Reklama

Zasługujesz na to, by jeść. Czym jest jedzenie intuicyjne?

– Kultura diet zbija fortunę na kompleksach, w które sama nas wpędziła – zauważa Małgorzata Akkuş, psychodietetyczka, autorka bloga o jedzeniu intuicyjnym i popularnego profilu „Antydieta”. Przekonuje, że jedzenie tego, co jest dla naszego ciała odżywcze i przyjemne oraz wybieranie aktywności fizycznej, którą lubimy zamiast katorżniczego treningu odchudzającego, to przywilej osób świadomych swojego ciała. Portalowi Interia.pl wyjaśnia, jak uwolnić się od diet, zacząć jeść i żyć w zgodzie z samym sobą.

Karolina Dudek, Interia.pl: Pani profil "Antydieta" o jedzeniu intucyjnym na Instagramie śledzą tysiące osób. Czy to ludzie, którzy polegli w nierównej walce z kilogramami? Czego zwykle szukają - usprawiedliwienia swojej wagi czy raczej nowego podejścia do zdrowego stylu życia?

Małgorzata Akkuş, psychodietetyk: - Zaskoczę panią, bo większość osób, które się ze mną kontaktuje, to osoby, które doskonale sobie radzą lub radziły z dietami, ale to im ukradło kawał życia. One chcą w końcu zacząć normalnie żyć. Myślę, że te osoby, które faktycznie poległy, czują wstyd, bo nadwaga, mimo wszystko, jest w naszej kulturze piętnowana. Takie osoby piszą do mnie sporadycznie. Czytelnicy często szukają pomocy w wyjściu z zaburzeń odżywiania, m.in. ortoreksji (zaburzenia łaknienia polegającego na przywiązywaniu nadmiernej wagi do kaloryczności i jakości jedzenia - przyp. red.) i wsparcia w zaakceptowaniu siebie samego jako człowieka. Człowieka godnego szacunku.

Czy antydieta oznacza, że nie trzeba się już odchudzać, można jeść co nam się żywnie podoba i hulaj dusza, bo piekła nie ma?

Reklama

- Jeśli ktoś się odchudzał latami i zacznie jeść, jakby piekła nie było, to dopadnie go efekt jojo, z którym sobie nie poradzi. Mnie samej przejście od diety do braku diety zajęło dwa lata. Dwa lata uczenia się, testowania, czytania książek, robienia ćwiczeń i tłumaczenia sobie, że ja naprawdę zasługuję na to, by jeść.

- Antydieta oznacza, że należy w końcu nauczyć się jeść zgodnie ze swoją intuicją, rozumem i dbając o potrzeby ciała. Antydieta to też przeciwstawienie się "kulturze diety", która zbija fortunę karmiąc nas kompleksami, które sama nam zaszczepia. Antydieta to też dbanie o przyjemną aktywność fizyczną, która pozwoli utrzymać ciało w dobrej formie bez katorgi, bez traktowania ruchu jako kary za posiadanie nieidealnego ciała. To powrót do dziecięcego cieszenia się ruchem. Wiem, że nazwa profilu "Antydieta" jest zaczepna, ale ja nie jestem aktywistką, która idzie na wojnę z systemem. Chcę wyprowadzić na prostą ludzi, którzy się pogubili.

Nie raz jest pani posądzana o promowanie otyłości. Pisze pani między innymi, że bycie osobą przy kości to wcale nie porażka... Mnóstwo osób się z tym nie zgodzi.

- Powiem tak, życie osoby przy kości do najłatwiejszych nie należy. To jest ciągła walka o bycie dobrze traktowanym u lekarza, o zakup ładnych ubrań. Od zawsze chciałam wynaleźć idealną dietę, która uratuje każdego człowieka przed byciem grubym. Dzisiaj też prędzej można oskarżyć mnie o fatfobię, niż o promowanie otyłości.

- Poza tym człowiek nie ma moralnego obowiązku, by walczyć z wagą. A dzisiaj to trochę tak wygląda, dieta to najwyższa cnota. Czasami ludzie mają ważniejsze sprawy na głowie i to jest w porządku. Poza tym, jak pokazują badania, piętnowanie wagi i ten wszechobecny hejt w niczym nie pomaga.  

Dlaczego diety mogą być dla nas szkodliwe? 

- Na samym początku powiedzmy sobie, że to, jak wygląda dieta, bardzo zmieniło się na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Wielu znanych i poważanych dietetyków odeszło od katorżniczych, sztywnych diet eliminacyjnych i promuje racjonalne metody odżywiania. Myślę, że gdybym wychowała się na tym podejściu, nigdy nie musiałabym stworzyć "antydiety". Ja jednak wyrosłam na dietach nieracjonalnych, na nierealnych ideałach. Począwszy od diety ketogenicznej, przez Dukana, dietę Kwaśniewskiego, diety eliminacyjne bez chleba, nabiału i cukru, kończąc na straszeniu, że jedzenie zabija i tylko wybrane drogie eko produkty są bezpieczne. Długo chorowałam na ortoreksję, do tej pory zmagam się z zaburzeniem, które się nazywa body dysmorfia - kiedy patrzę w lustro widzę potwora, którego każdego dnia staram się oswoić. 

- Takie bezmyślne odchudzanie, które zmusza człowieka do dużego deficytu kalorycznego, nie szanuje predyspozycji do konkretnego ciała, wmawia nam, że ciało jest jak plastelina i można je dowolnie rzeźbić - przynosi szereg przykrych konsekwencji. Najlepiej opisuje je badanie dotyczące skutków niedożywienia Minnesota Starvation Experiment z lat 1944-45, w którym Ancel Keys zbadał, co się dzieje z człowiekiem, gdy ten jest poddawany niskokalorycznej diecie.

- W eksperymencie wzięło udział 36 zdrowych mężczyzn, którzy przez 6 miesięcy mieli być na diecie około 1800 kcal lub mniej, zależnie od uczestnika. Wzięcie udziału w eksperymencie było dla mężczyzn dużym poświęceniem, a skutki uboczne, z jakimi się zmagali, były typowymi kłopotami, z jakimi zmaga się dzisiaj człowiek na przeciętnej redukcji. Różnica polega na tym, że cierpienie związane z niedożywieniem zostało dzisiaj całkowicie znormalizowane. To, co w 1944 roku było poświęceniem dla dobra nauki, dzisiaj nazywamy silną wolą, poświęceniem dla zdrowia i modnego ciała. 

Jak może się skończyć korzystanie ze źle dobranej diety. Czytaj na następnej stronie!

***Zobacz także***

Jakie skutki uboczne mogą wynikać ze źle pojętej diety?

- Mogę przytoczyć, co działo się u mnie: ciągły głód, obsesja na punkcie jedzenia, brak umiejętności skupienia się na czymkolwiek, mgła mózgowa, nieregularne miesiączki lub całkowity ich brak, zniszczone zęby, brak libido, ciągle uczucie zimna - spałam latem w skarpetkach, nieuchronny efekt jojo. A także brak wiary w siebie, stany depresyjne, problem z nauką, wyobcowanie, izolacja paranoiczny strach przed jedzeniem przy myśleniu o jedzeniu w każdej sekundzie dnia, poirytowanie, problemy trawienne, uzależnienie robienia pewnych rzeczy od liczby na wadze, rozwalony metabolizm - bardzo małe zapotrzebowanie na energię przy bardzo silnym głodzie.

Bardzo długa i smutna litania... Co się stało, że udało się pani z tego wykaraskać?

- Problemy, które wymieniłam, pojawiały się u mnie od 13. roku życia i znikały, gdy tylko kończyła się dieta i nadchodził efekt jojo. Decyzja, że dłużej tak nie mogę żyć, wyszła ode mnie, byłam zmęczona i dałam sobie pozwolenie na rezygnację z wyścigu o idealne ciało.

Skoro diety wyrządzają więcej szkody niż pożytku - co proponuje pani w zamian?

- Jestem zwolenniczką uczenia kompetencji żywieniowych. Co trzeba zrobić, by pozbyć się problemu z jedzeniem? Nauczyć się rozpoznawać głód i sytość, rozróżniać głód od apetytu oraz odróżnić głód fizjologiczny od psychicznego. Kolejny krok to zacząć jeść dla komfortowej satysfakcji, zastosować tak zwane elastyczne żywienie, które jest w większości zdrowe i przyjemne. Zalecam też znaleźć aktywność fizyczną, która będzie przyjemna i będzie nam się chciało ją kontynuować. A nade wszystko doradzam, żeby zamiast brać się za diety, wziąć swoje życie we własne ręce i przestać być podatnym na wpływy z zewnątrz w kwestii żywienia. Proponuję przekierować czas i uwagę z liczenia kalorii, na obserwację potrzeb swojego ciała i naukę szacunku do niego. Nie mówię, że to łatwe i szybkie, ale z pewnością warte pracy, którą trzeba w to włożyć. Te umiejętności raz wyuczone nie giną.

Jak więc odróżnić głód od apetytu?

- Głód jest potrzebą fizjologiczną. Nie przychodzi nagle. Apetyt może się pojawić w sekundzie, to taki smaczek. Idę koło piekarni, czuję gorący chleb i chcę go zjeść. Jeśli się czymś zajmę, to o nim zapomnę. Czasami apetyt na coś konkretnego pojawia się znikąd i nie mija. Np. "chodzi za mną ser" i przez trzy dni chce mi się kanapki z serem. Wtedy mojemu organizmowi może brakować wapnia. Mam też tak, że kiedy nie jem mięsa przez długi czas, chodzi za mną wątróbka. Może to oznaczać zapotrzebowanie na żelazo albo witaminę B12, nie wiem. 

- Bywa bowiem tak, że po niesmacznym posiłku następuje silna potrzeba, by zjeść cokolwiek, byle tylko poczuć satysfakcję. To może być wyjaśnienie nagłej ochoty na coś słodkiego. W grę mogą wchodzić emocje, nuda albo pragnienie poczucia komfortu.

Twierdzi pani, że powinniśmy dostosować odżywianie do swojej sytuacji życiowej, a nie odwrotnie. Co to oznacza w praktyce?

- Należy patrzeć na to, jakim się dysponuje budżetem, co się lubi, jakie ma się zdolności kulinarne, ile ma się czasu na gotowanie i jedzenie, jaki ma się tryb życia. Z dietami często jest tak, że trzeba sobie tak ułożyć dzień i budżet, by się dopasować, zaakceptować trudne dla siebie smaki i zapomnieć o tym, co się lubi. To jest przepis na porażkę, a nie na dobre życie. 

Dużo mówi pani o wsłuchiwaniu się w potrzeby swojego organizmu, o zaufaniu swojej intuicji. A co jeśli moja intuicja podpowiada mi głównie pizzę, czekoladę i sushi, najlepiej w tempurze? To raczej nie wyjdzie mi na zdrowie.

- Widzę trzy motywy, jakimi może się pani kierować. Pierwszy - że szuka pani zaczepki i prowokuje, by wywołać burzę, niestety to częste w internecie. Drugi każe mi podejrzewać, że jest pani ignorantką żywieniową i nie ma w sobie chęci, by wziąć odpowiedzialność za swoje dobre samopoczucie. W trzecim przypadku być może faktycznie ma pani żywieniowy problem. Takim ludziom można skutecznie pomóc. Scenariusz, w którym będzie się jadło tylko pizzę, sushi czy słodycze nigdy się nie zdarzy, gdy nauczy się żywienia intuicyjnego.   

- Ludzie często mylą pojęcia. Po latach diet przestają się głodzić i wydaje im się, że przechodzą na jedzenie intuicyjne. Ale nie, to tylko przejaw naiwności albo zbyt dużej wiary w siebie pomimo braku doświadczenia. Jedzenie intuicyjne to zestaw umiejętności które trzeba nabyć. Jednym wystarcza kilka miesięcy pracy nad sobą, innym potrzeba kilku lat. U mnie trwało to dwa lata zanim doszłam do płynności. Mistrzem nadal nie jestem. Dużo nauki przede mną. 

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz!

***
Zobacz więcej!


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy