Reklama

Zdarzyło się w Turcji...

W odległej Ankarze przeżyłam niezwykłą przygodę, która już na zawsze pozostanie moją tajemnicą...

- Jesteś pewna, że chcesz jechać? - Kuba wciąż nie dawał za wygraną.

- Tak myślę - odparłam. - Zresztą, teraz, kiedy już wszystko pozałatwiane, nie bardzo mogę się wycofać.

Przytuliłam się do Kuby i pocałowałam go na pożegnanie. Za dwa dni miałam wsiąść do samolotu i zobaczyć go ponownie dopiero za pół roku... I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od pomysłu mojej przyjaciółki, Agnieszki, kiedy kilka miesięcy temu siedziałyśmy w akademiku i udawałyśmy, że się uczymy.

- Słuchaj, myślałaś może o tym, żeby pojechać gdzieś na wymianę studencką?

Reklama

- Pewnie, że myślałam, ale nasz wydział podpisał umowę jedynie z Turcją, a to dość daleko.

- To chyba dobrze, nie? - zaśmiała się Aga i namówiła mnie, żebyśmy razem złożyły wnioski o wyjazd. Załatwiłyśmy formalności, złożyłyśmy podania i wkrótce nasz pomysł stał się rzeczywistością. Początkowo trochę mnie to wszystko przerażało, ale teraz dosłownie siedziałam na walizkach i oczekiwałam na nadejście "przygody mojego życia". Z jednej strony, oznaczało to rozłąkę z moim ukochanym Kubą, ale z drugiej miałam poznać zupełnie inną kulturę, ludzi i zobaczyć spory kawałek świata. Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam z pierwszych dni naszego pobytu w Turcji. Kiedy tam wreszcie dotarłyśmy, z dworca odebrał nas nasz przyszły kolega z roku - Mehmet.

Był bardzo sympatyczny, ale sprawiał wrażenie, jakby jeszcze nie do końca odczepił się od maminej spódnicy. Mieszkanie, które miało nam być domem przez następne pół roku, też było niczego sobie. A samo miasto czarowało pięknem. Już na drugi dzień po przylocie zaczęłyśmy eksplorować Ankarę na własną rękę. Oczywiście chodziłyśmy też czasami na zajęcia, jednak nie musiałyśmy się za wiele uczyć. Zagraniczni studenci zawsze są traktowani ulgowo.

Biegałyśmy na bazar, gdzie Turcy wystawiają przed sklepy większość towarów i zachwalają je najgłośniej jak tylko się da, a wieczory spędzałyśmy w pubach i restauracjach. Prawie codziennie kontaktowałam się przez internet z rodziną i Kubą. Mojemu ukochanemu wysyłałam długie maile i jeszcze dłuższe listy. A on, choć nie cierpi pisać, odwdzięczał mi się tym samym. Wierzyłam, że nasz związek przetrwa wszystko. Czas mijał mi bardzo przyjemnie. Czułam się jak na długich wakacjach. Nie miałam wielu obowiązków, a na życie wystarczały mi pieniądze ze stypendium. Z czasem razem z Agnieszką zyskałyśmy grono dobrych znajomych: Polaków, innych Europejczyków będących na wymianie studenckiej i Turków.

Uznałyśmy, że przydarzyła nam się szansa na poznanie innego życia, zwiedzania najróżniejszych miejsc, ale był to także czas dobrej zabawy. Obiecałyśmy sobie z Agnieszką, że przez te pół roku będziemy żyć tak, aby nigdy potem nie żałować, że czegoś nie zrobiłyśmy. Zaczęły się więc noce spędzane na zabawie w klubach i na tak zwanych "domówkach". I choć przez cały ten czas miałyśmy pełno adoratorów, pozostałam wierna Kubie.

A Agnieszka? Zmieniała chłopaków co dwa tygodnie. Nim się spostrzegłyśmy, do powrotu do kraju pozostały nam jakieś cztery tygodnie. Musiałyśmy wykorzystać ten czas tak intensywnie, jak tylko potrafiłyśmy. Wybrałyśmy się więc z koleżankami Turczynkami do Rocco, klubu, do którego od dawna zamierzałyśmy pójść. Już od samego początku byłam nim zachwycona. Czuło się tam europejski klimat. Zespół grał na żywo piosenki po angielsku! Tak miło było usłyszeć znane kawałki. Bawiłam się jak nigdy.

W pewnym momencie Agnieszka szturchnęła mnie łokciem i wskazała na jakąś grupkę mężczyzn.

- Czy to Łukasz i Marcin? - zapytała. Obróciłam się we wskazywanym kierunku i rzeczywiście ujrzałam znajomych Polaków w towarzystwie kilku Turków. Uśmiechnęłam się i pomachałam im. A wtedy jeden z Turków powiedział coś do Łukasza i nagle wszyscy zaczęli przepychać się przez tłum w naszym kierunku. No cóż, zawsze milej jest pobawić się w większym gronie znajomych.

- Kolega Łukasza zaraz dostanie wytrzeszczu oczu, tak się na ciebie gapi! - krzyknęła mi do ucha Agnieszka. I rzeczywiście, ten, który namówił chłopców, żeby do nas podeszli, cały czas uważnie mnie obserwował. Nie powiem, żebym miała coś przeciwko temu, był całkiem przystojny. Uśmiechnęłam się do niego, ale mojej przyjaciółce najwyraźniej to nie wystarczyło, gdyż niby przypadkiem popchnęła mnie w jego stronę. Od tej chwili do końca wieczoru tańczyliśmy razem. Co prawda nie zamieniliśmy ani słowa, bo w klubie było za głośno, ale po tych kilku godzinach miałam wrażenie, że znamy się od zawsze. O czwartej nad ranem z wielkim żalem opuściłam ten klub. Na szczęście nie musiałyśmy wracać do domu pieszo, ponieważ nasi Polacy i ich znajomi odwieźli nas pod samo mieszkanie.

- Wybawiłam się jak nigdy - powiedziała Agnieszka, gdy weszłyśmy do pokoju.

- No, ja też - odparłam i pomyślałam o Emrahu (dopiero pod sam koniec imprezy dowiedziałam się, że tak ma na imię mój partner w tańcu).

- A ty co tak się szczerzysz? - przyjaciółka musiała zauważyć, że się odruchowo uśmiechnęłam. - Spodobał ci się ten turecki przystojniaczek, co?

- Który? Emrah? Gdzie tam, tylko tańczyliśmy - wzruszyłam ramionami.

- Aha, już to widzę. Słuchaj, pamiętaj jedno, to, co zdarzy się w Turcji, w Turcji pozostanie. Ja nic nikomu nie powiem. Bylebyś nie wróciła do domu z obcym na pokładzie.

No i stało się, przez cały tydzień nie mogłam wyrzucić Emraha z moich myśli. A w następną sobotę jak na skrzydłach gnałam do Rocco z nadzieją, że znowu się spotkamy. Kiedy weszłyśmy z Agnieszką do klubu, natychmiast dostrzegłam Emraha, a serce zaczęło mi bić jak szalone. Znów tańczyliśmy razem. W pewnej chwili Emrah chciał mi coś powiedzieć, ale byliśmy obok głośników i nic nie słyszałam. Po kilku nieudanych próbach powiedział po angielsku, żebym za nim poszła.

Na zewnątrz jednak lało jak z cebra, więc złapał mnie za rękę i pobiegliśmy pod niewielkie zadaszenie. Popatrzyłam na niego z wyczekiwaniem, on jednak, zamiast powiedzieć mi to, co miał do powiedzenia, pocałował mnie w usta.

Tysiące motyli w moim żołądku zerwało się do lotu. Nie mam pojęcia, jak potem znalazłam się w jego mieszkaniu. Ale nie bałam się, zupełnie mu ufałam. Wiedziałam, że on nie jest taki, jak większość Turków, którzy wciąż myślą o tym, jak zaciągnąć dziewczynę z zagranicy do łóżka. Cali mokrzy od deszczu położyliśmy się na kanapie i rozmawialiśmy godzinami, a potem przytuleni do siebie usnęliśmy. Od tego wieczoru każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Kiedy kończyłam zajęcia, a Emrah pracę, chodziliśmy na długie spacery. Wieczorami zabierał mnie do różnych restauracji i klubów. Potem jeszcze wiele razy spędzałam noc w jego mieszkaniu.

- Dlaczego nie spotkaliśmy się wcześniej? - powtarzał Emrah, patrząc mi w oczy. Ja też tego strasznie żałowałam. Było między nami pokrewieństwo dusz, które pozwalało nam zrozumieć się bez słów. I choć Emrah wypełniał moje myśli i czas, nie zerwałam z Kubą. Wciąż go kochałam i prawie codziennie wysyłałam mu maile. Niestety, koniec semestru zbliżał się wielkimi krokami, a to oznaczało powrót do domu i rozstanie z Emrahem, podobnie jak pół roku wcześniej z Kubą. Tyle że Emraha miałam już nigdy nie zobaczyć. I choć oboje wiedzieliśmy, co nas czeka, nie rozmawialiśmy o tym, żyjąc chwilami, które nam jeszcze pozostały. W dniu wyjazdu Emrah odwiózł Agnieszkę i mnie na dworzec. Z trudem robiłam dobrą minę do złej gry. Tuż przed tym, jak wsiadłyśmy do autobusu do Istambułu, dał nam na pożegnanie podarki, które miałyśmy otworzyć dopiero w drodze.

- Dajcie znać, jak będziecie kiedyś w pobliżu Ankary - powiedział.

- Do zobaczenia - odkrzyknęłyśmy mu jednocześnie, choć wiedziałyśmy, że najprawdopodobniej nigdy go nie spotkamy. W końcu autobus ruszył, a ja z żalem patrzałam na malejącą sylwetkę człowieka, którego pokochałam od pierwszego wejrzenia. Gdy tylko wyjechaliśmy z dworca, otworzyłyśmy nasze podarunki. Agnieszka dostała bransoletkę z tak zwanymi "tureckimi oczyma", które chronią przed urokiem, a ja niewielki album ze zdjęciami Emraha i moimi. Piękna pamiątka po miłości, która zaczęła się tak gwałtownie, jak skończyła i trwała niecały miesiąc. Powrót do Polski był zupełnie nie taki, jak sobie na początku wyobrażałam. Choć rodzina przygotowała na moje powitanie uroczystą kolację, a mi się usta przez najbliższe dwa dni nie zamykały od opowieści, to czegoś mi brakowało.

Pierwsze dwie noce przepłakałam z tęsknoty za Ankarą, znajomymi, naszym mieszkaniem i Emrahem. Ale najgorsze było, że nikt tego nie rozumiał i wszyscy wymagali ode mnie, żebym się cieszyła, że wreszcie jestem w ojczyźnie. Po kilku dniach zobaczyłam się z Kubą. Poszliśmy do restauracji, ale zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy się spotkali po raz pierwszy. Oboje pletliśmy głupoty.

Po kilku tygodniach moje życie wróciło do normy. Znów wpadłam w rutynę. Zaczęłam chodzić do szkoły, spotykać się z Kubą. Ale czasami, gdy jestem sama, z pewną nostalgią wspominam naszą przygodę w Ankarze i tylko Aga potrafi mnie zrozumieć, bo sama przeżywa to samo. O Emrahu nie powiedziałam nikomu. Album od niego schowałam w moim rodzinnym domu tak, żeby nikt go nie znalazł, a szczególnie Kuba. Nie chcę, by mój chłopak odkrył, że na obczyźnie przeżyłam wielką miłość do Turka, bo to by mogło zniszczyć nasz związek. I choć potajemnie wciąż tęsknię za Emrahem, nigdy nie odważyłabym się na powrót do Ankary. Pozostaje mi tylko dziękować niebiosom za to, że dały mi przeżyć tak wspaniałą przygodę i miłość, a potem wrócić do mojego dawnego życia.

Kamila B., 23 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy