Jan Duda: Żonę kocham najbardziej na świecie

– W naszym małżeństwie były różne chwile. Kiedyś żona pakowała już walizkę – wyznaje ojciec prezydenta, profesor Jan Duda. Na szczęście wszystkie przeciwności udało się pokonać, a para ósmego sierpnia świętowała 49. rocznicę ślubu.

Rodzice prezydenta: oboje są emerytowanymi profesorami AGH
Rodzice prezydenta: oboje są emerytowanymi profesorami AGHDamian KlamkaEast News

Gabriela Wolak-Wereśniak/"Ludzie i Wiara": W książce "Rodzice prezydenta" powiedział Pan, że na początku małżeństwa postanowił kochać swoją żonę najbardziej na świecie... 

Jan Duda: Kiedy spotkałem Janinę, miałem 18 lat. Dużo rozmawialiśmy i szybko zrozumiałem, że znalazłem skarb. Zakochałem się i do dzisiaj jestem w żonie zakochany po uszy. Ale już jako młody chłopak zdawałem sobie sprawę, że niezwykle łatwo jest zbłądzić. Więc zrobiłem postanowienie, które miało mi uniemożliwić ucieczkę od miłości.

Pokusa taka pojawia się naturalnie przy pierwszych kryzysach. Ja powiedziałem sobie: "Muszę wytrzymać, bo przecież kocham ją najbardziej na świecie!".

Często musiał Pan sobie przypominać to postanowienie?

Było wiele takich momentów  i u jednej, i u drugiej strony. Kiedyś żona zaczęła się już nawet pakować. I wtedy przyszła do nas moja siostra, pytając, czy może pożyczyć walizkę. Na to wybuchnęliśmy razem śmiechem i było po sprawie.

Potem na spotkaniach rodzinnych często żartowaliśmy, że w ten sposób uratowała nasze małżeństwo. W związku tarcia są normalne i zdarzają się nieustannie. Nie dotyczą wielkich rzeczy, ale tego, co będziemy robili po powrocie  z pracy czy jak odnieść się do zachowania dziecka.

Jakie tarcia były u Państwa? 

Dorastałem w domu, gdzie ojciec cały czas pracował. Taki model chciałem wprowadzić  w naszym domu. Tymczasem żona miała inne oczekiwania, pragnęła, żebym bardziej włączył się w życie rodzinne. Musieliśmy, szanując swoje oczekiwania, dojść do porozumienia. Co zajęło kilka lat!

Czy przyjście na świat dzieci było trudnym momentem? 

Absolutnie nie, było wielką radością dla nas i naszych bliskich. Choć nie mieliśmy nic, kiedy Andrzejek się urodził. Mieszkaliśmy w akademiku, pokój miał może pięć metrów kwadratowych. A jednak nigdy nie wątpiliśmy, że sobie poradzimy.

Janina Milewska-Duda i Jan Duda są małżeństwem od 49 lat
Janina Milewska-Duda i Jan Duda są małżeństwem od 49 latRafał Oleksiewicz/ REPORTEREast News

Kiedy wyjechał Pan do Anglii, codziennie pisał listy do domu. Tak Pan tęsknił? 

Zdawałem Jasi relację z każdego dnia, a list wysyłałem dwa razy w tygodniu, ze względów oszczędnościowych. I tak przez cztery i pół miesiąca. Tęsknota doskwierała bardzo. Nie pierwszy raz. Przez całe narzeczeństwo i pierwszy rok po ślubie żyliśmy z żoną w różnych miastach - ja w Krakowie, ona w Łodzi. Tak się za sobą wytęskniliśmy, że do dziś się cieszymy, że mieszkamy razem.

Młodym narzeczonym radzę zawsze rozstać się na jakiś czas. Bywa bowiem, że wchodzi się w układ i niezręcznie jest się wycofać. Boimy się, że przez rozstanie zrobimy krzywdę drugiej osobie, a to jest bardzo zgubne.

A Państwo też się rozstaliście przed ślubem?

Tak, Jasia twardo zdecydowała. Powiedziała, że za wcześnie na małżeństwo i koniec. Ja uznałem, że sprawa jest zamknięta. Byłem w głębokiej depresji i o mało nie zawaliłem roku.

Do rozstania doszło w zimie, a w czerwcu oddałem się pod "Sąd Boży". Wyszedłem wieczorem na autostop. Pomyślałem: "Jeśli mnie ktoś zabierze do Łodzi, to znaczy że jesteśmy sobie pisani. A jak nie, to koniec". Tylko pojawiłem się na drodze, od razu zatrzymał się samochód.

Bolesnym przeżyciem była ciężka choroba żony...

Kiedy Janina zachorowała, o mało nie umarła. Sytuacja była bardzo trudna. Modliliśmy się, chociaż w zasadzie nie modlimy się o zdrowie, tylko, żeby umieć przyjąć, co Bóg ześle.

Jak osiągnąć taki staż i zachować świeżość uczuć?

Nie dopuszczać, nawet w głowie, stwierdzeń typu: "Ale jest już nudno". Podobnie natychmiast odrzucać myśli o rozwodzie. Jeśli ktoś pracuje nad tym, aby budować więź, żeby ona nie słabła, a rozwijała się, to bardzo często się udaje.

Komplementuje Pan żonę? 

Oczywiście. Kobiety są piękne i zasługują na ciągłe przypominanie tego faktu.

Państwo Dudowie podczas mszy inaugurującej prezydenturę syna
Państwo Dudowie podczas mszy inaugurującej prezydenturę synaRafał Oleksiewicz/ REPORTER

Udawało się Państwu całą rodziną zasiadać do posiłków?

Z tym różnie bywało, ale  w niedzielę zawsze spotykaliśmy się przy stole. Przykładaliśmy wagę do wspólnej modlitwy i wzajemnego przebaczenia. Jeśli się pokłóciliśmy z żoną i zraniłem Jasię, starałem się jak najszybciej przeprosić i wręcz "wymusić" wybaczenie.  To znaczy dotąd przepraszać, aż żona powie: "No dobrze".

Mamy obowiązek godzenia się codziennie. Ja tego pilnowałem. Mówiłem: "Nie będę klękał do pacierza, dopóki mi nie wybaczysz".

A co najgorszego żona musiała Panu wybaczyć?

Bywam dosyć roztargniony, na przykład zupełnie nie przyszło mi do głowy, że trzeba narzeczonej dać pierścionek zaręczynowy, więc Jasia do dziś go nie ma. Ale moją największą wadą jest to, że gdy pracuję, nie kontroluję czasu. Kiedyś zdarzyło mi się zostać na uczelni bez powiadomienia żony przez dwie doby.

Często było tak, że mówiłem: "Wrócę wcześnie,  o czwartej" i wracałem  o czwartej... nad ranem.

Ale nie z piwa z kolegami?

Nie, nigdy nie dawałem sobie do tego prawa. Jeśli szedłem gdzieś na luzie, to tylko  z dziećmi.

Czy Państwo byliście wzorem małżeństwa dla syna?

Dzieci z rodzinnego domu wynoszą wzorce, którymi kierują się w dorosłym życiu. Mieliśmy z żoną świadomość tej odpowiedzialności i staraliśmy się nie ukrywać ani radości, ani problemów. Stąd też dbałość o wzajemną życzliwość na co dzień i szybkie, zgodne rozwiązywanie konfliktów. Dorastającym dzieciom mówiliśmy: "małżeństwo to nie miody, ale sensowny trud dający prawdziwą, głęboką radość życia". Byliśmy chyba zachęcającym wzorem, skoro nasze pociechy dość szybko założyły własne rodziny.

Ludzie i wiara
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas