Wirusy w zwierzęcej skórze

Przed wybuchem pandemii praca wirusologów nie budziła powszechnego zainteresowania. SARS-COV-2 wszystko zmienił. Cały świat z zapartym tchem czeka na lek i szczepionkę przeciwko COVID-19. Tymczasem Mira Suchodolska rozmawia z najwybitniejszymi polskimi naukowcami, którzy rozwiewają wątpliwości i obalają mity. Poniżej fragmenty rozmowy z dr. hab. Krzysztofem Śmietanką - epidemiologiem, wirusologiem, specjalistą ptasich chorób, szczególnie grypy, kierownikiem Zakładu Chorób Drobiu w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym, pochodzące z książki "Wirusolodzy".

Wirus ptasiej grypy coraz lepiej adaptuje się do organizmu dzikich ptaków
Wirus ptasiej grypy coraz lepiej adaptuje się do organizmu dzikich ptaków123RF/PICSEL

Unia Europejska przeciwko wściekliźnie

Mira Suchodolska: Jakie są najstarsze przekazy o chorobach, które wirusy powodowały u zwierząt?

Krzysztof Śmietanka: - To, oprócz księgosuszu właśnie - wścieklizna. Wzmianki o niej pochodzą jeszcze sprzed dwóch tysięcy lat przed naszą erą.

Wspomniał pan o wściekliźnie jako o chorobie, która jest znana od tysięcy lat. Wydaje się, że w Polsce przestała już być problemem, natomiast gdzie indziej - zwłaszcza w Afryce, Azji i Ameryce Południowej - wirus ją wywołujący wciąż powoduje liczne zgony.

- Wścieklizna została opisana już w starożytnych dokumentach, jej objawy są na tyle charakterystyczne - między innymi konwulsje, światłowstręt, wodowstręt, ślinotok, agresja - że trudno ją pomylić z czymś innym. Wścieklizna zawsze budziła grozę, bo jest to jedna z niewielu chorób, kiedy w momencie pojawienia się objawów klinicznych szanse na przeżycie są bliskie zeru. Opisywano dosłownie pojedyncze przypadki, gdy człowiek, który został zakażony wirusem wścieklizny, zachorował i przeżył. Zawsze wyjątek od reguły może się zdarzyć, ale generalnie nie ma szans na uratowanie człowieka czy zwierzęcia, jeśli choroba się rozwinie.

Co robi wirus wścieklizny, kiedy się dostaje do żywego organizmu?

- Jak wiadomo, przenosi się przez pogryzienie, czyli kontakt zakażonej śliny z raną. Następnie wzdłuż nerwów przemieszcza się do centralnego układu nerwowego, co może zająć wiele tygodni. Ale kiedy się już tam dostanie, zaczyna się tam namnażać. I niszczyć mózg, dlatego pojawiają się objawy neurologiczne: drgawki, brak koordynacji ruchowej, w zależności od tego, jaka część mózgu została zaatakowana, może to być też porażenie ciała.

- Przez wiele wieków rezerwuarem wirusa były psy. Nadal są nim w Azji i w Afryce, natomiast w Europie, odkąd wprowadzono szczepienia na masową skalę, już tak nie jest. Wścieklizna to świetny przykład choroby, która na naszym kontynencie jest skutecznie kontrolowana przez szczepienia i dzięki temu została niemal wyeliminowana. Obowiązek szczepienia psów przeciw wściekliźnie został u nas wprowadzony w 1949 roku i już po krótkim czasie choroba została opanowana. Natomiast pojawiło się bardzo ciekawe zjawisko - zmiana gospodarza. Wirus, dla którego rezerwuarem były wcześniej psy, "przeskoczył" na lisy i to te zwierzęta stały się w Europie głównym rezerwuarem. Poprzez nie choroba zaczęła się szerzyć w XX wieku.

Halitofobia to strach przed cuchnącym oddechem. Choremu wciąż towarzyszy obawa, że z jego ust wydobywa się nieświeży oddech - co jakiś czas chucha więc na dłoń, sprawdzając jego zapach. Według lekarzy, fobia ta jest efektem wywieranej na współczesnego człowieka presji posiadania przez cały dzień świeżego oddechu. Winne są również reklamy past, płynów oraz gum do żucia - badania wykazały bowiem, że jeszcze 20 lat halitofobia nie istniała.
Mikofobia to chorobliwa niechęć, a nawet strach przed grzybami. Cierpiący na nią czuje obrzydzenie na samą myśl o zjedzeniu grzybów, jest również przekonany, że wszystkie są trujące i zagrażają jego zdrowiu.
Falakrofiobia to lęk przed łysieniem i utratą włosów. Wbrew pozorom dotyka tak samo często kobiety jak ich mężczyzn. Cierpiący na nią czuje paniczny strach przed utratą włosów, nawet jeśli jest szczęśliwym posiadaczem bujnej czupryny.
Disposofobia to strach przed wyrzucaniem śmieci. Wiąże się on również z potrzebą gromadzenia rzeczy, nawet jeśli są to przedmioty bezużyteczne, a czasem nawet niebezpieczne! Chory panicznie boi się utraty swoich "skarbów", a każda próba odebrania mu ich wiąże się z wybuchem agresji.
+9

Ale i z tym poradziliśmy sobie.

- Tak, w latach dziewięćdziesiątych wprowadzone zostały na wielką skalę szczepienia lisów, czy szerzej - zwierząt wolno żyjących, przeciwko wściekliźnie. Z samolotów na tereny leśne i łąki zrzucano specjalne kapsuły, zawierające osłabione albo genetycznie modyfikowane wirusy zatopione w specjalnej przynęcie, której zwierzaki nie mogły się oprzeć i ją zjadały. Opanowanie wścieklizny u lisów w Europie było pierwszym udanym przypadkiem skutecznej kontroli choroby u zwierząt wolno żyjących. W Polsce także to się udało, najpierw - poczynając od początku lat dziewięćdziesiątych na zachodzie kraju, dopiero później - w 2002 roku - objęto programem szczepień całe terytorium. I o ile w latach poprzedzających akcję stwierdzano nawet powyżej dwóch tysięcy przypadków wścieklizny u lisów rocznie, to w kolejnych latach nastąpił gwałtowny spadek do kilkunastu, kilkudziesięciu przypadków, nie licząc chwilowego wzrostu w latach 2010-2013, co można tłumaczyć tym, że zakażone zwierzęta przychodziły do nas zza wschodniej granicy, gdzie nie ma tak skutecznych programów. Od 2016 roku odnotowujemy dosłownie pojedyncze przypadki wścieklizny u lisów. Redukcja liczby przypadków u tego gatunku szła w parze ze spadkiem liczby innych zakażonych zwierząt dzikich, takich jak jenoty czy łasicowate, z kilkudziesięciu rocznie - praktycznie do zera. Sukces był efektem skoordynowanej akcji wielu krajów Unii Europejskiej. W Azji, Ameryce Południowej czy w Afryce takie działania są na razie niemożliwe, a ponadto tam wciąż rezerwuarem wirusa wścieklizny są psy. Ale nie tylko one, bo w Ameryce Północnej także skunksy i szopy. Szczególną rolę w epidemiologii tej choroby odgrywają nietoperze, chociaż stwierdzane u nich wirusy wścieklizny różnią się nieco genetycznie od wirusów stwierdzanych u innych ssaków. Jednak wciąż są niebezpieczne dla innych zwierząt i dla człowieka.

Rok temu, w lipcu 2019 roku, w Poznaniu był przypadek pogryzienia człowieka przez nietoperza, który był wściekły.

- Nietoperze są objęte monitorowaniem - każde padłe zwierzę jest badane na nosicielstwo wścieklizny. Także w naszym instytucie, w Zakładzie Wirusologii, jest zespół badawczy, który się tym zajmuje.

Co takiego jest w nietoperzach, że mają w sobie tyle wirusów?

- Przede wszystkim to bardzo duża grupa zwierząt, obejmująca ponad tysiąc czterysta gatunków - to obok gryzoni największa grupa ssaków, więc siłą rzeczy mają mnóstwo patogenów. Jako że są to ssaki, które uzyskały zdolność do lotu, mają bardzo przyspieszony metabolizm. Wykształciły więc takie mechanizmy odporności, które potrafią bardzo szybko reagować na zakażenie patogenami. Ich układ odpornościowy potrafi błyskawicznie przytłumić zakażenie. Natomiast taki czy inny wirus, który nie szkodzi nietoperzom, może być bardzo niebezpieczny dla innych gatunków, również dla ludzi. Przez wiele lat nietoperze żyły w ustronnych miejscach, nie wadziły człowiekowi. Natomiast jak zaczęliśmy naruszać ten habitat, wycinać lasy, wchodzić na obszary, które wcześniej były siedliskiem tylko nietoperzy, zaczęło dochodzić do kontaktu między nimi a nami, a także innymi zwierzętami.

Robiłam przegląd różnych epidemii, o których się ostatnio mówiło. Miałam wrażenie, że w zasadzie wszystkie to były choroby wywołane wirusami odzwierzęcymi.

- Większość na pewno tak.

Ptasia grypa, świńska grypa, SARS, Ebola, denga. I jeszcze gorączka doliny Rift, ta ostatnia na razie słabo znana.

- Naukowcy europejscy dość mocno się interesują gorączką doliny Rift, podobnie jak innymi chorobami przenoszonymi przez wektory.

Wektory, czyli?

- To słowo kojarzy nam się z pojęciem stosowanym w fizyce, natomiast w epidemiologii to jest organizm, który przenosi patogen, w tym przypadku wirusy. Najczęściej są to stawonogi, do których zaliczamy owady i pajęczaki, przede wszystkim kleszcze i komary. Gorączka doliny Rift jest przenoszona przez te ostatnie, tak samo jak gorączka Zachodniego Nilu, która występuje już w Europie. Przez komary przenoszony jest także wirus Usutu, występujący również u ptaków, który może jednak być zagrożeniem dla człowieka.

Co to jest ten Usutu?

- To egzotyczny wirus, należy do rodziny Flaviviridae i jest spokrewniony z wirusem japońskiego zapalenia mózgu oraz wirusem gorączki Zachodniego Nilu. Występuje głównie u ptaków, powoduje niekiedy ich masowe padnięcia, na przykład kosów, co miało miejsce latem 2011 roku w południowo-zachodnich Niemczech, gdzie zachorowało i padło tysiące tych ptaków. Może zakażać także ssaki - nietoperze, konie, psy czy jelenie. Oraz ludzi. Nie znajduje się on na czołowym miejscu zagrożeń, jeśli chodzi o zdrowie ludzi, ale już w Europie zaczęły się pojawiać pierwsze przypadki zachorowań, na przykład we Włoszech. Część zakażonych przechodzi chorobę bezobjawowo, ale u osób o słabszej kondycji może dojść na przykład do zapalenia mózgu czy opon mózgowych. No i nie wiadomo, co będzie się z tym wirusem dalej działo, jak będzie mutował. No, ale to ewentualna przyszłość, natomiast już dziś mamy u bram Europy bardziej konkretne zagrożenia, jak na przykład gorączka krymsko-kongijska. To choroba bydła, zakażenia są zwykle bezobjawowe, a wirus jest przenoszony przez kleszcze. Gorzej jest, jeśli zakazi się tą gorączką krwotoczną człowiek, rokowania nie są najlepsze, gdyż śmiertelność wynosi od piętnastu do nawet czterdziestu procent.

Kleszcze przenoszą gorączkę krymsko-kongijską
Kleszcze przenoszą gorączkę krymsko-kongijską123RF/PICSEL

Więcej o książce "Wirusolodzy" Miry Suchodolskiej przeczytasz TUTAJ.

Europa od jakiegoś czasu musi mierzyć się z afrykańskim pomorem świń
Europa od jakiegoś czasu musi mierzyć się z afrykańskim pomorem świń123RF/PICSEL

Z całego serca nienawidzę kleszczy...

- Nie są to przyjemne stworzenia, ale niejedyne, których powinniśmy się obawiać. Dam przykład innej choroby - niebieskiego języka, powodowanej przez wirus BTV (Bluetongue virus). To również choroba przeżuwaczy, na szczęście niegroźna dla ludzi, przez wiele lat uznawana za chorobę egzotyczną, występowała głównie w tropikalnych i subtropikalnych rejonach świata. Natomiast od końca lat osiemdziesiątych zaczęto stwierdzać jej pojedyncze ogniska na południu Europy, na przykład we Włoszech, a w 2006 roku wirus zaczął się bardzo szybko szerzyć w północnej Europie, między innymi w Holandii, Belgii, Niemczech. Ten patogen z kolei przenoszony jest przez kuczmany, maleńkie muchówki żywiące się krwią. W Europie udaje się chorobę kontrolować za pomocą szczepień zwierząt. Podobnie zresztą jak kolejną chorobę przenoszoną przez kuczmany, którą powoduje wirus bliźniaczo podobny do BTV, czyli afrykański pomór koni. Wprawdzie nie mieliśmy jeszcze w naszym kraju żadnego przypadku tej choroby, ale wszyscy bardzo się starają, żeby wirusa nie zawlec nad Wisłę, gdyż choroba w postaci ostrej zabija zwierzę w parę godzin. Śmiertelność waha się od siedemdziesięciu do dziewięćdziesięciu pięciu procent.

- Proszę mi wierzyć, że ostrożności nigdy dość. Taki przykład: w 2011 roku w Europie pojawiła się choroba Schmallenberg, nazwana tak od miasteczka w Niemczech, gdzie po raz pierwszy odkryto zakażenie bydła nieznanym dotąd wirusem z rodzaju Orthobunyavirus. Przedstawiciele tego wirusa mogą być niebezpieczni dla ludzi, na szczęście okazało się, że akurat ten nie. Ale kuczmany bardzo szybko go przenosiły wśród zwierząt i choroba błyskawicznie się rozprzestrzeniła. Ten wirus powodował przede wszystkim zaburzenia w reprodukcji bydła, płody rodziły się albo martwe, albo zdeformowane. A bydło dorosłe chorowało w sposób niecharakterystyczny, zakażenie objawiało się na przykład spadkiem produkcji mleka, pojawiała się krótkotrwała gorączka, ale większość tych zakażeń przebiegała bezobjawowo. Dlatego w ciągu paru lat wirus grasował już właściwie w każdym kraju Europy. I nagle zniknął, a potem powrócił i takie nawracające epidemie powtarzają się w dwu-, trzyletnich cyklach, po których następują okresy spokoju. Natura często sama dość skutecznie reguluje tego typu rzeczy.

Okładka książki "Wirusolodzy" Miry Suchanow
Okładka książki "Wirusolodzy" Miry Suchanowmateriały prasowe

Tylko z jakiegoś powodu ani natura, ani działania ludzkie nie są w stanie sprawić, żebyśmy się pozbyli ASF, czyli afrykańskiego pomoru świń.

- To także jest choroba, która przez wiele lat była charakterystyczna tylko dla Afryki, aczkolwiek z pewnym wyjątkiem, bo mieliśmy dużą epidemię w Hiszpanii i Portugalii, która trwała od lat sześćdziesiątych przez trzydzieści pięć lat. Kiedy tam udało się ją ostatecznie zwalczyć, w 2007 roku wirus ASF pojawił się w Gruzji, po czym rozpoczął swój zwycięski marsz po Europie. W Polsce walczymy z nim od sześciu lat. Dzisiaj to jest jedno z największych zagrożeń dla świń na całym świecie. Wirus ASF jest nie tylko w Europie, nie tylko w Afryce, która stanowi jego kolebkę, ale także od niedawna w Azji, w tym w Chinach, gdzie sieje duże spustoszenie.

Jak się zaczął pochód ASF z Afryki przez świat?

- Rezerwuarem tego wirusa w Afryce są trzy gatunki dzikich świń afrykańskich, między innymi guziec, u których zakażenia przebiegają całkowicie bezobjawowo. Na inne zwierzęta wirus przenosi się za pośrednictwem kleszczy. Ale te pajęczaki to jest droga transmisji wirusa wyłącznie w Afryce, lecz nie w Europie. Dlaczego? W tej części, gdzie leży Polska, nie występują kleszcze z rodzaju Ornithodoros, które go przenoszą. Jednak on walczy o przetrwanie jak może. Zawiódł nadzieje naukowców, którzy uważali, że populacja dzików i świń europejskich uodporni się na tego wirusa, nabywając odporność stadną, która go wyeliminuje. Byli także tacy, co sądzili, że wirus będzie tak zjadliwy, że jak już zaatakuje nasze dziki, dojdzie do swoistej implozji - zwierzęta będą padać jak muchy, zanim zdążą zarazić inne, co uniemożliwi przenoszenie patogenu. Tak się jednak nie stało - ani populacja dzików się nie zmniejszyła, ani wirus nie stracił na zjadliwości, nie ma też mowy o odporności populacyjnej. Wirus ASF wciąż jest więc w lasach, gdzie przenosi się między dzikami najczęściej przez kontakt zwierzęcia zdrowego z padłym w wyniku ASF, a z lasów "przeskakuje" na hodowle świń domowych.

W jaki sposób?

- To jest bardzo ciekawe zjawisko. Zaobserwowaliśmy, że mamy u świń sezonowość zachorowań. Ich szczyt przypada na miesiące letnie - od czerwca do września. Prawdopodobnie jest to skorelowane z pracami polowymi: kiedy rolnik wyrusza w pole, istnieje duże ryzyko, że zetknie się ze szczątkami padłego dzika, choćby tylko kośćmi. Wirus ASF jest niezwykle stabilny i długo utrzymuje się w środowisku. Na przykład w szpiku kostnym może przetrwać wiele tygodni, a nawet miesięcy. Wystarczy więc, że nawet niewielki fragment ciała padłego na ASF dzika zapląta się do zbioru jakichś roślin, a potem, dajmy na to, ze słomą zostanie wprowadzony do obiektu, gdzie są trzymane świnie, już mamy gotową katastrofę. Nie trzeba tutaj bezpośredniego kontaktu: chory dzik - zdrowa świnia. Taki kontakt jest zresztą niemal niemożliwy.

Wirus ASF przenoszą dziki
Wirus ASF przenoszą dziki123RF/PICSEL

Jakie jeszcze niebezpieczne wirusy czają się w lesie, siedzą w jego mieszkańcach i stanowią potencjalne zagrożenie dla człowieka czy też zwierząt przez niego hodowanych?

Wreszcie będę mógł powiedzieć o grypie ptaków, która nie tylko jest tematem mi najbliższym, ale także coraz bardziej rosnącym zagrożeniem. Z roku na rok obserwujemy, że wirus grypy coraz lepiej adaptuje się do organizmu dzikich ptaków, a mówiąc wirus grypy, mam na myśli jego najgroźniejszą odmianę. Na pewno słyszała pani o takich jak H5N8 czy H1N1.

Nie. Brzmi to jak szyfr.

- Ale to jest bardzo prosty szyfr. Otóż chodzi o to, że te wirusy są bardzo zmienne. I ta zmienność wyraża się między innymi w licznych odmianach antygenowych. Na powierzchni tego wirusa są wypustki, podobnie jak na powierzchni koronawirusa...

...i przyczepiają się do receptorów komórki w infekowanym organizmie.

- Tak. U wirusów grypy te wypustki są dwojakiego rodzaju. Pierwszy nazywa się hemaglutynina, stąd litera H, a drugi nazywa się neuraminidaza, czyli N. Hemaglutynina występuje w osiemnastu odmianach, ale u ptaków w szesnastu, bo H17 i H18 występują tylko u nietoperzy. Ale że mówimy teraz o ptakach, więc mamy szesnaście odmian tych H i dziewięć odmian neuraminidazy, czyli N. One mogą występować w różnych kombinacjach, czyli jeżeli neuraminidaza typu 1 spotka się z hemaglutyniną typu 5, mamy wirus H5N1.

I to spotkanie następuje losowo?

Losowo. Za to odpowiada jeden z najważniejszych mechanizmów zmienności wirusów grypy. Teraz muszę użyć niezrozumiałego zapewne dla laików słowa: reasortacja. To jest mechanizm, który bardzo przypomina tasowanie kart, a polega na mieszaniu się elementów genomu pomiędzy wirusami grypy różnego pochodzenia.

- Wyobraźmy sobie, że mamy dziką gęś, która ulega jednoczesnemu zakażeniu wirusami H5N2 oraz H7N1. Teraz mogą one wymienić między sobą te elementy - swoje N i H - i powstanie w efekcie na przykład H5N1, co jest tylko jedną z wielu kombinacji. Większość z tych kombinacji jest albo neutralna, albo wręcz szkodliwa dla wirusa i zostają wyeliminowane. Ale może się zdarzyć układ, który będzie strzałem w dziesiątkę - powstanie nowy, potężny, zjadliwy wirus z dużą możliwością zakażania. To tak jak przy rozdawaniu kart. Układ kart może być dla nas niekorzystny albo taki sobie. Czasem mamy karetę albo pokera z ręki. I takiemu wirusowi także może się zdarzyć w wyniku reasortacji poker, dzięki któremu zdobędzie nowe możliwości.

- Z takim właśnie procesem mieliśmy do czynienia w ostatnich latach: wirusy, które są bardzo niebezpieczne dla drobiu, zakaziły dzikie ptaki. Najpierw te dzikie ptaki chorowały i padały, więc wirus nie rozprzestrzeniał się dalej. Ale w pewnym momencie - właśnie za pomocą mechanizmu reasortacji - pojawił się całkiem nowy wirus, który wziął część genów z wirusa drobiowego, a część genów z wirusa dzikich ptaków, wcześniej zupełnie niegroźnego dla nich. W rezultacie powstała całkiem nowa kombinacja. Ten nowy wirus nie zabija ptaków dzikich zbyt szybko, dzięki temu może być przez nie przenoszony na duże odległości. Ale jako że zawiera w sobie komponent pochodzący od groźnego wirusa drobiowego, to kiedy powtórnie trafi do hodowli kur czy kaczek, będzie siał w niej spustoszenie. I takie zjawisko, nasilające się, obserwujemy w ostatnim czasie - na przykład przenosiny groźnego wirusa ptasiej grypy z Chin do Europy. Jest to tym bardziej niebezpieczne, że ów wirus zaadaptował się do dzikich ptaków, nie szkodzi im. Jeżeli ptak przeleci jakiś dystans, co jest poza naszą kontrolą, staje się źródłem zakażenia dla ptaków hodowlanych, a one zachorują.

A potem może się przenieść na ludzi.

- Na szczęście na razie takich wirusów grypy, które mogą się przenieść z ptaków na ludzi jest zaledwie kilka odmian, występujących głównie w Azji. Na przykład H5N1. Ten wirus w latach 2006-2007 przedostał się do Europy i pojawił się w Polsce, ale po kilku latach zniknął. Jest jeszcze wirus o odmianie antygenowej H7N9, też niebezpieczny dla człowieka, ale on występuje na razie tylko w Chinach. I jest jeszcze wirus H9N2, najłagodniejszy z ptasich wirusów grypy, którymi człowiek może się zakazić. Przez trzydzieści lat odnotowano tylko jeden przypadek śmiertelny i niewiele zakażeń. Szczęściem w tym całym nieszczęściu, którego nie mieliśmy w przypadku koronawirusa, jest to, że jak na razie wirusy grypy ptaków, które mają potencjał zakażenia ludzi, nie nabyły cech, dzięki którym mogłyby być przekazywane drogą kropelkową. A zakazić się wirusem grypy ptaków nie jest tak łatwo. Potrzebny jest bardzo długi kontakt, wdychanie powietrza...

...w którym jest zawieszony aerozol z ptasich odchodów.

- Tak, ewentualnie spożywanie produktów niepoddanych obróbce termicznej. To jest wirus bardzo wrażliwy na wysoką temperaturę, dlatego pieczenie, gotowanie, smażenie w pełni wystarcza, żeby go zabić. Natomiast w niektórych krajach lokalne społeczności mają tradycję jedzenia drobiu na surowo, co może też być przyczyną tego, że większość przypadków zakażenia ludzi wirusami grypy ptaków pochodzi z Azji i z Afryki.

Na razie więc możemy spać spokojnie, choć nie wiadomo, co się stanie z tymi wirusami, jak znów się potasują.

- Tego nigdy nie wiadomo. Taki H5N1, najbardziej znany wirus grypy ptaków, który przenosi się na ludzi od jakichś dwudziestu lat, w tym czasie zakaził nieco ponad osiemset osób. To nie jest dużo, ale jeśli już dochodzi do zakażenia, to śmiertelność wynosi ponad pięćdziesiąt procent. I robi się groźnie. Teraz wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby ów wirus nabył możliwość przenoszenia się między ludźmi drogą kropelkową. A może się to wydarzyć, bo te wirusy wciąż mutują. Nie chcę snuć tu jakichś pesymistycznych wizji, gdyż scenariusz, w którym wirus szerzący się drogą kropelkową będzie miał jednocześnie pięćdziesięcioprocentową śmiertelność, jest mało realny. Zazwyczaj wzrost zaraźliwości, czyli tempa szerzenia się, odbywa się kosztem zjadliwości, której konsekwencją jest śmiertelność.

Nawet dziesięcioprocentowa to też makabra.

- Owszem. Jeśli przy koronawirusie objawowych pacjentów, czyli tych zakażonych, którzy chorują, mamy jeden procent, to objawowych przy ptasiej jest jakieś pięćdziesiąt pięć procent. Stąd niepokój naukowców. W dodatku zbadano, że wystarczy pięć mutacji w wirusie H5N1, by mógł on przenosić się drogą kropelkową. Oczywiście te pięć mutacji musiałoby nastąpić w określonych miejscach wirusa. Mutacje są procesem losowym, ale nie można wykluczyć, że za jakiś czas może taki układ się przytrafić.

Za sto lat albo za dwa miesiące.

- Wirus H5N1 wywołał pierwsze zakażenie człowieka w 1997 roku, więc minęły dwadzieścia trzy lata, odkąd występuje u ludzi. Przez ten czas na szczęście nie zmutował się do formy, która przenosiłaby się między osobnikami ludzkimi drogą kropelkową, ale trzeba go pilnować.

Wirusy nieustannie się mutują, dlatego szczepionka chroni nas wyłącznie przed niektórymi z nich
Wirusy nieustannie się mutują, dlatego szczepionka chroni nas wyłącznie przed niektórymi z nich123RF/PICSEL

(...)

Proszę powiedzieć, czy ludzie powinni się bać świńskiej grypy?

- Ta forma grypy, która występuje u świń, zazwyczaj jest niegroźna dla ludzi, nawet dla świń jest umiarkowanie niebezpieczna, nie tak jak wirus grypy ptaków dla drobiu. Ale znów powtórzę to trudne słowo: reasortacja. Może się zdarzyć, że na skutek przetasowania elementów genomu pomiędzy wirusami różnego pochodzenia, na przykład wirusem świńskim, ptasim i ludzkim, powstanie nowa odmiana, która będzie bardzo niebezpieczna dla ludzi czy innych ssaków. Natomiast jestem przekonany, że określenia świńska grypa już się nie powinno używać, gdyż ten wirus, który pojawił się u ludzi w 2009 roku, zdążył się tak zaadaptować do organizmu człowieka, iż stał się wirusem ludzkim. To była szybka podróż.

Na grypę chorują także psy.

- Powoduje ją wirus koński, który w pewnym momencie uległ transmisji gatunkowej i "przeskoczył" z koni na psy. A na konie w przeszłości "przeskoczył" od ptaków. Uważa się, że wszystkie wirusy grypy wywodzą się od dzikich ptaków i co jakiś czas próbują przełamywać bariery gatunkowe. I czasem im się udaje zaadaptować do nowego gospodarza tak silnie, że już nie mówimy o grypie ptaków u koni, wirusie ptaków u ludzi, wirusie ptaków u świń, tylko o grypie ludzi, grypie koni, grypie świń. To są trzy główne gatunki, gdzie wirus zaadaptował się tak silnie, że możemy mówić o bardzo zaawansowanej specyficzności gatunkowej. Natomiast u koni występują dwie odmiany wirusa grypy: H7N7 (dziś uznana za wygasłą) i H3N8. Ta druga spowodowała w 2004 roku zakażenia u psów. Pewnie było tak, że w jakiejś stadninie były psy i doszło do przeskoku wirusa, który zmutował na tyle korzystnie dla siebie, że zaczął się przenosić między psami drogą kropelkową. Tyle tylko że doniesienia o grypie psów nie są tak częste, pochodzą ze Stanów Zjednoczonych oraz z Chin. Tak więc nie jest to jakiś problem natury globalnej. Raczej taka ciekawostka wirusologiczna i przykład tego, że wirusy mogą przełamywać bariery między gatunkami.

A koty są bezpieczne?

- Nie chorują na grypę, natomiast mają swojego własnego wirusa - FeLV. To retrowirus powodujący rodzaj białaczki u kotów, odpowiednik zwierzęcego HIV, upośledzający układ odpornościowy. W ogóle u zwierząt występują wirusy reprezentujące wszystkie rodziny, podobnie jak w przypadku ludzi czy roślin. Ich zjadliwość jest także bardzo różna. Są takie, które wywołują choroby z bardzo ostrym przebiegiem i wysoką śmiertelnością, ale i takie, które wywołują przebieg bezobjawowy. Tak samo jak u ludzi, u zwierząt także występują wirusy onkogenne, czyli wywołujące zmiany nowotworowe. Na przykład u kur domowych występuje choroba Mareka, wywoływana herpeswirusem MDV, który powoduje powstawanie guzów nowotworowych w narządach, porażenie kończyn, zgrubień na skórze.

Przygotowując się do naszej rozmowy, znalazłam niewiele materiałów mówiących na temat wirusów u gryzoni.

- U gryzoni występuje dużo wirusów, ale to jest problem mało zbadany. Aby zdobyć pieniądze na badania, trzeba wykazać, że dana kwestia ma znaczenie gospodarcze. A gryzonie nie mają znaczenia gospodarczego, nie są hodowane na mięso, natomiast mogą być rezerwuarem niebezpiecznych patogenów, jak na przykład hantawirusy, czyli wirusy gorączek krwotocznych. Tym, czym bardziej interesuje się weterynaria, to kwestie bioasekuracji, czyli zabezpieczania ferm zwierząt hodowlanych przed wnikaniem do nich tych wszędobylskich zwierzątek. No i jeszcze deratyzacji, czyli ich eliminowania.

Wściekliznę mogą przenosić psy, ale także nietoperze czy lisy
Wściekliznę mogą przenosić psy, ale także nietoperze czy lisy123RF/PICSEL

Myśli pan, że przyjdzie czas, kiedy nie będziemy musieli się martwić wirusami i chorobami, które wywołują, bo na każdą z nich będzie szczepionka?

- Miejmy nadzieję, choć wątpię. Jest to obszar, który się niezwykle dynamicznie zmienia. Natomiast dziś w przypadku wielu chorób zwierzęcych występuje zakaz szczepień.

Jak to?

- Nie wynika to z tego, że szczepionki są złe czy powodują jakieś objawy uboczne. Po prostu czasem lepiej mieć populację niezaszczepioną, choć wolną od jakiejś groźnej choroby, która pojawia się bardzo rzadko. I kiedy dany wirus przyjdzie, wywoła ognisko, to jesteśmy w stanie bardzo szybko to zauważyć i zgasić je w zarodku. Dam przykład z mojej działki: szczepionki przeciwko grypie ptaków. Nie są stosowane, gdyż wprawdzie chronią przed chorobą, ale nie przed zakażeniem. Czyli może dojść do sytuacji, że w zaszczepionym stadzie kur pojawi się wirus i wywoła zakażenie, a my tego nie zauważymy, bo kury nie będą wykazywać żadnych objawów. Wirus więc będzie rozprzestrzeniał się dalej. Takie stado jest czymś w rodzaju konia trojańskiego, jego właściciel może handlować ptakami, może je wywozić, przywozić, nie daj Boże może wysłać do innego kraju i mamy gotową epidemię. A jeśli ptaki są nieszczepione, tak jak te nieszczęsne indyki, które zorganizowały mi ostatnią zabawę sylwestrową, zaczną padać, w sprawę włączą się służby weterynaryjne, i zarazę można powstrzymać.

(...)

Czego powinniśmy się obawiać, jeśli chodzi o wirusy zwierzęce, w najbliższej przyszłości? Jakiejś ludzko-zwierzęcej Eboli?

- Nie przesadzałbym z tymi gorączkami krwotocznymi, moim zdaniem dużo groźniejsze są wirusy grypy i koronawirusy jako te najbardziej zmienne. Powtórzę, o czym już mówiłem - powstanie mutanta wirusa grypy ptaków, który będzie się mógł przenosić między ludźmi drogą kropelkową, jest jak najbardziej realnym zagrożeniem.

Czy jest jakiś gatunek wśród zwierząt wolny od wirusów?

- Nie. Wirusy występują zarówno u bezkręgowców, jaki i kręgowców, zmiennocieplnych, takich jak ryby, płazy, czy gady, jak i stałocieplnych, jak ptaki czy ssaki. Natomiast im mniej spokrewnione są ze sobą grupy zwierząt, tym ta transmisja jest trudniejsza.

I całe szczęście. Nie chciałabym chorować na to samo co kleszcz.

- Najgorsze jest to, że kleszcz nie choruje, ale wirus się namnaża w jego organizmie, przedostaje się do jego śliny, a za jej pośrednictwem do naszego organizmu.

To jest bardzo niesprawiedliwe.

W przyrodzie nie ma takiego pojęcia jak sprawiedliwość. Wciąż toczy się ewolucyjna wojna, którą - mam nadzieję - będziemy wygrywać.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas