Cudem ocalony z apokalipsy

W wołyńskiej rzezi Polaków przyszły kosmonauta stracił bliskich. Sam ocalał jedynie dzięki opiekuńczym ramionom swojej mamy.

Mirosław Hermaszewski
Mirosław HermaszewskiMWMedia

W Bereznem na Ukrainie cmentarza katolickiego już nie ma. Buldożery usunęły nagrobki robiąc na nim miejski park. Jednak, gdy rodzina Hermaszewskich odwiedza to miejsce, stawia na ziemi zapalone znicze. Tu spoczywają prochy Romana, ojca generała Mirosława Hermaszewskiego. Hermaszewscy to patriotyczna, dzielna, wielodzietna rodzina.

Dziadek Mirosława, Sylwester Hermaszewski herbu Zaremba, pracował u swego przyjaciela. Miał 16 dzieci, jedenaścioro dożyło dorosłości. Aby je wychować i wykształcić, wraz z żoną Marią nabyli w 1910 roku kilkadziesiąt hektarów gruntu w Policach, niedaleko Lipnik, gdzie karczowali go i zasiewali. W Lipnikach mieszkało 60 polskich rodzin, a razem z okolicznymi wioskami żyło tam około 459 Polaków. Wielkie rodziny. Hajdamowicze, Kuligowscy, Kuniccy, Murawscy, Bielawscy, Hermaszewscy.

W 1925 roku Roman Hermaszewski wziął ślub z Kamilą Bielawską i wkrótce na świat zaczęły przychodzić ich dzieci: Alina, Władek, Sabina, Anna, Teresa, Bogusław, Mirosław. Ostatni syn urodził się w 1941 roku w strasznych czasach. Pod okupacją niemiecką oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii czuły się pewnie. Bezkarnie mordowały Polaków.

W marcu 1943 roku Hermaszewscy ze strachu przenieśli się do Lipnik. Zamieszkali wraz z dziadkami i dziećmi ciotki wywiezionej na Sybir w domu przyjaciół. Około północy 25 marca obudziły ich pierwsze strzały. Smugowe zapalające pociski paliły dachy domów, szły serie z cekaemów. Roman Hermaszewski kazał dzieciom biec do sadzawki. Każde z nich złapało za tobołek, matka niosła półtorarocznego Mirka. Od ognia było widno jak w dzień.

Wtedy zaczął się szturm Ukraińców. Szli z widłami, nożami, siekierami. Krzyczeli: "smert Lacham", zabijali wszystkich. Polacy biegli wzdłuż rowu melioracyjnego w kierunku wsi Zurne. Banderowcy strzelali w uciekający tłum. Ukrainiec dopadł Kamilę z małym Mirkiem. Strzelił jej w głowę, myślał, że zabił, bo upadła. Ocknęła się po kilku godzinach i dalej biegła przed siebie. Gdy uświadomiła sobie, że nie ma dziecka na rękach, strasznie rozpaczała.

Z nastaniem świtu Roman z synem Władkiem poszli w stronę Lipnik. - Na śniegu na wzniesieniu pod krzakiem zobaczyłem kurtkę ojca, a w niej nie dającego znaku życia zawiniętego w kocyk naszego Mirka - wspominał po latach dorosły Władysław. Przerazili się, że chłopiec zamarzł. Ojciec przytulił synka do piersi i tak poszli do wsi. Wzdłuż rowu, na podwórkach domów leżały setki ludzi. Pod zakrwawioną pierzyną w swoim domu siedziała przerażona do obłędu ciocia Aldela Hermaszewska. Tuliła trójkę zamordowanych na jej oczach dzieci.

Przy topoli leżało ciało dziadka, Sylwestra, głowy rodu. Nie uciekał, bo nie wierzył, że ktoś z jego ukraińskich przyjaciół może go zabić. - Dziadek nazywał Ukraińców "braćmi". Przypłacił to siedmioma uderzeniami bagnetem w pierś - mówi Mirosław Hermaszewski. Gdy szlochali nad zwłokami dziadka, nagle ojciec poczuł, że Mirek na jego piersi się poruszył. Wtedy wyszeptał wzruszony: "Ty jesteś najmłodszy, ty musisz żyć!".

- Banderowcy spalili wszystko, całą wieś. Przenieśliśmy się do Bereznego nad Słuczą - opowiada Mirosław. Z całego majątku ocalała tylko jedna krowa, wkrótce dopadł ich głód. Wtedy ojciec wrócił na chwilę do Lipnik. Skosił zboże na swojej ziemi, by mieli choć kilka snopków. Padły strzały z ukrycia, dostał w pierś. - My wiemy, kto strzelał, znamy nazwisko. To był Ukrainiec - mówi Mirosław Hermaszewski.

Zawieźli ojca do szpitala w Bereznem. Mały Mirek widząc tatę płakał, że ten nie bierze go na ręce. Wkrótce Roman zmarł. Leży na cmentarzu, którego już nie ma. Kamila z dziećmi schroniła się na plebanii w Bereznem, potem uciekli do Kostopolu.

W 1944 po Sylwestrze do miasta wkroczyły wojska sowieckie. Szczęśliwy Władek poszedł zobaczyć żołnierzy wyzwolicieli. Ściągnęli z niego kurtkę, w którą był ubrany. Była porządna, ciepła, wszak dzięki niej uratował się Mirek. Tak stracili pamiątkę po ojcu.

Po wojnie zamieszkali na Śląsku w Wołowie. Tu Kamila Hermaszewska wychowała i wykształciła dzieci. Była odważna, przedsiębiorcza, opiekuńcza. - Całkowicie się dla nas poświęciła - wspomina Mirosław. Trzech jej synów zostało pilotami. Najmłodszy w 1978 roku z kosmodromu Bajkonur poleciał w kosmos.

Dobry Tydzień
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas