Reklama

Czy pani jest feministką?

Pytanie to brzmi niemal jak: "Czy pani jest terrorystką?", "wiedźmą?" lub "komunistką?", a w wersji jeszcze bardziej radykalnej: "Czy ma pani coś wspólnego z Kazią Szczuką?!" Nie!! Chyba nie... a może tak...? No tak!

Waldemar Łysiak - niewątpliwie bardzo oryginalna postać gabinetu polskich osobliwości - zabrał ongiś głos na temat wstydu i napisał swoim genialnym piórem: "Wszelacy bezwstydni obrońcy łajdactwa czy zboczeń, wszelkie obrończynie pseudotolerancji czy feminoterroryzmu, różne Kingi, Jarugi, Szczuki, Środy muszą uważać". Po czym posypały się groźby. Można oczywiście powiedzieć, że Łysiak ma poważne problemy ze sobą, ale wtedy trzeba by też zdyskredytować niemałą rzeszę jego czytelników. A to nie cała, ale - Polska właśnie. Feministką lepiej tu nie być. Straszy, wścieka, budzi agresję.

Reklama

Odejmuje rozum tym, którzy go mieli.

Stereotyp feministki jest bardziej trwały niż Polaka-katolika. W Kościele, jak się powiada, jest rozłam, jedni więc lgną do Życińskiego, inni do Głódzia. Jedni są otwarci, inni ortodoksyjni. Jedni wielbią Najświętszą Panienkę w Częstochowie, inni ojca Rydzyka w eterze. W czasie wakacji 2006 roku pojawiła się wersja "katolicyzmu turystycznego" i przyjęła się w postaci pielgrzymek autokarowych. Jest ruch i zmiana. A "feministka" od lat pozostaje ta sama, ani liberalna, ani ortodoksyjna, ani wielbiąca, ani posłuszna: po prostu zła i głupia. A do tego kompletnie wymyślona.

Feminizm, zgodnie z potocznym rozumieniem tego słowa, stanowi ideologię kobiet samotnych, agresywnych, radykalnych pod każdym względem, być może nawet lesbijek, które na wiecach lub w siłowniach walczą z tym, "co naturalne", "boskie", "tradycyjne".

Poważne mankamenty urody i sporo nałogów

Feministki - idąc dalej tym tokiem myślenia - z reguły mają poważne mankamenty urody i sporo nałogów (Piotr Zaremba tak mnie opisał w "Newsweeku": "Wiecznie skrzywiona twarz znerwicowanej intelektualistki, która popala papierosa za papierosem"; Kinga Dunin twierdzi, że to ją miał autor na myśli, w każdym razie jeśli chodzi o papierosy, bo to, że każda feministka jest znerwicowana i "ma wiecznie skrzywioną twarz", jest opinią powszechną i ugruntowaną).

Feministki są jawno- lub kryptokomunistkami ("ty bolszewicka konserwo!" - napisał mi niedawno jeden internauta, komentując mój artykuł), pewnie dlatego można nimi straszyć dzieci, przeciwników politycznych i wszystkich tych, którzy szukają łatwych wyjaśnień dla złożonych zjawisk życia społecznego.

Według niektórych respondentów, badanych przez Małgorzatę Fuszarę, feministki to: "osoby, które chcą sobie podporządkować mężczyzn", "odrzucające mężczyzn", "nie wiem, ale to najgorszy człowiek", a feminizm to: "głupota i nic więcej", "coś, czego nie powinno być", "coś urojone przez kobiety", "demoralizacja życia społecznego", a nawet "ruch przeciwko Żydom", "dyskryminacja różnych wyznań" i - "to samo, co socjalizm" .

Rozpasanie seksualne, nowotwory i gradobicie

Feministki odpowiedzialne są za nietrwałość rodziny, przemoc domową, bezpłodność, bezdzietność, zapaść demograficzną kraju, bezrobocie, kryzys męskości, upadek autorytetów, alkoholizm, uwiąd tradycji, rozpasanie seksualne, nowotwory, samotność wszystkich i gradobicie.

Kilka lat temu eksposeł Jackowski napisał dwutomowe dzieło zatytułowane - jak na posła porządnej prawicy przystało - Bitwa o Polskę i Bitwa o Prawdę, gdzie jako przyczynę kryzysu rodziny, uwiądu kobiecości prawdziwej i ogólnej obyczajowej degrengolady wskazywał komunistyczne pismo "Kobieta i Życie", które ponoć lansowało emancypacyjny tryb życia kobiet w sposób tak skuteczny, że dziś pan poseł może tylko wyszarpywać sobie włosy z głowy, biadoląc nad bezpowrotnym upadkiem kobiecości, rodziny, polskości i Prawdy w ogólności.

Mirosław Kofta w przeprowadzonych w 2007 roku badaniach twierdzi, że feministek się nie lubi, bo: po pierwsze, przypisuje się im (sic!) "wysoki stopień agresji interpersonalnej", a po drugie, przypisywana im agresywność narusza fundamenty schematu kultury społeczeństwa tradycyjnego, w którym kobiety są istotami łagodnymi, miękkimi, opiekuńczymi i wstydliwymi.

Gorzej! Wobec kobiet, które przyznają się do feminizmu, pojawia się duża liczba uprzedzeń, z których powodu (1) feministki zatrudnia się mniej chętnie niż niefeministki; (2) niechętnie się w nie inwestuje jako w pracowników; (3) nisko ocenia się ich możliwości awansu. Jeszcze gorzej! W przypadku dyskryminacji w miejscu pracy feministka w mniejszym stopniu niż niefeministka postrzegana jest jako ofiara, mniej się jej współczuje i mniejsza jest chęć nawiązania z nią osobistego kontaktu. Profesor Kofta stwierdza, że "bycie feministką jest prawdziwym stygmatem". Nie trzeba jednak badań, by to wiedzieć, widzieć i czuć.

Fragmenty książki Magdaleny Środy, "Kobiety i władza", Wydawnictwo WAB, Warszawa 2009

Śródtytuły dodane przez redakcję stanowią fragmenty książki.

Wydawnictwo WAB
Dowiedz się więcej na temat: feminizm
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy