Gabriel Piotrowski: Nie taki znowu luzak

Niech nie zmylą was pozory. Gabriel Piotrowski, utalentowany tancerz, aktor, finalista trzeciej edycji talent-show You Can Dance, choć ma fizjonomię zawadiackiego chłopaka, twardo stąpa po ziemi. Gabron z "Miłości na bogato" specjalnie dla EksMagazynu wystąpił w rozbieranej okładkowej sesji

Gabriel Piotrowski, fot. Quattrostudio
Gabriel Piotrowski, fot. QuattrostudioTekst pochodzi z EksMagazynu.

EksMagazyn: Miejsce, w którym nikt się ciebie nie spodziewa...
Gabriel Piotrowski: - Dom weselny gdzieś na Podlasiu, po którym biegam z kamerą. Mam firmę - agencję reklamową i czasem filmujemy takie uroczystości. Ludzie są bardzo zdziwieni, jak mnie widzą (śmiech). Ale reagują w miły sposób.

Zatrudniasz ludzi? Jesteś szefem?

- Tak!

Jakim?

- Fantastycznym (śmiech). Jestem bardzo pobłażliwy.

Czyli wszystko odbywa się na partnerskich zasadach?

- Tak, ale wszystko działa. W mojej branży chyba już tak jest, że do zadań i relacji w firmie trzeba podchodzić po partnersku.

Masz własną firmę, grasz w różnych produkcjach. Szybko się usamodzielniłeś i zacząłeś prowadzić życie na własny rachunek?

- Tak. Kiedy zacząłem tańczyć hip hop, trafiłem na występy koncertowe różnych artystów popowych. Miałem 17 lat, kiedy zacząłem zarabiać pierwsze pieniądze. Rok później był występ w You Can Dance i tak to się potoczyło.

Dlaczego Białystok a nie Warszawa?

- Bo to jest moje miasto, jestem tam u siebie. Dużo tam działałem będąc jeszcze nastolatkiem: organizowałem flash moby, skakałem parcour, więc można było mnie spotkać, jak skaczę po dachach. Znam tu każdy kąt, tu się wychowałem i czuję, że to moje miejsce.

Publiczność kojarzy cię przede wszystkim z hip hopem, a tymczasem w białostockiej operze tańczysz w adaptacji słynnego musicalu "Upiór w operze"...

Gabriel Piotrowski, fot. Quattrostudio
Gabriel Piotrowski, fot. QuattrostudioTekst pochodzi z EksMagazynu.

- Od kwietnia 2013. Może nie wyglądam, ale zawsze słuchałem bardzo dużo muzyki filmowej. To mnie odpręża. Kiedy trafiłem do opery, czułem się jak zaczarowany, jak w bajce Walta Disney’a. Na casting przyszedłem właściwie przez przypadek. Nie sądziłem, że jeszcze stanę na tak dużej scenie i będę tańczył tak poważną rzecz przed tłumami. Nigdy wcześniej nie widziałem musicalu "Upiór w operze" na scenie i spodziewałem się czegoś bardziej wyniosłego. W trakcie prób, nie do końca byłem przekonany, że efekt końcowy będzie mi się podobał. A tymczasem całość brzmi i wygląda niesamowicie. Bardzo cię cieszę z udziału w tym projekcie.

W ubiegłym roku polski internet oszalał na punkcie serialu "Miłość na bogato", w którym grasz wyluzowanego, lekko szalonego i raczej mało odpowiedzialnego młodego chłopaka - Gabrona. Na ile Gabriel to Gabron?

- Gabron to postać w 100 procentach fikcyjna. Oczywiście oparta na jakichś tam moich cechach, bo taki jest format tego serialu, ale zupełnie nie utożsamiam się z Gabronem. Jestem - i może nieskromnie to zabrzmi - dużo, dużo bardziej odpowiedzialny. Nie jestem kłótliwym człowiekiem, problemy staram się rozwiązywać na bieżąco i nie komplikować sobie życia. Z kobietami też nie mam takich przypadków jak Gabron, którego serialowa dziewczyna Sylwia wyrzuca za drzwi jakieś pięć razy (śmiech). Ludzie często nie zdają sobie z tego sprawy, ale to nie ja wymyśliłem tę postać, tylko scenarzyści. Ja ją tylko odgrywam. A że wychodzi naturalnie, to chyba dobrze (śmiech).

W marcu ruszył drugi sezon "Miłości na bogato".  Jak rozwinie się twój wątek?

- Będę musiał wybrać raz na zawsze między odpowiedzialnym życiem, takim narzuconym z góry przez kogoś, lub odrzucić to wszystko i zacząć żyć na własny rachunek. To jest dylemat, z którym muszę się uporać, a co wybiorę jako Gabron, pozostawiam w domyśle widzów. Na pewno będzie dużo ciekawiej niż w pierwszym sezonie.

Piliście na planie szampana od południa, tak jak robiła to jedna z postaci - Marcela, wzbudzając wesołość u widzów?

- W Białymstoku mam taki ulubiony klub muzyczny "Rejs" i tam zrobiliśmy imprezę pt. "Bez spiny na bogato". Bez spiny to cykl imprez i jedną z edycji poświęciliśmy serialowi. Był szampan, ananasy, pomarańcze - wszystko, co trzeba (śmiech).

Spotkałeś się z krytyką? Bo z jednej strony "Miłość na bogato" okazała się hitem, a z drugiej przerysowani bohaterowie serialu, a zwłaszcza ich język, stali się obiektem niewybrednych żartów, memów krążących w internecie. To słynne "Mówię Tobie" Marceli...

- Serial jest skierowany do młodych ludzi i ma być w założeniu rozrywkowy. Z krytyką różnoraką jestem obyty, więc zupełnie nie biorę tego do siebie. Faktycznie, po pierwszym odcinku zrobiłem ostry rachunek sumienia, czy gdzieś tam nie palnąłem czegoś głupiego, ale myślę, że nie narobiłem sobie wstydu moją rolą.

Spotkałeś się z zaskakującymi reakcjami fanów?

-W Białymstoku dużo ludzi zaczęło na mnie zwracać uwagę i zdarzały się sytuacje, kiedy napotkane przypadkowo osoby odnosiły się do tej sytuacji, że zdradziłem Sylwię (serialową dziewczynę Gabrona - przyp. red.) z jej koleżanką Izą. Podchodzili i mówili: "Wiesz Gabron, to była słaba akcja, że całowałeś się z dziewczyną kolegi". Nie robię tego nigdy w swoim życiu, nie przeszło mi to na nawet przez myśl, ale cóż, taki był scenariusz.

Jakie kobiety ci się podobają?

- Dla mnie bardzo ważna jest rodzina, więc moja kobieta nie może odkładać jej na drugi plan. Oczywiście, kariera i rozwój zawodowy, to też są ważne sprawy, ale jednak, mimo wszystko, na którymś tam etapie rodzina musi się pojawić. Lubię kobiety dojrzałe, takie, które mają na tyle poukładane w głowie, że wiedzą, w jakim miejscu w życiu się znajdują. Po prostu wiedzą, czego chcą.

EksMagazyn
EksMagazynTekst pochodzi z EksMagazynu.

Czy jest cecha, której zazdrościsz kobietom?

- Z założenia nie zazdroszczę.

Dajesz kobietom taryfę ulgową?

- To zależy, w jakich sytuacjach. Kiedy jesteśmy w pracy, nie ma żadnej taryfy ulgowej i kobiety nie powinny sobie pozwalać na żadne fanaberie. Mamy swoje mocne strony, wy macie swoje i nie ma sensu wartościować. Nie jesteśmy tacy sami, a ja to w pełni toleruję i szanuję. Natomiast otwieram drzwi przed kobietami, pomagam nosić ciężkie torby, jestem miły, sympatyczny i tak dalej.

Prawdziwy facet to...

- Jest kilka cech dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyzny. A najważniejsza z nich to branie odpowiedzialności za to, co się robi i mówi.

Jak z chłopca stać się mężczyzną? Trzeba dostać kilka razy po tyłku, żeby dorosnąć?

- Moim zdaniem, najważniejsze wartości wynosi się z domu. Na pewno trzeba parę razy dostać po głowie, żeby nauczyć się, jak sobie radzić w takich sytuacjach. Facet nie może się mazgaić i odpuszczać, bo jeśli mężczyzna pewnych rzeczy nie zrobi, to nikt tego nie zrobi za niego. Proces dojrzewania to również kwestia doświadczeń i miejsc, w których się znajdujemy i tego, co z tych sytuacji chcemy wynieść.

Spotkałeś osobę, która cię dużo nauczyła?

- Tak i wciąż szukam takich, które są w stanie coś wnieść do mojego życia. To działa obustronnie. Daję z siebie dużo osobom, które są na tym samym poziomie światopoglądowym. Mam oczy szeroko otwarte, bo to bardzo ważne, żeby swój tok myślenia konfrontować z tym, jak postrzegają świat inni. Każdy ma jakieś doświadczenia, tylko trzeba szukać ludzi, którzy potrafią o tym otwarcie mówić i potrafią wynieść coś z tego, co ja mówię. Dzielić się tym, bo ludzie są ostatnio bardzo zamknięci, wycofani. Bardzo dużo nauczyłem się od mojego ojca, pomimo, że na którymś etapie wyjechał. Nauczył mnie mieć twardą skórę.

Mężczyźni potrafią rozmawiać ze sobą o uczuciach?

- Oczywiście, my bardzo lubimy rozmawiać o emocjach, ale w inny sposób niż kobiety. Innymi słowami. Aha i zdecydowanie mniej przy tym płaczemy (śmiech).

Facetowi łatwo jest powiedzieć kobiecie, że mu się nie powiodło, że ma problem?

- Znam takie przypadki, że niektórzy ukrywają swoje kompleksy. Tyle, że brak otwartej komunikacji nie jest problemem pomiędzy kobietami a mężczyznami, ale ogólnie, sam w sobie sprawia niektórym trudności. Brak umiejętności mówienia o tym, co się dzieje, co się myśli i czuje, to zjawisko, które ostatnio występuje na szeroką skalę. To też kwestia dojrzałości, czy jeśli popełnimy błąd, wyniesiemy z tego naukę. Bo jeśli tak, to nie można tej pomyłki traktować tylko jako niepowodzenia. Ostatecznie osiągamy z niej korzyść. Nieumiejętność przyznania się do porażki, to po prostu albo niedojrzałość, albo brak refleksji.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec

Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas