Ofiary poznawał na pikietach. To największa w polskiej kryminalistyce niewyjaśniona seria zbrodni

W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych mordował homoseksualistów. Sprawa łódzkiego zabójcy gejów zwanego Romanem to największa w polskiej kryminalistyce niewyjaśniona seria zbrodni. Arkadiusz Lorenc w swoim reportażu, chcąc dowiedzieć się dlaczego morderca nigdy nie został schwytany, powraca do niewyjaśnionych przestępstw sprzed lat. Do jakich wniosków dochodzi? Oto fragment książki "Morderca z pikiety", którą od 30 maja można wysłuchać w formacie reporterskiego serialu audio lub przeczytać w formie papierowej oraz jako e-booka.

Kim jest „Roman”, dlaczego morduje gejów i czemu jest nieuchwytny? To tylko część pytań, które zadaje Arkadiusz Lorenc w tym ważnym reportażu historycznym
Kim jest „Roman”, dlaczego morduje gejów i czemu jest nieuchwytny? To tylko część pytań, które zadaje Arkadiusz Lorenc w tym ważnym reportażu historycznym123RF/PICSEL

Seria siedmiu morderstw łódzkich homoseksualistów, która zaczęła się w 1988 roku, a skończyła w 1993, wzbudziła na przestrzeni ostatnich lat spore zainteresowanie mediów lokalnych i ogólnopolskich.

Na ogół zgodnie uznawały one, że za wszystkie zbrodnie odpowiada jeden sprawca. Nazwały go Romanem, bo tak, zgodnie z zeznaniami świadków, przedstawił się podejrzewany mężczyzna (dla ułatwienia ja również będę konsekwentnie nazywać go tym imieniem, pomimo braku pewności, czy jest prawdziwe; w tej historii wiele jest niewiadomych). Okrzyknęły go "mordercą z pikiety" od pikiet, czyli miejsc, w których w tamtym czasie spotykała się część gejów. Niewiele jednak jest artykułów prasowych na ten temat z czasów, kiedy dochodziło do kolejnych zbrodni. Najpierw prasa milczała zupełnie, nie bardzo zresztą mogła pisać, bo cenzura niechętnie przepuszczała teksty o homoseksualistach. Później zaczęły pojawiać się jakieś krótkie wzmianki. Przypominały jednak raczej kronikę kryminalną: brutalnie zamordowano mężczyznę lat tyle i tyle. Wątek homoseksualności był spychany na drugi plan. A przecież jest on w tej historii kluczowy.

Pierwsze szerokie publikacje prasowe i telewizyjne pojawiły się dopiero po 2000 roku, kiedy sprawą Romana ponownie zajęła się Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi. "Gazeta Wyborcza" zastanawiała się wtedy: "W ciągu pięciu lat w Łodzi zabito siedmiu homoseksualistów. Czy po 17 latach od ostatniego morderstwa policjantom z łódzkiego 'Archiwum X' uda się złapać zabójcę?". "Dziennik Łódzki" pisał: "Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w Łodzi zamordowano siedmiu mężczyzn. Wszystkie te zabójstwa połączyło jedno. Zamordowani byli gejami" Sprawą zajęła się też prasa skierowana do osób zainteresowanych tematyką kryminalistyczną. "Blady strach padł na łódzkich homoseksualistów po serii tajemniczych zabójstw, do których doszło w latach 1988-1993. Motywem siedmiu wyjątkowo brutalnych morderstw mógł być rabunek, ale mogła być też wyrafinowana zemsta czy nienawiść" - zanotował miesięcznik "Detektyw"

O mordercy gejów z Łodzi opowiadał Michał Fajbusiewicz w kultowym programie Magazyn Kryminalny 997. Poprosiłem go o rozmowę na ten temat. Kiedy zadzwoniłem do niego bez zapowiedzi, od razu sobie przypomniał, o jaką sprawę chodzi, mimo że w ciągu kilkudziesięciu lat tworzenia programu zajmował się tysiącami nierozwiązanych śledztw. Czy mordercę z pikiety zapamiętał dlatego, że jednego z ludzi z jego ekipy dotknęła ona osobiście? Jeden z aktorów, współpracujący z Fajbusiewiczem przy inscenizacjach zbrodni, był na imprezie imieninowej, po której doszło do morderstwa. Znał ofiarę. Dziennikarz nie wie, czy miał okazję poznać też Romana. To jednak mało prawdopodobne, ofiara poznała swojego oprawcę na pikiecie już po imprezie. Nieprzypadkowo wspominam o Fajbusiewiczu. Zdarzało się, że dzięki Magazynowi Kryminalnemu 997 o różnych sprawach kryminalnych dowiadywali się ludzie, którzy wnosili do nich cenne informacje. W tamtym czasie jego widownia wynosiła kilkanaście milionów osób. Pół Polski siedziało przed telewizorami i oglądało program z zapartym tchem. W tym gronie bardzo często znajdował się jakiś świadek, który potem mógł skontaktować się z policją i pomóc w śledztwie.

W przypadku mordercy z pikiety było jednak inaczej. Ani materiały Fajbusiewicza, ani inne publikacje medialne nie przyniosły przełomu. Owszem, byli świadkowie, ale ich zeznania nie wnosiły do sprawy niczego nowego. Choć niektóre z przekazanych informacji są weryfikowane do dziś. Temat Romana podejmowała też raczkująca w tamtym czasie w Polsce prasa gejowska. Trafiała do wąskiego grona odbiorców, ale za to mocno zainteresowanego tym tematem. Opowiadam o niej zresztą szerzej nieco dalej, by pokazać kontekst tej tragicznej historii. W numerze "Filo" z kwietnia 1992 roku opublikowano tekst pod tytułem: Kiedy jeszcze zabije?.

"Ma 22 lata, jasne kręcone włosy i może właśnie się z nim kochasz..." - pisał autor, Sławomir Ślubowski, na temat serii zabójstw łódzkich gejów. Swój tekst kończył słowami: "Na bywalców pikiet padł blady strach. Opustoszały parki, ostrożniej zawiera się znajomości. Niewyjaśnione zbrodnie bulwersują. Bezsilność policji oburza. Wszyscy mają tylko jedną nadzieję: że zbrodniarz już się nie pojawi. Pewności jednak nie ma nikt". Autor nie wiedział, że - sądząc po datach i czasie trwania standardowego procesu wydawniczego - Roman zamorduje mniej więcej w tym czasie, kiedy będzie oddawał swój tekst do druku.

"MEN!" z listopada 1993 roku opisywał z kolei dość dokładnie ostatnią z serii zbrodni, której ofiarą padł Kazimierz K. W tekście znaleźć można było kilka informacji na temat sposobu działania mordercy, jego rysopis oraz portret pamięciowy sporządzony na podstawie zeznań świadków, którzy mieli okazję z nim rozmawiać (szerzej o tej sprawie opowiadam w kolejnych rozdziałach). Sprawa łódzkiego mordercy z pikiety porusza o tyle, że śledczym nie udało się ustalić tożsamości sprawcy. Mówimy więc o największej w historii polskiej kryminalistyki nierozwiązanej serii zbrodni. Siedem ofiar?

Arkadiusz Lorenc, autor książki
Arkadiusz Lorenc, autor książkimateriały prasowe

Najwięksi polscy seryjni mordercy, którzy byli na ustach wszystkich, mają na koncie często podobną lub nawet mniejszą liczbę zabójstw. Joachim Knychała, nazwany "Wampirem z Bytomia", na przykład, pięć. Mamy więc do czynienia z wielowątkową historią kryminalną, która wydarzyła się w jednym z największych polskich miast. I wciąż pozostaje nierozwiązana. W każdej ze spraw toczyło się odrębne śledztwo, a niewyjaśnioną serią zabójstw po wielu latach zajęło się także tak zwane policyjne Archiwum X, czyli jednostka zajmująca się sprawami nierozwiązanymi, działająca przy Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Zeznania złożyły setki świadków. Milicjanci, a potem, po zmianie ustroju, policjanci, prowadzili eksperymenty i przygotowywali ekspertyzy. Podszywali się nawet pod gejów, chodzili na pikiety. Zbierali informacje, odciski palców, zabezpieczali ślady krwi, dowody rzeczowe. Śledztwo było wyjątkowo trudne: sprawy dotyczyły gejów, a o homoseksualności nie mówiło się głośno w tamtych latach. Na początku zresztą dla śledczych nie była to ważna informacja. Dopiero po jednym z kolejnych zabójstw zaczęli łączyć wątki i podejrzewać, że za wszystkimi tymi morderstwami może stać jedna osoba.

W 2023 roku przedawni się ostatnia ze spraw. Śledztwo w sprawie zabójstwa Kazimierza K., ostatniej ofiary Romana, pozwoliło policjantom zdobyć najwięcej informacji na temat sprawcy. Wciąż jednak niedostatecznie dużo, by potrafili rozwiązać tę zagadkę. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tą sprawą, a było to już ponad dziesięć lat temu, ja także zadałem sobie pytanie: kto i dlaczego mordował łódzkich gejów? Chciałem poznać jego tożsamość i zrozumieć motyw lub motywy, bo mogło ich być przecież kilka. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że nawet prowadząc własne śledztwo, przeglądając akta i rozmawiając ze świadkami, o ile będą chcieli ze mną rozmawiać i o ile w ogóle jeszcze żyją, nie będę w stanie wnieść do tej sprawy nic ponad to, co udało się ustalić śledczym. Mogę co najwyżej dokonać syntezy materiału i wyciągnąć wnioski, z pewnością podobne do tych, do których doszli policjanci.

Sprawa Romana nie dawała mi jednak spokoju. W tym czasie w mojej głowie pojawiło się bowiem inne pytanie, na które - jak zacząłem sądzić - mogłem przynajmniej spróbować znaleźć odpowiedź. To pytanie brzmiało: dlaczego śledztwo zakończyło się niepowodzeniem? Wskutek opieszałości służb? A może powodem było marginalne traktowanie homoseksualistów przez policjantów? Dyskryminacja mniejszości seksualnych w Polsce nie jest niczym nowym, w późnym PRL-u i w czasach transformacji ta grupa nie cieszyła się uznaniem społecznym, mówiąc najdelikatniej. Ale czy to mogło być powodem, dla którego śledczym nie zależało na wykryciu sprawcy? Wydawało mi się to niemożliwe. Postanowiłem więc przyjrzeć się bliżej każdej z siedmiu spraw. I, przede wszystkim, umieścić tę serię zbrodni w kontekście społeczno-historycznym, patrząc bardzo szeroko. Uznałem, że muszę skontaktować się z policjantami, dziś już emerytowanymi, którzy zajmowali się sprawą mordercy z pikiety (określaną też później kryptonimem "Partner"). Nie zawsze chcieli ze mną rozmawiać.

Odezwałem się również do przedstawicieli łódzkiej społeczności gejowskiej, którzy, jak się okazało, nawet po tylu latach byli mocno zainteresowani tą sprawą. Jeden z nich, Jacek Solista, zgromadził olbrzymie archiwum w tej sprawie (i nie tylko zresztą w tej, Solista podjął się bardzo ważnego i potrzebnego zadania zgromadzenia archiwum dotyczącego społeczności LGBT+ w ogóle). Prowadził nawet własne śledztwo dotyczące Romana. Niestety, to, co mówili mi policjanci i geje, stało ze sobą w sprzeczności. Były policjant, Andrzej Szczepański, który zajmował się tą sprawą z ramienia KWP w Łodzi, w ramach Archiwum X, powiedział: "Było nam bardzo trudno pozyskiwać jakiekolwiek informacje od homoseksualistów".

Kiedy opowiedziałem o tym Jackowi Soliście, odparł stanowczo: "To bzdura! Policjanci mówili ciągle: 'środowisko hermetyczne'. Powtarzali to jak mantrę. A my naprawdę chcieliśmy z nimi rozmawiać. Komu, jak nie nam, mogło bardziej zależeć na schwytaniu i ukaraniu sprawcy? To w końcu my byliśmy zagrożeni". Byłem zdezorientowany. Szybko jednak w mojej głowie pojawiła się myśl: być może tutaj właśnie tkwi odpowiedź na moje pytanie. Być może coś łączy te pozornie sprzeczne wypowiedzi? Może trzeba znaleźć dla nich wspólny mianownik? Moje poszukiwania poszerzyłem więc o rozmowy z historykami zajmującymi się społecznością LGBT+, psychologami, socjologami, publicystami, słowem: wszystkimi, którzy mogliby pomóc mi wpisać sprawę łódzkiego mordercy w możliwie szeroko zakrojony kontekst społeczno-historyczny. Mam wrażenie, że szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego sprawca pozostał nieuchwytny, udało mi się poniekąd do niego zbliżyć. Uporządkowałem w każdym razie wszystkie informacje na temat Romana, które udało mi się zdobyć. Zapoznałem się również z aktami spraw. Musiałem w tym celu uzyskać zgodę prokuratorów rejonowych na dostęp do dokumentów. W dwóch przypadkach spotkałem się z odmową. "W odpowiedzi na Pański wniosek o umożliwienie dostępu do wyżej wymienionych akt spraw uprzejmie informuję, że nie może być on potraktowany jako wniosek o udostępnienie informacji publicznej [...] Akta zakończonego postępowania w całości nie są informacją publiczną i nie mogą podlegać udostępnieniu" - przeczytałem w decyzji.

Ostatecznie otrzymałem od prokuratury postanowienia o umorzeniu obu śledztw, które zawierały przynajmniej podsumowanie sprawy i kilka najważniejszych ustaleń. Na podstawie dokumentów odtworzyłem fakty. Dowiedziałem się dzięki temu, kim lub może: jaki był Roman, już w oderwaniu od jego prawdziwej tożsamości, i jakie pobudki mogły nim kierować. Słowem: dlaczego postanowił zamordować w niezwykle okrutny sposób siedmiu homoseksualistów? Czy stała za tym jakaś trauma, która kazała mu mścić się na gejach? Wielokrotnie spotykałem się z taką teorią. A może motyw był bardzo prosty? Może chodziło wyłącznie o rabunek cennych przedmiotów z mieszkania ofiary, która go do siebie zapraszała?

Wszystko, co udało mi się ustalić, opisałem w tej książce. Niekiedy zmieniłem drobne fakty. Wypowiedzi zanotowane przez śledczych, najczęściej w formie zeznań lub notatek służbowych, ułożyłem w dialogi. Zachowałem treść, zmieniając jednak formę. Czasami pomieszałem zeznania różnych osób, by ochronić prywatność bliskich i znajomych zamordowanych mężczyzn. Z tego samego powodu nie podawałem też pełnych danych osobowych żadnej z ofiar ani świadków. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia dla wyniku moich poszukiwań, nie zakłamało też w żaden sposób historii, którą się zająłem. Pozwoliło mi za to odkryć coś, czego nie spodziewałem się przez wiele miesięcy poświęconych sprawie łódzkiego mordercy gejów.

Fragment pochodzi z książki "Morderca z pikiety" Arkadiusza Lorenca. 

Arkadiusz Lorenc "Morderca z Pikiety", okładka książki
Arkadiusz Lorenc "Morderca z Pikiety", okładka książkimateriały prasowe
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas