Polak potrafi

"Całkiem znaczna liczba zdań przez nas używanych to świadome cy­taty. Wypowiadamy je i piszemy nie mimo to, lecz właśnie dlatego, że ktoś inny tak słowa ze sobą zestawił. A wśród nich sporo zdań - to połączenia słów po to wymyślone, by je powtarzać. A wśród nich znowu zdania-teksty. Zdania osobne. Zdania, których początek jest początkiem całej wypowiedzi, a koniec - jej zakoń­czeniem" - pisze w swojej najnowszej książce "Polak potrafi" językoznawca prof. Jerzy Bralczyk.

Prof. Jerzy Bralczyk, fot. Adam Nocoń
Prof. Jerzy Bralczyk, fot. Adam NocońAgencja SE/East News

Przysłowia są zasadniczo anonimowe, uważamy je za względnie trwałe dziedzictwo wspólnej dla danego obszaru kultury. Twórcą jest lud. Nie wiadomo kiedy powstały. Formuły i powiedzenia, stwo­rzone dla mniej lub bardziej skonwencjonalizowanych sytuacji, też trudno umieścić w czasie i komuś przypisać. Hasła mają autorów, zwykle wiadomo, kiedy i po co zostały powołane do życia. Ale po jakimś czasie autor hasła przestaje być ważny, a samo hasło, zwłasz­cza gdy dobre, odrywa się od konkretnego celu, dla którego je wy­myślono. I zaczyna żyć samo, bez polityki, bez handlu, które najczę­ściej mu życie dały.

Czym chata bogata, tym rada

Formuła zaproszenia, odnotował Ignacy Chodźko, 1840

Mowa tu o bogactwie, ale w istocie to formuła skromności. O swo­jej chacie nie mówi się tu, że bogata, naprawdę wręcz przeciwnie. Ta warunkowość zdania wskazuje tylko na to, że cokolwiek ma, tym się podzieli. I wybaczcie, że to tak niewiele. Co mam, to dam. Co moje, to i twoje. Chata moja może i chata, ale wszystkim, co w tej chacie, się podzielę.

Formuły gościnności polegają na standardowym i rutynowym go­spodarskim przypisywaniu sobie skromnych zasobów i możliwości. Są zaś stosowane przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, wtedy, gdy rzeczywistość tej skromności przeczy, gdy stoły uginają się pod za­stawą i potrawami. Albo, w ostateczności, kiedy tak właśnie zdaje się gospodarzowi, w ten tradycyjny, staropolski sposób oczekujące­mu komplementów i zachwytów, choćby niekoniecznie wyrażo­nych otwarcie.

Mamy tu zatem ciekawą podwójną pozorność: "bogata" wcale się do bogactwa nie ma odnosić, ale... w gruncie rzeczy właśnie ma. Trochę to ma być autoironiczne, trochę prowokacyjne... A w istocie jest konwencjonalne. Odeszło od choćby najciekawiej przewrotnych znaczeń, żeby stać się niemal odruchowym, natural­nym tak bardzo, że w zasadzie niezauważalnym językowo, zaproszeniem do stołu. Kiedy proste "zapraszam" jest za proste, mamy na podorędziu tę bogatą chatę.

Chata jest rada, rada tym, co ma. Ten osobliwy przymiotnik wystę­puje raczej w orzeczniku niż w przydawce. Trudno powiedzieć o cha­cie, nawet gdy jest rada, "rada chata". To "jest" nie musi się w zda­niu koniecznie pojawić, w tym powiedzeniu też go zresztą nie ma, ale możemy je łatwo wprowadzić. Bo wiadomo, że chodzi o to, że czym chata jest bogata, tym jest rada. Tak bardzo wiadomo, że moż­na to odrobinę zdetrywializować brakiem tego "jest". Chata rada. Tym, czym bogata. A gdyby to był rodzaj męski, gdyby zamiast cha­ty był na przykład chwat, przymiotnik byłby jeszcze dziwniejszy, bo mógłby być tylko w krótkiej formie: "rad chwat". Proste formy przy­miotnika, jak "wesół" czy "pełen", są rzadkie i zawsze mają też wer­sję długą, złożoną: wesół może być wesoły, a pełen pełny (tu wersja nie dłuższa, ale złożona owszem). Wyjątkiem jest "rad": chwat może być tylko rad, nie rady. Nie może być rady chwat. Chata jest rada jak człowiek, po ludzku. Personalizujemy ją, to czę­sto się robi z domami, pałacami, chałupami. Chata to ludzie, to oni są radzi. Całe domostwo się cieszy, wszyscy domowi. Szczęśliwi są z powodu gościa, radzi gościowi, ale tu specyficznie, mianowicie czymś. Z rzadka i tylko po staropolsku szczęście, radość (to rze­czownik od przymiotnika "rad") posługuje się czymś tak narzędnikowo wyrażonym. Jestem, owszem, rad komuś, ale czy mogę być rad czymś? I czym na przykład? Trudno użyć tu jakiegokolwiek rze­czownika. Rad chlebem? Solą rad? Dziwne by to było. Ale zaimek ma przewagę. Tym, czym chata bogata, mogę. Chata może.

Na następnej stronie "Diabli nadali"

Prof. Jerzy Bralczyk, fot. Adam Nocoń
Agencja SE/East News

Przekleństwo

Diabli częściej biorą, niż dają, a nadawanie przecież ma odnosić się do jakiegoś dawania. Wśród znaczeń czasownika "nadać" mamy dawanie czegoś tak specyficznego, jak nazwa czy imię, wysyłanie czegoś na odległość, na przykład przesyłki, a gdy "nadać" jest z "się", to i pasowanie, odpowiadanie. Mamy także i coś w rodza­ju nastręczania, nadarzania się, trafiania. Nastręcza częściej ktoś coś, nadarza się coś samo. I to zwykle coś dobrego, jak na przykład okazja czy sposobność. Trafiają się nam różne rzeczy, złe i dobre, ale przytrafiają już raczej takie, których niespecjalnie pożądamy. Kiedy coś nam wypada dość nieoczekiwanie i niezbyt przyjemnie, jeśli to przeszkadza lub może przeszkodzić w naszych planach, zda­rza się nam mówić o nadawaniu tego przez siły nieczyste. Jacyś szatani pewnie byli tu czynni, że zdarzyło mi się to właśnie. Diabli nadają, jak anieli zsyłają.

Diabeł w liczbie mnogiej może być mniej lub bardziej gramatycznie osobowy. Diabły są jak zwierzęta: były złe. Ale bywają i diabli, ci są jak ludzie: byli źli. Ci, co nadali, byli z pewnością ludzcy - nie możemy powiedzieć, że diabły coś nadały. Podobnie ludzcy są ci diabli, którzy mnie biorą, ale w Loudun z kolei były, jak pamiętamy, uzwierzęcone diabły.

Ludzcy czy zwierzęce, nie darzą człowieka zbytnią życzliwością. Jak coś robią, to nam wbrew. Przeszkadzają, dokuczają, męczą. Zanim zaczną dręczyć już całkiem serio, w piekle, drażnią się z nami mniej poważnie na ziemi. Między innymi podsuwając różne rzeczy, cza­sem zresztą całkiem przyjemne, atrakcyjne, kuszące, żeby nas na złą drogę sprowadzić, czasem fatalne, żebyśmy gorzej się poczuli. A czasami wszystko jedno jakie, byle tylko pokrzyżować zamiary. Wtedy właśnie nadają.

Przywołujemy diabła często, choć nie zawsze to robimy bezpośred­nio po imieniu. Czasem go złym nazwiemy, czasem podobnym do tego lichem, czasem jeszcze bardziej wykrętnie, nawet liczbą, jak sześć. Sześcioliterowe: diabeł, diabli (i diabły, a jakże) i piekło -przypominają apokaliptyczną wizję świętego Jana, który numerem szatana (też sześć liter) uczynił trzy szóstki. My potem tę szóstkę eufemistycznie, z trwogi przed obciążoną tabu nazwą, stosowaliśmy i jeszcze czasem stosujemy w "pal to sześć", co stanowi deklarację bardziej lekkiego ważenia czegoś. A niech tam, wszystko jedno, pal sześć. Nazwa nieprawdziwa, to i sprawa niewarta zastanawiania. Tu trochę inaczej. Ci diabli, co właśnie nadali nam, bo najczęściej to o nas samych chodzi, nazwani są imieniem pełnym, właściwym. Dokuczyli nam. A my, po trosze odreagowując, wypominamy im to. Ale w istocie to przeklinamy, co nadane, niekoniecznie wierząc w interwencję nadprzyrodzonych sił. Diabli nadali gości, kiedy przeszkadzają nam w tym, co bez nich byłoby i miało być, diabli nadali złego sąsiada. Mogliby ich z powrotem wziąć, byłoby lepiej.

Na następnej stronie "Do biegu gotowi, start!"

Prof. Jerzy Bralczyk, fot. Adam Nocoń
Agencja SE/East News

Komenda sportowa, pierwsza połowa XX wieku

Ta komenda ma trzy wersje, choć komendy powinny być jednolite, jednoznaczne i niezmienne. Powinny takimi być, ponieważ są prze­cież sygnałami, które mają wywoływać odruchowe reakcje. Bodziec - reakcja, takie behawiorystyczne następstwo działa w woj­sku i w sporcie. Tam, gdzie liczy się tempo i reaktywność. Ale ta ma trzy wersje, do pewnego stopnia pokoleniowe. Naj­pierw, w międzywojennym okresie, wołało się: "do biegu gotowi, hop!". W moim powojennym pokoleniu słyszeliśmy: "do startu go­towi, hop!". Dziś dominuje "do biegu gotowi, start!". Komendy najczęściej są dwudzielne. Zapowiedź i właściwa komen­da. Ta zapowiedź bywa wydłużana, żeby można się było przygoto­wać do tego, co trzeba tak szybko i sprawnie wykonać. "Na lewooo - patrz!", "prezentuuuj - broń!", "w tyyył - zwrot!". Druga część powinna mieć jedną, mocno wykrzyczaną sylabę. Jednowyrazowe komendy też są dwudzielne: "baaa - czność!", "spooo - cznij!". No, ta ostatnia może mniej. Spocznij...

Ta startująca komenda jest trójdzielna. W środku ma coś, co właści­wie mogłoby być w każdej komendzie, a co oznacza, a tu ma wy­woływać, gotowość. Do wykonania każdej komendą wywołanej czynności mamy być gotowi, do tego jesteśmy przecież przygotowywani pierwszą częścią, zapowiedzią. Tu jednak pojawia się ta gotowość explicite, nazwana. A przedłużeniu podlega i pierwsza część, i ta druga, środkowa. "Gotowiii -" i potem to, co na końcu, komenda właściwa, nazwa tego, co mamy zrobić. "Hop!" może być tylko na końcu. Właściwie to raczej nazwa skoku niż pierwszego kroku biegu, ale przy tej nagłości można to do sko­ku tym "hopem" odnieść. Ale na końcu może być i "start". Mógłby pewnie teoretycznie być i jednosylabowy "bieg", ale bieg oznacza czynność dłuższą, czasem nawet bardzo długą, a start jest momen­tem. Takim momentem, w którym trzeba być bardzo szybkim, mo­mentalnym. Może zatem nazwa tej szybkiej, jednorazowej czynno­ści być ostatecznym sygnałem, komendą właściwą. Ale start jest też czymś, do czego trzeba być gotowym, można więc jego nazwą nazwać to, co się za chwilę będzie działo. Do czego mamy się właś­nie przygotowywać.

Kiedyś się przygotowywaliśmy i dziś przygotowujemy się do biegu. Wiemy, co to bieg. Ale pierwsze kolarskie wyścigi były nazywane także biegami, więc przejściowo to określenie miało szansę na po­szerzenie swego znaczenia. Dziś wróciło do nazywania szybkiego przebierania nogami mającymi bezpośredni kontakt z podłożem, choć podłoże się zmienia.

Zmienia się i sygnał startu. Tylko wtedy, gdy pistoletu startowego brak, a może już jakiegoś elektronicznego urządzenia, sygnalizuje­my ten krótki moment naszym niedoskonałym, zbyt przeciągłym głosem. Hooop...

Na następnej stronie "Dobra jest"

Prof. Jerzy Bralczyk, fot. Adam Nocoń
Agencja SE/East News

Powiedzenie

"No dobra"- mówimy, przechodząc nad czymś do porządku dzien­nego. "Dobra" - zgadzamy się z kimś co do czegoś, przyjmując wy­jaśnienie czy podejmując zobowiązanie. "Dobra, dobra" podwajamy, wyrażając wątpliwości, może dobrodusznie, ale jednak. Ta żeńskorodzajowa forma uchodzi za trochę mało elegancką. Nie powinna się pojawiać w wyszukanej mowie, nie tylko w roli kpiących domniemywań o przesadzie czy oszustwie, także w roli skwapliwych zgód. "Dobrze" jest dobre, "dobra" mniej dobre. No i dobrze. Tymczasem, jak się zdaje, ta żeńska forma ma piękną tradycję. Słuszna jest ją przypomnieć. "Słuszna", czyli "słuszna rzecz". Jest to rzeczą słuszną, więc można też powiedzieć, że słuszną jest o tym mówić. Bo wszyscy wiedzą, że gdy rzecz, o której słuszności się orzeka, nie jest wyrażona, to jest to rzecz po prostu. Ewentualnie może równoznaczna z nią "sprawa". I takie pominięcie rzeczy (czy sprawy) jest właściwe.

Nie rozciąga się to zbyt szeroko na inne przymiotniki, te konkretniejsze tej redukcji nie dopuszczają, jednak "dobra" wydaje się też dobra do takiego opuszczenia. Jak tylko samo "dobra", to wiado­ma rzecz, że rzecz. No, może sprawa. Owszem, i rzecz bywa dobrą rzeczą. Czasem dobrą rzeczą jest powiedzieć coś jasno, wyraźnie i do końca, nawet z niekonieczną dosłownością. To dobra rzecz. Rzadziej sprawa. Ale można próbować redukować. Inna rzecz (samo "inna" chyba tu nie wystarczy), że taka redukcja naturalniej sięga po rodzaj nijaki. Dobre! Niby nijaki, a wszystko łat­wiej ogarnia, zwłaszcza jak to nie wiadomo dokładnie co. "Coś" jest nijakie, "to" nijakie, i "wszystko" też. Więc może być i dobre. "Wiadomo" to przysłówek, ale "jasne" to nijaki przymiotnik. Jasne. Też jakieś takie nijakie.

Żeńska, ograniczona do rzeczy, ale nie każdej. Powiedzmy, do nie­licznej. Nijakie, niemal wszechogarniające. Męski, bez takiej możli­wości. Trudno, to, co ogólne i ważne, nawet rzeczownikowo na­zwane rzeczą, męskie nie może być.

"Dobra jest!" jest silnie afirmującym rzeczywistość okrzykiem. Róż­ni się nieco od dosłownego "dobrze jest". Przysłówek może się znaleźć i na końcu, wyrażając bardziej ogólną i spokojną, odpowie­dzialną aprobatę tego, co jest: "jest dobrze". "Dobra" na końcu ta­kiej akceptacji się nie znajdzie. W "jest dobra", nie wiadomo by by­ło, co jest, za to jak dobrze, można rzec: "dobra jest". Mniejsza elegancja, większa potoczność, to może i większa szcze­rość. Może i lepiej, jak "dobra jest", niż gdy jest dobrze. Zwłaszcza dlatego że w istocie nie pretenduje to do opisywania cech świata czy tej rzeczywistości, która akurat nas otacza, jest za to ekspresyj­ne, emocjonalne, reaktywne. Nie o to chodzi, że to i to jest dobre, chodzi o to, że tak w ogóle zgadzamy się z tym, co jest, na to, co jest, i wszystko gra. I dobra jest.

Fragment książki Jerzego Bralczyka "Polak potrafi"

Świat Książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas