzieciom Kasia. - A my też bardzo za nim tęskniliśmy, prawda?

Dzieci potwierdziły skwapliwie i ucałowawszy wszystkich na dobranoc, poszły spać. Ja z córkami i Frankiem, mężem Kasi, przenieśliśmy się do kuchni, bo tam - jak twierdziła Kasia - o trudnych sprawach łatwiej się rozmawia.

- Tato, od jutra zaczynasz - zaczęła.

- Franek już wszystko załatwił. Jesteś umówiony na dziesiątą.

- A możecie mi powiedzieć, moje złote, co też ja takiego zaczynam? - próbowałem żartować. - Nowe życie może? To i trzecie zęby pewnie mi wyrosną?

- Tato, nie błaznuj - Izie zadrżał głos.

- Jesteś dużym chłopcem. I nigdy nie byłeś tchórzem. Czego się boisz? Tylko siebie powinieneś się bać, bo za chwilę stracisz nie tylko zdolność ponoszenia odpowiedzialności za siebie. Za chwilę przestaniesz nas kochać! Przestaną cieszyć cię wnuki. Nic nie będzie dla ciebie ważne, godne uczuć i uwagi. Co ja mówię? Jakich uczuć?! Wkrótce przestaniesz cokolwiek odczuwać oprócz lęku, że zabraknie ci wódki...

- Nie pozwolimy ci na samobójstwo. Dzieci za tobą szaleją. Kochamy cię - Izie znów załamał się głos.

Nie dawały mi czasu nawet na otworzenie ust. Przerwany wątek błyskawicznie podjęła Kasia.

- Jutro na spotkaniu z terapeutą odpowiesz na wszystkie pytania. On spróbuje cię zdiagnozować, powie, jak będzie przebiegała terapia. Na kolejne spotkanie przygotuje program i przedstawi cię grupie - zalała mnie potokiem słów.

Dowiedziałem się też, że gdyby mi to nie odpowiadało, to moje córki mają program awaryjny. Będzie się to wiązało z moją izolacją, bo bez najmniejszego wahania oddadzą mnie do prywatnej kliniki leczenia alkoholików. I zapłacą za to krocie. Więc jeśli chcę im zaoszczędzić sporo kasy, a sobie upokorzenia - radzą przyjąć pierwszą propozycję.

Po takim wykładzie miałem pytanie:

- Co robi taka grupa i nad czym konkretnie pracuje?

- Nad sobą, tato - odparła Kasia. - Grupa pracuje nad stanem świadomości jej członków, nad odblokowaniem mechanizmów samokontroli. Przywraca chorych ludzi do życia.

Długo rozmawialiśmy. Nad ranem w końcu się zgodziłem.

Długo nie mogłem zasnąć. Obcemu człowiekowi mam powiedzieć o sobie wszystko? Tyle intymnych, wstydliwych spraw? Czy potrafię? I co ja o sobie wiem? Zasnąłem z głową ciężką od tych myśli.

Obudziły mnie dzieci. Obserwowałem je przez chwilę spod przymkniętych powiek. Skradały się na paluszkach, chichotały radośnie. Kipiało w nich życie. Dzięki nim nie dopadło mnie przerażenie rozpoczynającym się dniem. I nie pomyślałem o butelce, mojej ",przyjaciółce".

Jej brak dał o sobie znać przed gabinetem, którego próg miałem za chwilę przekroczyć. ,"Jeden maleńki kielonek", myślałem "a wszystko byłoby prostsze."

- Tato, wejdź - córki czuwały nad każdym moim krokiem.

Kiedy wszedłem, młody mężczyzna podał mi rękę na powitanie.

- Pan Piotr, prawda? Ja jestem Czarek - uśmiechał się serdecznie. - Piękną pogodę nam pan przywiózł.

Szok! "Gdzie ja jestem? I dlaczego nagle przestałem się bać?", przeszło mi przez myśl.

Mężczyzna pytania stawiał wprost, powiedziałbym nawet brutalnie. I otwarcie, po męsku zarysował problem. Pytał, od jak dawna, ile i w jakich okolicznościach piję. I czy jest mi z tym dobrze. Rozmawialiśmy też o wnukach, moim hobby i mojej samotności po śmierci żony. I umówiłem się na kolejne spotkanie, na którym miał mnie poznać z grupą.

Wyszedłem uśmiechnięty. Córki były szczęśliwe.

- Nasz dzielny tato - powtarzały często, bo "grupę terapeutyczną" miałem także w domu. Rozmawialiśmy dużo, nie unikając tematu alkoholu. Przeciwnie - zawsze był obecny. Na początku bardzo mnie to irytowało. W grupie o wódce, w domu o wódce... Jak mam zapomnieć? Podzieliłem się moją złością z Czarkiem.

- Tak ma być. Panu nie wolno zapomnieć. Musi pan być czujny, wsłuchiwać się w siebie, kontrolować swoje myśli i reakcje. I ujarzmiać je.

Zdałem sobie sprawę, że czeka mnie długa walka z samym sobą. Nawet mi się to spodobało. Pokonać w sobie słabość. To wspaniałe wyzwanie. Nie byłem tylko pewien, czy podołam.

Izie wreszcie skończył się urlop. Wyjechała, nie wiedząc, że wchodzę w kolejny trudny okres. Zlewne poty z rana, dygot w trzewiach... Wszystko we mnie wołało o wódkę. Powiedziałem o tym Kasi.

- Walcz, tato - niemal rozkazała. I dołożyła mi domowych obowiązków. To naprawdę skutkowało pozytywnie. Na terapię chodziłem z przyjemnością.

W kość dawały mi też wnuki. Odpowiadałem dziennie na setki pytań: "A co to?", "A dlaczego?", "A jak?". Byłem koniem, lokomotywą, zjeżdżalnią, czołgiem, skocznią narciarską. Godziłem skłóconych i opatrywałem rozbite nosy. Wieczorem opowiadałem bajki.

Nie miałem czasu dla mojej "przyjaciółki". Nadmiar zajęć wypierał nawet myśli o niej. Ale często mi się śniło, że sączę sobie coś mocniejszego. Pięknie było w tych moich snach...

A rzeczywistość nie była przyjemna. Chciałem wszystko rzucić w diabły, gdy nocne "głody" nicowały mnie całego, a tępy ból rozsadzał czaszkę.

- Lunatykujesz, czy co? - spytała Kasia przerażona, zastawszy mnie gotowego do wyjścia w środku nocy. Jasne, że wiedziała, do czego mi tak spieszno.

Mój cerber zawsze był przy mnie. I ze mną. Nawet kluczy do domu nie miałem. A o samodzielnym wyjściu z wnukami - mowy nie było! Mógłbym przecież zaprowadzić chłopców do knajpy. Kasia nigdy tego nie powiedziała, ale przecież czułem, że nadal mi nie wierzy. I dobrze. Sam sobie nie wierzę.

Już ponad rok spotykam się z grupą. Wciąż nie jestem siebie pewien. Tym bardziej cieszy mnie dzień, w którym kolejny raz udało mi się pokonać wódkę. O każdej takiej bitwie mówię na spotkaniu grupy. Mówię także moim córkom. To przecież także ich zwycięstwa. Może nawet przede wszystkim ich?

Wiem, że alkoholikiem będę już zawsze. Że wojny z wódką nie wygram. Ale małe bitwy i drobne potyczki chcę wygrywać. Jeśli Kasia zgodzi się wspierać mnie dłużej - zostanę jeszcze rok. Do kogo mam wracać? Do czego? Do samotności, która wpędziła mnie w nałóg? Myślę też o sprzedaży domu i kupnie małego mieszkanka, gdzieś blisko Kasi. Chciałbym jak najdłużej spotykać się z moją grupą. Znalazłem w niej przyjaciół.

Piotr F., 66 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy