Reklama

Serce Filipka musi dalej bić

Filipek walczy. Jego małe, schorowane serce ma coraz ciężej. Podczas jednej z operacji prawie się poddało. Spuchło tak, że przez długi czas niemożliwe było zamknięcie klatki piersiowej. Ten widok rozdarł inne serce – matczyne. Łzy lecą jak grochy.

Narodziny wyczekiwanego dziecka zwykle przypominają radosne święto. Niestety, w przypadku Filipka radość ustąpiła miejsca ogromnemu strachowi. Nikt nie miał czasu na rodzinne świętowanie, tu trzeba było działać od razu.

Już w 24. tygodniu ciąży było wiadomo, że coś jest nie tak, jak być powinno. Diagnoza: poważna wada serca. Można pomyśleć, że w dzisiejszych czasach, w tej epoce lotów w kosmos to nic takiego, chłopiec przejdzie operację i wszystko będzie w dobrze! I wtedy padły te słowa. Te straszne słowa ze ust lekarki: "To, że żyje w brzuchu, nie znaczy, że będzie żył po porodzie". Jak ma poczuć się matka słysząc coś takiego?

Reklama

Trzy operacje zaplanowano zanim jeszcze chłopczyk się urodził. A po narodzinach, zamiast w matczyne objęcia, Filip trafił w ręce lekarzy, bo od razu konieczna była intensywna reanimacja.

Serce jednokomorowe, nieprawidłowy spływ żył płucnych, nadciśnienie płucne, brak przepływu krwi z lewego płuca do serca - tak złożony zespół wad, jak się okazało, wymagał nie trzech, ale siedmiu operacji ratujących życie. Do tego seria zabiegów, a wszystko to pod narkozą. Każde zapadnięcie w ten sen oznacza kolejne obciążenia dla organizmu. I znowu strach, bo każda narkoza to ryzyko komplikacji, przede wszystkim ataku padaczki - ostatni trwał ponad dwie godziny.

Jak pisze mama:

- "Niestety, z upływem czasu synek ma coraz mniej siły na zabawę, a rówieśnicy zaczynają od niego stronić. Choroba każdego dnia odbiera mu szczęśliwe dzieciństwo, oddech, normalne życie".

Pięcioletni dziś Filipek szpitalną rzeczywistość zna lepiej niż własne podwórko. Bardzo długo dzielnie znosił wszystkie niezliczone bolesne zabiegi, jakim go poddawano. Nie pytał, dlaczego. Mama tłumaczyła mu, że to konieczne, więc tak to przyjmował. Jednak taka ilość cierpień to zbyt wiele dla małego bohatera. Teraz na każdy kolejny pobyt w tym miejscu reaguje strachem. Nic dziwnego, jest coraz starszy, coraz dojrzalszy, rozumie coraz więcej. Zbyt wcześnie i zbyt boleśnie zdobył wiedzę o życiu, jakiej nie ma większość dorosłych.

I najgorsze - wszystkie możliwości leczenia w kraju zostały już wykorzystane. Kolejni lekarze rozkładali ręce, kolejne konsultacje kończyły się dyskwalifikacją. A przecież dłużej już czekać nie można! Potrzeba wszak operacji ostatniej szansy.

Cóż, matka poruszy niebo i ziemię, by ratować własne dziecko. Nie zawaha się poprosić o pomoc, zrobi wszystko. I gdy po kolejnej negatywnej odpowiedzi nadzieja gasła, pojawiła się możliwość ratunku - w USA lekarze dokonują podobnych operacji! Specjaliści z Boston’s Children Hospital gotowi są podjąć się leczenia Filipka, ale cena jest niewyobrażalna - prawie milion złotych. Dzięki ofiarności dobrych ludzi, którym nieobojętny los malca, już niewiele brakuje, ale w dalszym ciągu nie udało się zebrać całej potrzebnej kwoty. Wspólnie możemy pomóc dokończyć tę zbiórkę i wesprzeć chłopca w najważniejszej walce o życie.

Możesz pomóc klikając TUTAJ

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama