Ulotka, która wywołała panikę. Dotarła także do Polski

Słynna lista z Villejuif od lat krąży po całej Europie. W latach 70. i 80. XX wieku doprowadziła do masowej histerii i przez wielu uważana jest za najskuteczniejszy łańcuszek w historii. Miała zawierać tajne informacje, które nagle stały się dostępne dla zwykłych ludzi. Niektórzy do dziś w nie wierzą.

Do dziś nie wiadomo, kto stoi za rozpętaniem ogromnej histerii
Do dziś nie wiadomo, kto stoi za rozpętaniem ogromnej histeriidomena publiczna

Teorie spiskowe mają to do siebie, że często padają na podatny grunt i rozprzestrzeniają się w zastraszającym tempie. Skąd bierze się ich fenomen? Niektórzy ludzie z założenia nie ufają oficjalnym danym i poszukują alternatywnych źródeł informacji. Często wierzą, że politycy czy naukowcy pozostają w zmowie, byle tylko szokująca prawda nie wyszła na jaw.

Są przekonani o międzynarodowej konspiracji, w której uczestniczą rządzący, najbogatsi ludzie świata, prestiżowe ośrodki badawcze, a nawet media. Za cel stawiają sobie rozwikłanie tej zagadki, co wcale nie będzie łatwe. Według jednych – dlatego, że żaden spisek nie istnieje. Zdaniem innych – ponieważ wróg jest zbyt silny i nie tak łatwo go przechytrzyć.

Rozpalająca wyobraźnię lista z Villejuif miała wreszcie przerwać zmowę milczenia.

Ludzie w dobrej wierze rozpowszechniali "tajne" pismo
Ludzie w dobrej wierze rozpowszechniali "tajne" pismo123RF/PICSEL

Tajemniczy świstek

Francja, połowa lat 70. XX wieku. Według niektórych źródeł właśnie tu należy szukać źródła całego zamieszania. W lutym 1976 roku wśród ludzi zaczyna krążyć tajemnicza ulotka. Nie do końca wiadomo skąd się wzięła, ale po chwili jej treść zna niemal każdy obywatel. Masowo powielana dociera wreszcie do innych krajów w Europie i wywołuje ogromne zainteresowanie.

Ma być dowodem na to, że wysoko postawieni urzędnicy ukrywają niewygodne fakty, a cierpią na tym zwykli obywatele. Inni idą o krok dalej – padają słowa o zaplanowanej depopulacji i zagrożeniu, które czai się wszędzie. Choć sam dokument wygląda raczej niepozornie, o jego wyjątkowości ma świadczyć źródło wstrząsających informacji.

Instytut Gustave-Roussy to poważana instytucja, która zajmuje się właśnie takimi sprawami.

Szkodliwe substancje zostały zaznaczone odręcznie, co dodawało dokumentowi autentyczności
Szkodliwe substancje zostały zaznaczone odręcznie, co dodawało dokumentowi autentycznościdomena publiczna

(E)mocje biorą górę

To jeden z pierwszych i największych ośrodków onkologicznych na Starym Kontynencie. Założony w latach 30. XX wieku przez wybitnego neuropatologa, a później badacza poszukującego leku na nowotwory i nazwany jego imieniem. Do dziś siedzibą instytutu jest gmina Villejuif na północy kraju. Sprawa wygląda więc poważnie, a chałupnicze metody rozpowszechniania listy dodają jej niezbędnej aury tajemniczości.

Przerażone społeczeństwo domaga się wyjaśnień, a obywatele na wszelki wypadek studiują listę składników żywności przed każdym zakupem. Szukają tam wymienionych w dokumencie numerów E, czyli kodów substancji dodawanych do jedzenia – m.in. konserwantów czy barwników. Panika zatacza coraz szersze kręgi, ale wtedy jeszcze mało kto zwraca uwagę na pewien dość istotny szczegół.

Czego można było dowiedzieć się z ulotki i dlaczego dziś cała ta głośna sprawa nazywana jest miejską legendą?

Szata graficzna komunikatu także przemawiała do wyobraźni odbiorców
Szata graficzna komunikatu także przemawiała do wyobraźni odbiorcówdomena publiczna

Śmiertelny szyfr

Prawdopodobnie lista z Villejuif krążyła po całej Europie przez ponad dekadę, co najlepiej świadczy o mocy przekazu. Ogromne emocje wywoływała jeszcze w latach 90., na co dowodem jest przedruk w jednym z polskich dzienników regionalnych. Problem w tym, że wtedy już wszyscy powinniśmy wiedzieć, jak nierzetelna jest słynna ulotka.

Wykaz miał obejmować wszystkie dodatki stosowane w procesie produkcji żywności, a konkretnie ich cyfrowe kody. To niemal 150 substancji, które podzielono na trzy kategorie. Bezpieczne dla zdrowia, podejrzane (zakreślone kółeczkiem) i ewidentnie toksyczne (oznaczone prostokątną ramką), mogące w konsekwencji doprowadzić do szybkiego rozwoju choroby nowotworowej i śmierci. Tych ostatnich miało być kilkanaście - głównie barwniki, konserwanty i środki spulchniające.

Ludzie szybko zaczęli zdawać sobie sprawę, że niektóre z nich obecne są niemal wszędzie. Informacja dotarła do milionów gospodarstw domowych w całej Europie. Z przeprowadzonych wtedy badań dowiadujemy się, że niemal co piąta gospodyni przestała kupować żywność z wymienionymi w publikacji numerami E na opakowaniu. O swoich obawach wspomniało prawie 70 procent ankietowanych. Sporo, jak na miejską legendę, która dziś wielu śmieszy.

Prawda miesza się z fałszem

Czy jednak listę można nazwać kompletną bzdurą? Analizując kolejne pozycje trudno nie zauważyć, że nie wszystkie informacje zostały wyssane z palca.

E211, czyli benzoesan sodu, w połączeniu z witaminą C może przekształcić się w benzen. Ten jest rzeczywiście rakotwórczy. E250 to z kolei azotyn sodu, który został sklasyfikowany jako prawdopodobnie rakotwórczy przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem. Na tym się jednak nie skończyło, bo kolejne wymienione substancje według badaczy nie wykazują takiego działania.

W przypadku erytrozyny (E127), czerwieni koszenilowej (E124) czy tartrazyny (E102) agencja IARC nie uznaje prawdopodobnego, możliwego lub potwierdzonego czynnika rakotwórczego dla ludzi. Obecność E330, czyli kwasu cytrynowego, ma najbardziej dobitnie świadczyć o tym, że autorami publikacji raczej nie są wybitni naukowcy. Ten związek chemiczny występuje naturalnie w większości organizmów żywych i jest niezbędny w procesie metabolizmu węglowodanów.

Kwas cytrynowy oznaczono jako najbardziej toksyczny dodatek do żywności
Kwas cytrynowy oznaczono jako najbardziej toksyczny dodatek do żywności123RF/PICSEL

Zrobieni w balona

Niektórzy poszli o krok dalej i tak narodziła się popularna miejska legenda o rakotwórczej gumie Turbo, która miała mieć w składzie nawet kilka zabójczych substancji. Dziś uważa się, że ta szkodliwa plotka doprowadziła do bankructwa producenta.

Ktoś wprowadził nas w błąd, ale kto? Z całą pewnością nie badacze z prestiżowego instytutu Gustave-Roussy, których autorytet został podstępnie wykorzystany przez anonimowego autora. Lista z Villejuif to klasyczny łańcuszek rozpowszechniany pocztą pantoflową. Na pierwszy rzut oka wygląda dość wiarygodnie, bo odwołuje się do autorytetu szanowanej instytucji. Swoje robi również jej tajemniczy charakter i konieczny do rozszyfrowania kod.

To oczywiście nie oznacza, że wszystkie "E" obecne w żywności, które zostały dopuszczone do użytku, są zawsze bezpieczne. O niektórych już dziś wiemy, że nigdy nie powinny znaleźć się w jedzeniu. Jednak świadomy konsument i zwolennik niesprawdzonych teorii spiskowych to dwie zupełnie różne postawy. Ten pierwszy stara się weryfikować źródła, zamiast ulegać masowej histerii.

Termin ważności w praktyce. Jeść czy nie jeść?Interia.tv
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas