Zapatrzeni w historię

Już w starożytności na potrzeby ludu odtwarzano zwycięskie potyczki dawnych władców. W czasie wojen napoleońskich wojsko inscenizowało słynne bitwy w londyńskim Hyde Parku. Dlaczego dorośli tak chętnie zamieniają się w rycerzy, samurajów, legionistów lub żołnierzy SS?

Rekonstrukcje dają możliwość wcielenia się w niezwykłe role
Rekonstrukcje dają możliwość wcielenia się w niezwykłe role123RF/PICSEL

Lubimy chrzęst zbroi i wspomnienia czasów świetności. Festiwal Słowian i Wikingów na wyspie Wolin jest jedną z największych imprez historycznych w Europie. Co roku inscenizacje bitew, potyczki okrętów na wodzie i dzielnych wojów na lądzie przyciągają tysiące uczestników i turystów z całego świata. Podobnie jak Festyn Archeologiczny w Biskupinie.

Rekonstrukcja bitwy pod Grunwaldem to obecnie kultowa, ogromna, komercyjna impreza łącząca wysiłek niezliczonych grup współczesnych rycerzy przeróżnych formacji. Rekonstruktorzy pojawiają się na miejskich festynach, piknikach historycznych, turniejach, uświetniają swoją obecnością rocznicowe obchody, prowadzą lekcje żywej historii dla szkół. W dużych i małych miasteczkach. Kim są ludzie, którzy niestrudzenie kompletują mundury i wyposażenie z zamierzchłych epok? Czy to, co robią to tylko weekendowa zabawa czy już sposób na życie? A może misja?

Od woja po muszkietera

Szacuje się, że w Polsce działa ponad pół tysiąca grup zajmujących się rekonstrukcją. W skali kraju uprawianiem żywej historii może zajmować się nawet 100 tysięcy osób. Z badań zleconych przez Narodowe Centrum Kultury i Bibliotekę Elbląską wynika, że samych bractw rycerskich jest ok. 300, a przecież oprócz nich zrzeszają się m.in. wikingowie, rzymscy legioniści, Słowianie, Sarmaci, powstańcy styczniowi, listopadowi, warszawscy, cała masa grup związanych z wojskiem II RP i oddziałami biorącymi udział w II wojnie światowej, żołnierze, ułani, husaria i grupy związane z wojskami innych państw: od Armii Czerwonej czy Wermachtu po amerykańskich pilotów. Do tego dochodzą grupy cywilne zajmujące się odtwarzaniem codziennego życia z zakresu mody, muzyki, kultury lat 20. i 30.

Kim są rekonstruktorzy? Z wspomnianych wyżej badań, kierowanych przez socjologa Tomasza Szlendaka wynika, że najczęściej to wykształcona i dobrze sytuowana klasa średnia. Amatorzy niezajmujący się zawodowo historią. Do GRH (grupy rekonstrukcji historycznej) przyłączają się studenci i doktoranci, przedstawiciele służb mundurowych, ale też najróżniejszych zawodów od prawników i menadżerów po budowlańców i przedstawicieli wolnych zawodów.

Do swojej pasji podchodzą bardzo skrupulatnie. Na skompletowanie ekwipunku, elementów uzbrojenia czy przedmiotów codziennego użytku poświęcają sporo czasu, wysiłku i pieniędzy. Na starcie najważniejsze jest odpowiednie ubranie - w zależności od epoki - słowiańskiego woja, francuskiego muszkietera czy polskiego husarza. To wizytówka, chluba i warunek konieczny uczestnictwa w każdej rekonstrukcji czy seansie tworzenia żywej historii. Wiele grup przyjmuje nowe osoby, dopiero wtedy, kiedy wyposażą się w podstawowe elementy stroju.

Mundury, hełmy, kolczugi, buty, nakrycia głowy, paski, a nawet bieliznę "z epoki" można kupić w internecie, w specjalistycznych sklepach, poszukać szczęścia na targowiskach staroci, wykonać samodzielnie lub zlecić profesjonalistom. Liczy się precyzja, dbałość o szczegóły, takie jak guziki czy rodzaj ściegu i jak najwierniejsze odwzorowanie oryginału. Broń i dodatkowe elementy wyposażenia (menażka żołnierza, apteczka pielęgniarki polowej, kołczan na strzały) to już wyższa szkoła jazdy. Kolejny stopień zaawansowania to kupno (lub rekonstrukcja) pojazdu z epoki czy posiadanie własnego wierzchowca w przypadku grup ułanów czy rycerzy.

Marek Ptasiński, słynny polski Indianin, swojej pasji związanej z rdzennymi ludami Ameryki, zawdzięcza utrzymanie. Latem zaprasza wycieczki do swojej wioski indiańskiej pod Jaworznem, zimą szyje pokrowce na noże, strzały, torebki na krzesiwo, ubrania wzorowane na strojach znanych wodzów. Za czapkę zrobioną z ponad półtora tysiąca piór czarnych ptaków trzeba zapłacić 2 tysiące złotych, za suknię Indianki - ponad 6. Swoje wyroby Ptasiński sprzedaje do sklepów z akcesoriami indiańskimi, ma zamówienia nawet z amerykańskich rezerwatów.

Robert, rzymski legionista urządził w domu małe muzeum starożytności, a w nim między monetami, bronią, mapami antycznego Rzymu, znalazła się największa duma gospodarza - kilkudziesięciokilogramowa zbroja wykuta z blachy dokładnie takimi samymi metodami, jak dwa tysiące lat temu. Podobnie jak hełm zrobiony z jednego kawałka blachy. Antyczni nie wiedzieli przecież, co to znaczy spawanie.

Słowiańska łódź na Odrze

O tym, jak pracochłonne bywa uprawianie żywej historii mogą świadczyć losy łodzi "Orzeł Jumne" skonstruowanej w Niemczech we współpracy ze stowarzyszeniem "Centrum Słowian i Wikingów Wolin Jómsborg Vineta" z Wolina. Łódź, replika wraku znalezionego w latach 80. na Pomorzu, powstała w ramach międzynarodowego programu koordynowanego przez Uniwersytet w Rostoku. Zanim przystąpiono do budowy "Orła", z pomocą laserów zmierzono pozostałości oryginalnej łodzi. Na podstawie szczegółowych wyliczeń powstał kadłub, który trafił na badania w tunelu aerodynamicznym po to, by oszacować wielkość żagla potrzebnego do sterowania łodzią.

Uszyto go ręcznie w skansenie w Wolinie. Kropką nad "i" był uroczysty chrzest łodzi, odtworzony na podstawie pieśni bardów i sag. Na stole w porcie postawiono sakwę z monetami, pęczek ziół, jedzenie i miód. Wszystkie elementy rytuału pieczołowicie odtworzono - rozsypano kaszę jako ofiarę dla bogów, potem groch dla męstwa załogi, sól symbolizującą brak zepsucia pożywienia, monety po to, by z każdej wyprawa łódź wracała z większym bogactwem.

Potem przy dźwiękach rogu i bębna prowadzący ceremonię wkroczył na pokład, gdzie ofiarował miód bogom czterech wiatrów i zawiesił tarczę na burcie, by chroniła łódź od wszelkiego niebezpieczeństwa... Łódź "Orzeł Jumne" pływa obecnie po historycznych szlakach słowiańskich, była już w Danii i na Bornholmie. Mogą ją podziwiać z bliska również turyści odwiedzający skansen na wyspie Wolin.

Podobny duch towarzyszy większości rekonstrukcji historycznych. Inscenizacje i pokazy odtwarzane są na podstawie książek, relacji, fotografii i tekstów źródłowych. Choć oczywiście większość grup nie może pozwolić sobie na tak kosztowne nabytki, jak replika łodzi z połowy II wieku.

Zamiast grilla

Dlaczego dorośli ludzie przebierają się za żołnierzy, biegają z toporami, wdziewają suknie dworek lub spędzają kilka dni w nieogrzewanych chatach zostawiając atrybuty cywilizacji takie jak papierosy, telefon czy kalosze w domu? Tomasz Szlendak doszukał się aż kilkunastu powodów, dla których cała ta zabawa w wojsko i szycie mundurów staje się pasją wciągającą niejednokrotnie całe rodziny. Motywacje uczestników rekonstrukcji są bardzo różnorodne, poczynając od zwykłego zainteresowania historią, militariami, patriotyzm, fascynację lokalnym dziedzictwem po chęć posiadania nietypowego hobby, prestiż, ucieczkę od biurowej rzeczywistości, potrzebę poznawania ciekawych ludzi, tworzenia relacji i przynależenia do kręgu "wtajemniczonych".

Część rekonstruktorów to lokalni patrioci, którzy poprzez działalność w takiej czy innej grupie pogłębiają i przekazują dalej wiedzę o ważnych dla danego miejsca wydarzeniach. Stąd grupy rycerzy krzyżackich tworzone przez mieszkańców Malborka czy grupa Festung Breslau zajmująca się rekonstrukcją bitew o Wrocław z czasów II wojny światowej (jej członkowie odtwarzają zarówno polskie jednostki, jak i m.in. 609 Dywizję Piechoty Wermachtu czy wojska Armii Czerwonej.) Część rekonstruktorów to typowe "złote rączki" i "duzi chłopcy" niezmiennie zafascynowani gadżetami, tyle, że przedmiotem ich zainteresowań nie są najnowsze modele komputerów, a historyczna broń, maszyny, silniki, pojazdy i mundury. Przy czym, za wiedzą teoretyczną idzie praktyka i umiłowanie rzemiosła kojarzonego z daną epoką.

Tomasz Szlendak podkreśla, że wbrew stereotypom, rekonstruktorzy w większości przypadków trzymają się z dala od polityki, a niektóre grupy wręcz nie chcą przyjmować w swoje szeregi osób o mocno prawicowych poglądach.

- Rekonstruktor to nie osoba, która zakłada wyłącznie dla zabawy mundur formacji przez kilka dni w roku, lecz pasjonat poświęcający wiele godzin życia na swoje wymagające hobby. Wiedzę książkową uzupełniamy empirycznie. Na własnej skórze chcemy odczuć ciężar ekwipunku, pot, zmęczenie, skrajne warunki terenowo- pogodowe, by chociaż w minimalnym stopniu poczuć okropności szarego życia żołnierskiego, o którym nie wspominają politycy, filmy czy gry komputerowe - wyjaśniają przedstawiciele grupy Big Red One zajmującej się rekonstrukcją 18. pułk piechoty pierwszej dywizji piechoty Armii Stanów Zjednoczonych.

Joanna Jałowiec

Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas