Reklama

Wychowałam potwora!

Potwornie spięta, nasłuchiwałam kroków na schodach. Czy to Sławek wraca do domu? Przez lata nauczyłam się odróżniać jego kroki już z daleka. Udawałam wtedy, że śpię, ale specjalnie przeniosłam się do salonu, żeby móc wiedzieć, w jakim stanie wraca tym razem mój syn. I choć wciąż mi obiecywał, że skończy z piciem i kolegami, zawsze wydarzało się coś, co miało go usprawiedliwiać.

- Znów wylali mnie z pracy! - mówił potem rano, blady i niewyspany - To dranie, kłamcy, oszuści. Ale niech się mama nie martwi. Ja im jeszcze pokażę!

- Jak sobie teraz poradzisz, bez pracy? - pytałam z rozpaczą - Przecież nie przeżyjemy tylko z mojej renty...

- Poradzę sobie. Znajdę nową! Co? Nie wierzy mi mama?

A ja wierzyłam, wierzyłam... do czasu. Teraz trudno mi było w cokolwiek uwierzyć...

Kiedy Sławek się urodził, byłam najszczęśliwsza na świecie. Choć nie udało się nam z jego ojcem, to miałam przecież swoją mamę i jej wsparcie. Wiedziałam, że mój synek jest wyjątkowy, inteligentny i zdolny. Nikt inny nie doceniał go tak, jak ja. Już w przedszkolu nauczyciele zaczęli się go czepiać. Że nieposłuszny, że bije inne dzieci. Zawsze stawałam w jego obronie i tak było aż do matury. Ile ja się wtedy nabiegałam, żeby powyciągać go z kłopotów. Ale w końcu poszedł na studia. Byłam taka dumna. Do czasu pierwszej sesji.

Reklama

- Jak to: zostałeś skreślony z listy studentów? - spytałam ze zgrozą. - Nie zdałeś ani jednego egzaminu?

- Po prostu uwzięli się na mnie - Sławek zacisnął pięści. - Pewnie za to, że tyle dyskutowałem na zajęciach! Nie potrafią zaakceptować tego, że mam inne zdanie. Może bym poszedł na studia zaoczne?

- Ale wtedy musisz iść do pracy. Przecież czesne sporo kosztuje.

- Pewnie, że pójdę!

Z pracą jednak różnie bywało i najczęściej to ja brałam do domu dodatkową robotę, żeby zapłacić za studia. Wolałam jednak posiedzieć w nocy nad czyimiś papierami, niż pozwolić, by mój syn poszedł na zmarnowanie.

Jakoś skończył te studia, choć nie było łatwo. Dwa razy o mało nie wylądował na bruku i wtedy poznał Dorotkę.

Sławek zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mówił tylko o niej, przestał spotykać się z kolegami, których nie lubiłam. Zaczął planować przyszłość.

- Może za rok się pobierzemy... - powiedział mi rozanielony.

Patrzyłam na niego ze wzruszeniem.

- A gdzie będziecie mieszkać? - spytałam. Sławek zmarszczył brwi.

- To jest właśnie problem. Dorota mieszka z mamą i z siostrą w maleńkiej kawalerce, a my mamy przecież trzy pokoje...

Niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu. Westchnęłam. Chciałam raczej, aby młodzi zamieszkali osobno. Byłam już na rencie, z powodu ciągle pogarszających się problemów z kręgosłupem i ze wzrokiem.

To mieszkanie stanowiło moją jedyną nadzieję na lepsze życie. Chciałam wynająć dwa pokoje jakimś spokojnym studentkom. Mogłabym też pomóc dzieciom.

- Może zamieszkamy razem? - dokończył Sławek - Byłoby nam dobrze we trójkę...

Zgodziłam się w końcu na to. Po ślubie Dorota ze Sławkiem zamieszkali w największym pokoju, a ja przeniosłam się do najmniejszego. Wkrótce potem zaczęły wybuchać między nimi kłótnie. Łagodziłam je, jak mogłam, ale Dorota była nieprzejednana.

- Przecież on znów nie pracuje! - krzyczała ze złością w kuchni - Ja nie mogę wszystkiego dźwigać sama!

- Oczywiście, kochanie, ale daj mu szansę - denerwowałam się. - Sławek zawsze był taki bezkompromisowy. Wystarczy, że widzi jakąś rzecz, z którą się nie zgadza, i kłopot gotowy. Powie komuś za dużo, jak ostatnio szefowi w pracy, a ludzie tego nie rozumieją i nie lubią.

- To może zamiast myśleć tylko o sobie, pomyślałby też i o mnie! Ja muszę ponosić konsekwencje. Mieliśmy zamieszkać z mamą tylko na trochę. Obiecywał mi mieszkanie, chciałam urodzić dziecko. Teraz wszystkie moje plany się walą! - Dorota trzasnęła drzwiami od pokoju.

Im więcej było konfliktów, tym częściej Sławek znikał z domu. Znów zaczęło się picie i koledzy. Osiem miesięcy po ślubie zastałam Dorotę pakującą walizki.

- Co ty robisz? Jak możesz odchodzić od męża? - zdumiałam się.

- Wracam do domu - rzuciła zapłakana. - Jak mogę konkurować z mamą? Mama na wszystko mu pozwala, zawsze usprawiedliwia. Mam tego dosyć.

Rozwiedli się, a Sławek przeszedł załamanie nerwowe. Przez tydzień nie ruszał się z łóżka. Musiałam go błagać, aby coś zjadł. Prawie przestałam wychodzić z domu, bo bałam się, że zrobi sobie krzywdę. Wtedy zaczął pić codziennie, nawet koledzy nie byli mu do tego potrzebni. Nie wiedziałam, jak go ratować. Choć było mi wstyd, postanowiłam pójść do poradni. Psycholog jednak wcale mi nie pomógł. Zamiast przepisać Sławkowi jakieś proszki, zaczął mnie namawiać na spotkanie z innymi matkami pijących synów.

- To pani pomoże... Powinna teraz pani myśleć o sobie...

Machnęłam ręką. To przecież nie ja miałam problem z piciem, tylko Sławek. Doszłam do wniosku, że musimy poradzić sobie sami. Zaczęłam mu wydzielać pieniądze, żeby nie miał na piwo, ale z czasem zorientowałam się, że to nie jest dobry sposób. Kradł mi drobne z torebki.

Zaczęłam więc zamykać go w domu, bez kluczy, ale wychodził przez okno balkonowe. Całymi nocami nie spałam, bojąc się, czy wróci do domu i czy będzie cały.

Przyszła taka noc, że nie wrócił. Oszalała ze strachu szukałam go na policji i w szpitalach. Miał wypadek. Wpadł pod tramwaj, który obciął mu jedną nogę.

Wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna przez ponad miesiąc wiedziałam, gdzie jest Sławek. Leżał w szpitalu. Przechodził męki z braku alkoholu, ale siedziałam przy nim i obiecywałam, że tym razem to się skończy dobrze, on zaś obiecywał, że przestanie pić. Z całego serca chciałam mu wierzyć. Łudziłam się, że wypadek go zmieni, że zrozumie. Ba, może nawet uda mu się pojednać z Dorotką.

I rzeczywiście, Sławek wrócił do domu, nie pił. Siedział sam, a wieczorami oglądał ze mną telewizję. Jeździłam z nim na rehabilitację i pilnowałam, by nie widywał się z nikim podejrzanym. Pewnego dnia postanowił pójść do Doroty i porozmawiać z nią poważnie. Wziął kule i pojechał autobusem. Czekałam na niego z kolacją, ale nie wracał. Postanowiłam być jednak dobrej myśli. "Może właśnie siedzą i rozmawiają o ważnych sprawach, więc trudno im skończyć taką rozmowę", pocieszałam się. Brak wiadomości to dobra wiadomość.

Postanowiłam nie popadać w panikę i położyć się spać. Nie mogłam jednak zasnąć. Nawyk czekania na Sławka wciąż dawał mi się we znaki. Gdzieś koło pierwszej w nocy usłyszałam stuk kul na korytarzu, a potem niepewny zgrzyt klucza w zamku. Serce biło mi jak oszalałe. Sławek wsunął się do domu i zaraz potem przewrócił jak długi na chodniku w przedpokoju. Bijący od niego smród alkoholu nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Załamałam ręce.

- Ma innego i zaszła w ciążę... - wymamrotał, a potem po prostu zasnął.

Siedziałam przy nim do rana i płakałam. Wszystko zaczęło się od początku...

Przez kolejne miesiące, a potem lata utrzymywałam syna, który już ani razu nie poszedł do pracy. Pił za to coraz więcej. Zadłużyliśmy mieszkanie i musieliśmy się wyprowadzić do kamienicy, która przypominała prawdziwą ruderę. Opłakiwałam nasze dawne lokum, ale Sławkowi, zdaje się, bardzo odpowiadało towarzystwo z kamienicy. Całymi dniami pił z nimi na podwórku. Pewnie też przez nich stał się taki agresywny. Krzyczał na mnie, domagając się pieniędzy, choć starałam się tłumaczyć, że nie mogę mu nic dać. Musieliśmy jakoś wyżyć z mojej małej renty, opłacając jeszcze rachunki. Zostawało już właściwie tylko na skromne jedzenie... Sławek jednak tego nie rozumiał i potrafił przy stole zrzucać talerze, domagając się mięsa, podczas gdy ja mogłam mu podać tylko kluski.

- Co to za syf? - patrzył na mnie wściekle przekrwionymi oczami. W niczym nie przypominał już tego ślicznego chłopca, którym był kiedyś. - Chcesz mnie otruć? O to ci właśnie chodzi?

Przyprowadzał też do domu ohydne kobiety i jakichś podejrzanie wyglądających mężczyzn. Bałam się. Założyłam więc zamek do drzwi w swoim pokoju, ale i tak potrafił go wyłamać. Wyniósł wtedy z domu telewizor i telefon. Sprzedał i zniknął na ponad cztery dni.

Wiele potrafiłam znieść, ale gdy po raz pierwszy podniósł na mnie rękę, nie wytrzymałam. Spakowałam rzeczy i uciekłam. Pojechałam do siostry, aż pod Olsztyn. Popatrzyłam ze łzami w oczach na jej córkę i zięcia, na wnuki i na normalne życie, które prowadzili, a potem o wszystkim jej opowiedziałam.

- Mój Boże. Przecież ty żyjesz w piekle! - zawołała ze współczuciem. - Nie możesz tam wrócić! On cię wykończy...

- Jednak... to mój syn - wyszeptałam.

- Ktoś... kto tak traktuje matkę, nie jest synem, ale potworem!

- To moja wina! - płakałam. - Na zbyt wiele mu pozwalałam. Chciałam, aby był szczęśliwy, chciałam mu nieba przychylić!

- Ja swoją córkę raz wyrzuciłam z domu. Nie chciała się uczyć, to powiedziałam: droga wolna, ale tak być nie może!

- Boże, i dałaś radę? - zdziwiłam się.

- Ciężko mi było, ale wiedziałam, że robię to dla jej dobra. Trzy tygodnie tułała się po koleżankach, pewna siebie! A jak jej życie dopiekło, zrozumiała i wróciła do domu. Od tej pory nie było z nią żadnych problemów.

- Jak to wytrzymałaś? Serce by mi chyba pękło ze strachu!

- Musiałam. I wytrzymałam... A twój Sławek ma już przecież prawie czterdzieści lat. Musisz o siebie zadbać. Może do mnie przyjedziesz? Mogłabyś z nami zamieszkać. Mamy przecież wolny pokój...

- Co ja tu będę robiła? - zapytałam.

- Praca się znajdzie. Umiesz świetnie gotować, a w pensjonacie naszych znajomych szukali kucharki... Musisz go zostawić, w tym jedyna nadzieja...

Rozmowa z siostrą dała mi do myślenia i choć serce tak bardzo mnie bolało, postanowiłam skorzystać z jej zaproszenia. Nie mogłam tak dłużej żyć. Nie dawałam już rady. Pojechałam do domu, zastałam tam straszny bałagan... Zabrałam więc resztę swoich rzeczy i napisałam list do syna, który zostawiłam mu na stole.

"Dopóki żyję, będę ci przesyłała trochę pieniędzy z renty. Ale na resztę musisz zapracować sam. Już ci nie pomogę! Nie szukaj mnie, bo nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, dopóki się nie zmienisz."

Teraz mieszkam pod Olsztynem, pracuję w kuchni i po raz pierwszy od bardzo dawna jestem dość spokojna. Mam koleżanki, bawię się z wnukami siostry, siedzę nad jeziorem, zaczęłam normalnie spać, bo nie muszę już nasłuchiwać i czekać. Niczego się nie wstydzę, niczego nie muszę się bać. Czasem tylko martwię się o to, że chciałam tak dobrze, a wyszło bardzo źle. Wciąż mam nadzieję, że beze mnie Sławek wreszcie się pozbiera. Na razie mnie nie szukał, nawet nie dzwonił. I ja nie dzwonię. Modlę się tylko za niego i za to, by uporał się z konsekwencjami własnych błędów i na powrót stał się wartościowym człowiekiem.

Marianna F., 70 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy