Droga Polek do polityki

Mamy najbardziej sfeminizowany rząd w historii Polski. Kobiety, które dzisiaj zajmują stanowiska ministrów, muszą zmierzyć się z patriarchalną spuścizną, stereotypami i niechęcią konserwatywnych środowisk. Przed podobnym wyzwaniem stanęły pierwsze polskie sufrażystki, które 96 lat temu, wywalczyły pełnię praw wyborczych, a kilka miesięcy później, zasiadły w parlamentarnych ławach.

96 lat temu Polki otrzymały czynne i bierne prawo wyborcze
96 lat temu Polki otrzymały czynne i bierne prawo wyborczeKRYSTIAN DOBUSZYNSKI/REPORTEREast News

Przy mężu lub przy rodzinie

Jest początek XIX wieku. Na ziemiach polskich, zajmowanych przez trzech zaborców,  wprowadzony zostają przepisy prawne, które niemal całkowicie odbierają kobietom możliwość aktywności społecznej i politycznej. Kobieta, pozbawiona osobowości prawnej, nie ma możliwości sprzedawania, nabywania czy zastawiania własności. Nie może się kształcić. Żyje "przy mężu" lub, dopóki jest panną, "przy rodzinie".

Dla kobiet, należących do ówczesnych elit społecznych, te nowe, patriarchalne zasady, musiały być trudne do zaakceptowania. Większość z nich pamiętała jeszcze "rządy kobiet", panujące w Polsce pod koniec XVIII wieku. Czasy, gdy magnatki pociągały za sznurki władzy, wydając dyspozycje sejmującym szlachcicom.

Jednak, mimo tej pamięci o "rządach kobiet", Polki nie domagają się dostępu do polityki.  Jak tłumaczy Dobrochna Kałwa, historyczka z Uniwersytetu Warszawskiego: "Walka o prawa wyborcze dla kobiet, w czasach, gdy zaborca pozbawił ich wszystkich obywateli, nie miałaby sensu".

Swoje uzasadnienie ruch sufrażystek znajduje dopiero w latach 70. XIX wieku. Impulsem do jego "wybuchu", stało się nadanie  autonomii Galicji w 1969 roku, na mocy której mężczyźni uzyskali prawa wyborcze. Kolejną pożywką dla działalności ówczesnych feministek było rozszerzenie prawa do głosowania na robotników i chłopów. Kobiety poczuły, że zostały odsunięte na margines życia społecznego.

Feminizm? Tylko dla szlachty!

Protesty, pikiety, podpalanie pustych budynków i skrzynek pocztowych - opisów takich akcji próżno szukać w historii polskiego ruchu sufrażystek. Polskie aktywistki zdecydowanie różniły się od swoich brytyjskich czy francuskich koleżanek, które chętnie angażowały się w takie spektakularne przedsięwzięcia.

Polki, w przeciwieństwie do Brytyjek, nie potrafiły przekonać do siebie robotnic. "Jedną z przyczyn tego zjawiska był brak zgody wśród lewicowych feministek, które nie potrafiły się zdecydować, czy robotnice jako kobiety zasługują na odrębne traktowanie, czy też najpierw trzeba, za pomocą rewolucji, wywalczyć prawa dla całej klasy robotniczej. O politycznym zaangażowaniu włościanek mało kto w tym czasie myślał, były na pograniczu, niezauważane. Jedynymi przejawami ich aktywności społecznej, była działalność w kołach gospodyń wiejskich inicjowanych przez inteligentki i ziemianki" -  tłumaczy Dobrochna Kałwa.

Dobra - zła wojna

Wybuch Pierwszej Wojny Światowej zamroził działania sufrażystek. Podobnie, jak w wielu innych momentach w przeszłości, w obliczu wspólnego zagrożenia, dążenia pewnej grupy społecznej zeszły na dalszy plan.

Było to jednak zamrożenie chwilowe, które, paradoksalnie, wyszło sufrażystkom na dobre.

" Wojna okazała się czasem olbrzymiej rewolucji obyczajowej. Mężczyźni zostają zmobilizowani do armii. Ich 3-4 letnia nieobecność w domu sprawia, że kobiety emancypują się, ponieważ niejako z przymusu przejmują dotychczasowe role mężczyzn. Włościanki zajmują się prowadzeniem gospodarstw rolnych, kobiety w miastach idą do pracy w fabrykach, urzędach. Kobiety zaczynają wykonywać prace i pełnić funkcje dotąd zarezerwowane dla mężczyzn.  Dokonuje się rodzaj mentalnej rewolucji" - tłumaczy historyczka.

Wychowamy panów polityków!

"OBYWATELKI! Upragniona przez nas chwila powstania Sejmu Ustawodawczego w Niepodległej Polsce Zjednoczonej nadchodzi! Sejm ten dopiero wówczas jednak będzie przedstawicielstwem całego Narodu, gdy i kobiety w nim zasiądą. Polityczne równouprawnienie kobiet dziś już przeciwników nie ma" - czytamy w odezwie podpisanej 10 listopada 1918 roku przez Komitet Centralny Równouprawnienia Politycznego Kobiet Polskich.

Zawarte w odezwie stwierdzenie: "równouprawnienie kobiet dziś już przeciwników nie ma", nieco mija się z prawdą. Nie wszyscy podchodzili entuzjastycznie do pomysłu równouprawnienia politycznego kobiet.  Argumenty głoszone przed stu laty przez przeciwników przyznania kobietom praw wyborczych, brzmią zaskakująco aktualnie. Anty - sufrażyści, głosili, że kobiety, jako istoty z natury przeznaczone do macierzyństwa, a co za tym idzie, cechujące się empatią, wrażliwością i skłonnością do poświeceń, w polityce po prostu nie dadzą sobie rady. Dodatkowo, jako przedstawicielki płci, kierującej się głównie emocjami, a nie rozumem, miały nie być w stanie odnaleźć się w dziedzinie, która według ówczesnych mężczyzn, rządziła się zasadami żelaznej logiki.

Jednak, co dziś może dziwić, panie również chętnie sięgały po te "płciowe" argumenty, rodem z teorii darwinizmu społecznego. "Działaczki twierdziły, że dzięki empatii, wrażliwości i zdolności do samopoświęcenia mogą zmienić życie polityczne na lepsze, że są nawet w stanie wychować niegrzecznych chłopców - polityków, którzy w obecności kobiet będą przestrzegać zasad współżycia i dobrych manier. Głosiły też, że kobiety są w stanie altruistycznie działać na rzecz  innych oraz niwelować poziomy egoizmu, który rządzi polityką" - opowiada Kałwa.

Wątpliwości co do dopuszczenia kobiet do władzy wyrażał również Józef Piłsudski. Choć co prawda popierał emancypację jako taką, wątpił, że panie będą potrafiły właściwie posłużyć się przyznanymi im prawami, ponieważ natura kobieca jest o wiele bardziej podatna na wpływy niż męska. Wiemy to z relacji jego żony, Aleksandry Piłsudskiej, która zresztą sama lubiła określać się jako "zacięta feministka".

Innymi takimi "zaciętymi feministkami", które choć nie zawsze angażowały się w działalność polityczną, popierały ruch sufrażystek były m.in. Maria Konopnicka, Eliza Orzeszkowa, a poza granicami Polski Helena Modrzejewska i Maria Szeliga.

Kobietom nie brakowało jednak zwolenników i ówczesnych lobbystów. Jednym z najbardziej znanych "feministów" dwudziestolecia był Tadeusz Boy - Żeleński i wcześniej Aleksander Świętochowski, założyciel nielegalnego "Latającego Uniwersytetu" , którego studentką była m.in. Maria Skłodowska  - Curie oraz liczni działacze lewicy. Wśród tych ostatnich ogromną rolę odegrał Ignacy Daszyński, przywódca Rządu Tymczasowego Republiki Ludowej. "Nie umiem nawet sobie wyobrazić tego, co będzie z życiem ludzkości, jeżeli - połowa jej - kobiety wejdą naprawdę w to życie z wolą świadomą, z siłą odpowiadającą nie tylko swej liczbie, lecz i walorom kobiecym, silniejszym pod pewnym względem od męskich" - zastanawiał się polityk jeszcze przed I Wojną Światową.

Choć dziś wydaje się to zaskakujące, kobiece dążenia do uzyskania praw wyborczych, popierał również Kościół. "Cokolwiek ludzie o tej sprawie równouprawnienia sądzić mogą lub sądzą, to jednakże nie ulega wątpliwości, że oddanie kobietom pełni praw obywatelskich odpowiada duchowi naszej katolickiej religii (...). Ruch ten nowy witamy ze szczerą radością" - czytamy w "Przeglądzie Katolickim". Dla równowagi należy dodać, że lewica, wtedy bała się przyznać kobietom prawa wyborcze. Część przedstawicieli tej opcji politycznej uważała, że panie, ze swej natury konserwatywne, pobożne i podatne na wpływy będą głosowały "jak im proboszcz każe".

Zimny prysznic wyborczy

"Wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa, bez różnicy płci, który do dnia ogłoszenia wyborów ukończył 21 lat" - taki zapis, oznaczający zwycięstwo sufrażystek, znalazł się w ordynacji do Sejmu Ustawodawczego, ogłoszonej w listopadzie 1918 roku. Anegdota głosi, że jego umieszczenie wymusiły na marszałka Piłsudskim sufrażystki, które stukając parasolkami w okna jego mokotowskiej willi, domagały się udziału w wyborach.

Prawda była nieco mniej efektowna. Na mężczyznach - politykach nie trzeba było niczego wymuszać. W większości sami zdawali sobie sprawę, że przyznanie kobietom praw wyborczych jest nie tyle ich "łaskawym gestem", co koniecznością. "Politycy byli świadomi siły, jaką niesie ze sobą ten kobiecy ruch. Szczególnie politycy Europy Środkowo - Wschodniej, na terenie które o granicach nowo powstających państw, decydowano w plebiscytach. Przyznanie głosu kobietom automatycznie podwajało elektorat"  - tłumaczy Dobrochna Kałwa - "Piłsudski miał świadomość, że pewnych zmian, które dokonały się w czasie wojny nie da się już cofnąć i dlatego też, zgodził się na te postulaty sufrażystek".

Pierwsze wybory podziałały na sufrażystki jak zimny prysznic.  Idea Partii Kobiet, stworzona przez Izabellę Moszczeńską, okazała się całkowitą porażką. Aby zarejestrować listę wyborczą wystarczyło zebrać jedynie 50 podpisów. Partia kobiet zebrała ich 51.

Jednak kobietom, które startowały z list innych ugrupowań, szło już zdecydowanie lepiej.

Parlamentarna elita

W wyniku wyborów, które odbyły się 19 stycznia 1919 roku do parlamentu weszło osiem kobiet, reprezentujących wszystkie ówczesne opcje polityczne.

Chłopi wybrali dwie kobiety, które cieszyły się ogromnym respektem i autorytetem, ze względu na swoją działalność pedagogiczną i społeczną: Irenę Kosmowska i Jadwigę Dziubińską, kandydujące z listy PSL "Wyzwolenie".  Robotników reprezentowały Anna Anastazja Piasecka i Franciszka Wilczkowiakowa. Posłanką wybraną przez socjalistów była zaś Zofia Moraczewska. Paradoksalnie, najwięcej polityczek weszło do sejmu z partii prawicowych, były to: Zofia Sokolnicka, Maria Moczydłowska i Gabriela Balicka.

" Większość z nich była świetnie wykształcona, miała szerokie horyzonty i  olbrzymie doświadczenie w działalności społecznej. Moim zdaniem na pewno wybijały się ponad przeciętną posłów, nie zawsze dobrze przygotowanych do rządzenia mężczyzn o średnim lub niskim wykształceniu. Były elitą parlamentarną" - mówi Dobrochna Kałwa - "Dla ludzi było zresztą oczywiste, że te kobiety idą do sejmu by służyć narodowi i społeczeństwu, a nie dla osobistej kariery".

Kobiece wojny

Równe prawa dla obojga płci - oto cel jaki postawiły sobie pierwsze posłanki. Zgodnie z ówczesnym trendem, obowiązującym w Europie, domagały się poprawy warunków pracy kobiet, m.in. poprzez: ograniczenie czasu pracy oraz wprowadzenie zakazu pracy w nocy i pracy w szkodliwych warunkach. Postulowały  powstawanie przyzakładowych przedszkoli i żłobków oraz przyznawanie przez pracodawcę prawa do karmienia dzieci w czasie pracy. Sprzeciwiały się wprowadzeniu przepisu o zakazie podwójnego zarobkowania, czyli pracy zawodowej obojga małżonków, który według ówczesnych władz miał stać się remedium na wielki kryzys. W myśl tych przepisów, kobiety zatrudnione w sektorze państwowym wychodząc za mąż, miały automatycznie dostawać wypowiedzenie. Działaczki kobiecych organizacji domagały się również dostępu do zawodów dotąd zarezerwowanych dla mężczyzn.

Wypowiedziały wojnę alkoholizmowi, urastającemu wtedy w Polsce do rangi epidemii społecznej. Moczydłowska zasłynęła m.in. opracowaniem projektu ustawy wprowadzającej w Polsce prohibicję. Do jej uchwalenia zabrakło jednego głosu.

Próbowały wprowadzić powszechną służbę wojskową dla kobiet, w ramach której panie miałyby się uczyć prac pomocniczych takich jak: przygotowywanie posiłków dla armii, opieka nad chorymi oraz obrona przeciwlotnicza (wówczas polegająca na wypatrywaniu samolotów).

Jednak istnienie "kobiecego porozumienia ponad podziałami", w które wierzyło wiele działaczek zaangażowanych w walkę o prawa polityczne, okazało się mżonką. O ile posłanki zgadzały się w kwestiach równouprawnienia, praw pracowniczych kobiet czy prohibicji, o tyle nie mogły porozumieć się w sprawach światopoglądowych i obyczajowych. Tak jak dzisiaj, prawicę i lewicę dzieliły kwestie legalnej aborcji, rozwodów, edukacji seksualnej, antykoncepcji. W sprawach wagi państwowej posłanki głosowały zgodnie z linią partyjną.

Równe prawa i nierówne szanse

Prace nad wyczyszczeniem polskiego prawa z zapisów dyskryminacyjnych trwały 20 lat i zakończyły się tylko częściowym sukcesem. "Z jednej  strony aktywistki cieszyły się, że pokolenie kobiet, które dorosło w czasie dwudziestolecia międzywojennego jest pokoleniem wolnym, nieskrępowanym gorsetem moralnym i obyczajowym" - mówi Kałwa. "Jednak z drugiej strony w przededniu II Wojny Światowej w szeregach kobiet pojawia się coś w rodzaju rezygnacji czy zmęczenia, które można wyrazić w słowach: "Tyle lat już walczymy, a tu ciągle jest tak samo, albo nawet gorzej" - dodaje historyczka. To rozdarcie sprawia, że okres dwudziestolecia historycy określają czasem mianem "równych praw i nierównych szans dla kobiet".

Udział kobiet w polityce wciąż utrzymywał się na poziomie kilku procent, a w kwestiach obyczajowych, zawodowych czy majątkowych, nadal silnie dawały o sobie znać patriarchalne tradycje.

"To, co było marzeniem i utopią, stało się rzeczywistością i posiadaniem. W dziejach kobiety nastąpił przewrót..." - pisała o uzyskaniu przez kobiety praw wyborczych popularna wówczas felietonistka, Maria Grossek-Korycka. Ten entuzjazm okazał się jednak nieco przedwczesny.

Historia pokazuje, że ten przewrót był dopiero początkiem rewolucji.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas