Reklama

Jak być zawsze młodą, piękną i bogatą

Że do dalszej obróbki zostaną wybrane najlepsze ujęcia z kilkudziesięciu. Photoshop w wydawnictwie zaś będzie obsługiwał grafik-profesjonalista. W takim korzystnym układzie,w takich dekoracjach - z każdej da się wycisnać wampa, prawda?!

No tak, ale oprócz tego ja jeszcze wyciagnęłam szczęśliwy los na genetycznej loterii: saute też jestem olśniewająca - jak twierdzi ten przystojniak Cezary Harasimowicz (a ja chętnie mu wierzę) - acz bardziej ludzka niż na tym zdjęciu.

Mam przebarwienia na twarzy, cellulitis na udach i inne niedoskonałości, które zaraz z radością opiszę.

Reklama

Ponadto i owszem, przed dwudziestu laty poprawiłam sobie chirurgicznie nos (więcej informacji na str. 101), ale uczciwie za niego zapłaciłam, więc bezdyskusyjnie jest mój. Zresztą to było tak dawno, że nieprawda. W gruncie rzeczy ja ten nos już zasiedziałam, jak Malinowski hektary pod lasem. I pora na amnestię: nie dam sobie wypominać nosa przy byle okazji.

Poza tym nie zrobiłam chyba niczego z tego, o co bywam posądzana. W szczególności zaś nie przeszłam liftingu; jeśli nie wierzysz - przyjdź na spotkanie autorskie, kochana. I sprawdź osobiście: nie mam blizn po skalpelu!

A jednak stanowię biologiczny oraz zawodowy fenomen: role amantek sypnęły mi się dopiero koło czterdziestki! W wieku, w którym amantki kuśtykają na emeryturę !...

Jestem zatem jak ten dinozaur, odkopany w torfie wśród okrzyków zachwytu: Boże, jak on się świetnie zakonserwował! Jak ta dolina Rospudy, która zawsze tu była, lecz nikt o niej nie wiedział. I właśnie dlatego zgodziłam się napisać ten poradnik. Żeby praktycznie i wyczerpująco odpowiedzieć na pytanie,

które często słyszę: Jak pani to robi, że... tak pięknie wygląda?! Czytaj: jakim cudem wciąż jeszcze jest pani na chodzie?!

Odpowiedź niby prosta: wiem, jak być zawsze piękną, młodą, zdrową i bogatą. W praktyce: trzeba się na tę urodę, na to zdrowie i powodzenie nieco naharować. Przede wszystkim nad zmianą myślenia o sobie i otaczającym świecie. W określonym systemie, który, mam nadzieję, Cię zainteresuje i posłuży Ci z równie przyjemnym skutkiem.

Twoja - wciaąż na chodzie Grażyna Wolszczak.

Rozdział 1

Męka porodu, a produkt nieznany

Figurę miałam taką samą jak teraz, tylko z przodu wyrosła mi nieduża piłka.

Boleć zaczęło gdzieś koło jedenastej, koło drugiej wsiadłam do malucha. A potem rodziłam tę piłkę na Karowej. Metoda naturalna. Z osiem godzin. Dość szybko jak na pierwsze dziecko.

Intuicja macierzyńska mi mówiła, że będę miała dziewczynkę, Julię. Ale intuicja zdała się psu na budę, bo urodził się chłopiec. W dodatku był siny i ta barwa bardzo mi się nie podobała. Oni nad nim cmokali z zachwytem, że zdrowy, 10 punktów w skali Apgar, a ja się zastanawiałam, czy to normalne, czy każda kobieta rodzi syna w kolorze wielkanocnej kiełbaski? Potem go zabrali, żebym trochę odpoczęła, a po paru godzinach przynieśli mi w zawiniątku noworodka ze strasznie długimi, stojącymi na sztorc czarnymi włosami. Więc się zbuntowałam: Tyle tutaj ślicznych dzieci wozicie w tych taczkach, a mnie przywozicie jakiegoś Turka!. Pani położna była skonfundowana. Nie przywykła do tego rodzaju poczucia humoru.

Miłość wstąpiła mi w duszę dopiero po pewnym czasie. Może dlatego, że podczas całego porodu czułam się ofiara tych cholernych oszustów ze szkoły rodzenia. Bo ja tam byłam prymuską: poród miałam dosłownie w małym palcu, obkuty na blachę. Miałam w notatkach, a i w praktyce przećwiczone oddychanie; bo jak się odpowiednio oddycha, to nie boli! A w ogóle to nie są żadne bóle, tylko skurcze! Więc jak przyszło co do czego, to uczciwie oddychałam, przysięgam. Ale bolało tak, że byłam pewna, e umieram i już nikt nie może mnie uratować!

Może oni tak łżą w żywe oczy w dobrej wierze? Niewykluczone, że z ich fachowej, nieczułej perspektywy to wyłącznie skurcze. Ale ja zdecydowanie wolę wiedzieć, co mnie czeka, i przygotować się psychicznie, zwłaszcza na najgorsze!

Uwierzyłam autorytetowi! Niestety, zawsze przyjmuję to, co się do mnie mówi, w proporcji jeden do jednego. Czyli właściwie każdy spokojnie może mnie ołgać.

Drugie zdarzenie, z innej beczki. To również jednak anegdota o pryskaniu złudzeń. Otóż, do trzydziestki myłam twarz wodą z mydłem. Jak już mnie bardzo ściągnęło, to wklepywałam, co tam było pod ręką, i to było całe moje dbanie o cerę. Aż do pierwszego zagranicznego wyjazdu, z którego przywiozłam sobie w prezencie śliczne pudełeczko z kremem marki Pond`s.

Droga czytelniczko! Nie wiem, ile masz lat, więc nie wiem, czy jesteś w stanie zrozumieć mą ówczesną ekstazę. Jeżeli nie podlegasz lustracji, bo urodziłaś się po roku 1973, raczej nie wiesz, jakim ewenementem był za komuny krem tak pięknie się wchłaniający, tak wonny, w tak eleganckim opakowaniu!

Już patrząc, jak stoi sobie na półce w łazience, czułam się Kleopatrą, królową życia; najbardziej luksusową kobietą na świecie! (a już na pewno za żelazną kurtyną!). Używałam go więc oszczędnie, by jak najdłużej smakować to niebywałe uczucie.

Aż Pond`s ostatecznie i nieodwołalnie się skoczył.

Gdy wkrótce szczęśliwie skoczył się także i ustrój socjalistyczny, zbudowano pierwsze supermarkety, a tam - patrzcie (serce mocniej bije) Pond`s!!! Ile kosztuje? Jak to... 11 złotych?! I tak oto czar luksusu prysł.

Trzecia impresja, która mi się teraz nasuwa, dotyczy mojego zawodu. Aktorstwo zmusza do aktywności w przeróżnych dziedzinach; uczy przenikać środowiska oraz daje szansę odnalezienia się w najdziwniejszych "cudzych skórach". Co w sumie pozwala odkrywać w życiu - i w sobie samej - nowe możliwości. I tak niedawno zostałam... piosenkarką. Otrzymałam bowiem propozycję zaśpiewania w duecie ze Zbigniewem Wodeckim piosenki Seweryna Krajewskiego "Baw mnie" na gali Viva Najpiękniejsi, przeznaczonej również na płytę z duetami miłosnymi.

Najpierw omal nie pękłam ze śmiechu, bo słuchu nie mam nawet za grosz! Ale potem zaczęłam się wahać. Zwłaszcza gdy padł argument, że wybrał mnie sam Wodecki. Mężczyzna czarujący i szarmancki, o przyjemności pracy z którym krążą legendy... Do tego zaczęto mnie przekonywać: "małe fałsze wykasują ci maszyny, a poza tym możemy próbować tak długo, aż zaśpiewasz czysto,

więc sprobuj!". Wreszcie uznałam, że w końcu aktorstwo to sztuka udawania. Spędziłam w studio ładnych parę godzin, a potem, na koncercie galowym, pięknie udawałam, że w piosence czuję się jak ryba w wodzie!

No i spełnił się cud, o jakim mi się nie śniło. Podpisywałam płytę własnym nazwiskiem w Empiku.

Pora na pointę. Ta książka także urodziła się w bólach, a na widok wydruków ogarniało mnie czasem wrażenie, że ja z tym nie mam nic wspólnego, doprawdy. Ot, znów przywieźli mi jakiegoś Turka na taczkach. Siny kit wcisnęli. W miarę pracy oswoiłam się jednak z myślą, że powstaje moja biografia. Opowieść o życiowych perypetiach, z których wysnułam określone wnioski... oby pożyteczne także dla Ciebie.

Tworzyłam ten poradnik z tą właśnie myślą, żebyś Ty skorzystała na moich niegdysiejszych upadkach. Dlatego też, pomna swojego gorzkiego zawodu podczas porodu - nie doradzam Ci z pozycji "autorytetu", lecz pokazuję, że wiedza, którą się dzielę, nie spadła mi z nieba: sama to przeżyłam, sama z sukcesem w życiu zastosowałam. Przekazuję Ci zatem wyłącznie patenty osobiście sprawdzone; nie grozi Ci więc, że te teoretyczne "skurcze" w praktyce okażą się koszmarnym bólem, a Ty poczujesz się zrobiona na szaro.

Jest to mój debiut pisarski, kolejna niezwykła aktorska kreacja - próba wyjścia z siebie i sprawdzenia się w nietypowym zadaniu. No i oczywiście przy pisaniu jest inaczej niż przy nowoczesnym piosenkarstwie: żadna maszyna nie wykasuje fałszów, nie da się. Bez względu na to, ile by człowiek pisał, zawsze można "zaśpiewać" czyściej - i napisać to lepiej. Mam jednak nadzieję, że czytając "Jak być zawsze młodą, piękną i bogatą" - poczujesz radość, która towarzyszyła mi podczas pisania. I wierzę, że ta książka nie okaże się Twoim i moim kolejnym Pond`sem!... No to w imię Ojca i Syna... zaczynamy.

Test dla kandydatek na kurs filozofii konstruktywnego egoizmu

Na początek odpowiedz sobie - i mnie - na przewrotne pytanie: "Po co kobieta żyje?", a od razu zobaczymy, czy w ogóle mnie potrzebujesz. Wybierz tę z trzech odpowiedzi, z którą się najbardziej identyfikujesz (oczywiście są specjalnie przerysowane). I przeczytaj moją odpowiedź...

PO CO KOBIETA W OGÓLE ŻYJE?

A. Celem życia kobiety jest poświęcanie się.

Kobieta, która wciąż nie składa ofiarę na ołtarzu dziecka, domu i małżeństwa - jest paskudną

egoistką. Ja egoistką nie jestem. Chętnie przedkładam wszystkie wyższe racje nad własne potrzeby i interesy. Nie muszę chodzić do fryzjera i mogę być gruba jak beka - byle dziecko miało zawsze co trzeba, a mąż dostawał w porę kapcie.

Odp. Kochanie, gratuluję Ci! Jesteś równie szczęśliwa w swoim świecie, jak ja w moim. Nie potrzeba Ci żadnych rad: jesteEśdosłownie ekspertem!... od innego stylu życia. Może sama napisz o tym książkę?

B. Kobieta musi zasuwać, nie ma czasu dumać nad sensem egzystencji.

Kobieta, chciał nie chciał, musi zejść na własny margines: nie da rady wyrobić się ze wszystkim,

więc z czegoś musi zrezygnować. Niestety, oczywiście zwykle oznacza to ograniczenie

własnych potrzeb. Robię tak i... Nie oczekuję od rodziny uznania za swoje zasługi, bo i tak

go się nie doczekam. Jeżeli naprawdę będzie mi smutno (albo nadejdzie czas rozdawania

świadectw), to może wpadnę do fryzjera i zrobię coś z włosami.

Odp. Tak, filozofia konstruktywnego egoizmu - to chyba coś dla Ciebie! Dowiesz się, że wcale nie musisz się wyrabiać ze wszystkim - w dodatku sama. I, moja miła, w świetle tej filozofii - rodzina też z wielu rzeczy zrezygnuje, chciał nie chciał. Ty będziesz chodzić do fryzjera, zamiast sterczeć wyłącznie przy garach - a wkrótce domownicy zaczną się liczyć z Twoimi potrzebami. Chyba Cię zainteresowałam?!

C. To ma być życie?! - to wegetacja: kobieta to męczennica i niewolnica!

Tkwię w pułapce, jak większość kobiet. Moje interesy się nie liczą, jestem niewolnicą obowiązków,

z ktorą świat liczy się na końcu - i lekceważy jej skargi. Zupełnie nie mam czasu dla siebie - a ta nieustanna harówka odbiera mi sens życia. Czuję się stara. Czuję się zmęczona. Nic mnie już nie czeka - tylko ten kołowrót: praca-dom-dzieci-mąż. Ratunku!

Odp. Z całą pewnością filozofia konstruktywnego egoizmu będzie lekiem na to całe

Twoje zło... Lepszym od antydepresanta (chociaż wsparcie medyczne w skrajnych przypadkach może się przydać). Bierz się do studiowania, ale już! - lepiej być zdrową niż neurotyczną!

Mam nadzieję, że już się zorientowałaś: żeby być piękną, zdrową i bogatą - najpierw musisz pracowicie poukładać we własnej głowie hierarchię pewnych spraw - a siebie posądzić na jej czubku.

O CO TU WŁAŚCIWIE CHODZI?

Jeżeli stajesz przed lustrem, by kwękać, że coś jest nie tak: włosy trzy na krzyż, oczy za małe, albo że twój tył przypomina zad huzarskiej kobyły - jest to książka właśnie dla Ciebie.

Jeżeli płaczesz w poduszkę, znów nie wiesz, czemu precz odszedł, porzucił! - to także jest książka dla Ciebie.

I, wreszcie, jest ona dla Ciebie, jeżeli nie jesteś spełniona bez wyraźnego powodu, ot tak: cicho opadła mgła i słońce zgasło.

Kobiecość to azyl. Najlepsza oaza na takie stany psychiczne. Więc zapomnij, co było! Razem poukładamy te puzzle, z których się składa Twój świat, w pogodną już układankę - chcesz?!

Ale - uwaga! Jestem tylko aktorką. Znam się trochę na urodzie, facetach, kreowaniu wizerunku oraz

lansowaniu. Bo znać się powinnam. Ciało to moje narzędzie pracy i warsztat. Tak samo jak uczucia,

umysł i dusza. Ale nie spodziewaj się po mnie zbyt wiele. Ja nie jestem guru. Wyrocznia. Autorytet. Żadna ze mnie stylistka, kosmetyczka lub, tym bardziej, trenerka czy lekarka. Przecież nawet

gwiazdą nie jestem pierwszej wielkości,supernowa ekranu, teatralna diwa. Jestem zaledwie popularną aktorką,znaną z seriali ("Matki, żony, kochanki", "Na Wspólnej") i z ekranizacji współczesnych polskich bestsellerów ("Ja wam pokażę!", "Wiedźemin").

Prawdopodobieństwo, że mnie znasz z teatralnych kreacji oraz drugoplanowych ról w dziesiatkach produkcji, jest raczej nikłe. Nie kupuj więc wszystkich sugestii na oślep, jak leci. Moje rady są bardzo

konkretne. Sprawdź może najpierw, czy uszyte na Twój rozmiar, bo w ciasnych butach chodzić się nie da, a za duże klapią. I miej zaufanie do swego instynktu,większe niż do moich uwag. Jeśli poczujesz, że musisz wrzasnąć: "ale chrzani durna baba!", to nie krępuj się, wal! Niczego to nie załatwi, ale przynajmniej się rozładujesz. Może któregoś dnia jednak przyznasz mi rację.

STRONA STARTOWA

Na początek mam dla Ciebie dwie wiadomości: dobrą i złą. Którą chcesz usłyszeć najpierw?!

• DOBRA WIADOMOŚĆnumer jeden (gdyż, oczywiście, będą i dalsze)

NIE MA BRZYDKICH KOBIET

Nie ma kobiet brzydkich! Każda znajdzie amatora, zabłyśnie jak meteor. Prędzej, później, wystarczy poczekać: każda ma swój kwadrans (w ostateczności np. u Ewy Drzyzgi).

Ale są (i owszem) takie, co nie wiedza, że nie ma brzydkich kobiet; nie wierzą w siebie, niepewne swego uroku lub przeświadczone, że wszystko w nich jest beznadziejne, takie, które raz przeżyły swój kwadrans i boją się, że to już wszystko - nic ich więcej w życiu nie czeka. Smutne, nawet zrozpaczone. Oto one! - kobiety po przejściach. Nie wiedzą jeszcze, że każda, zawsze, może być pięLkna, mloda i bogata!

Zaprawdę i naprawdę: nie ma brzydkich kobiet. Z natury rzeczy jesteś ładna i koniec. A Twoje gadanie, że jesteś najgorsza!... Zawsze są lepsze, kobieto. Idę do tej "najlepszej": pokaże Ci inną,

lepszą od siebie. Zapamiętaj na zawsze: niezależnie od tego, jak wyglądasz, zawsze jest ktoś ładniejszy, ale i ktoś brzydszy od Ciebie, niezależnie od tego, jakie masz wykształcenie, zawsze

jest ktoś mądrzejszy i ktoś głupszy, niezależnie od tego, ile masz pieniędzy, zawsze jest ktoś bogatszy i ktoś biedniejszy... etc., etc.

• WIADOMOŚĆ ZŁA numer jeden (gdyż, niestety, będą i dalsze)

NIE MA BRZYDKICH KOBIET

Nie ma kobiet brzydkich (starych, głupich,beznadziejnych itd.). Niestety.

Każda może zostać twoją rywalką: ta gruba, ta łysa - i tamta z nogami w iks. Uwierz: najbardziej beznadziejna baba może się okazać kobietą fatalną. I odbić Ci faceta.

Bo, niestety i psiakość, nie ma brzydkich kobiet.

Nie w tym rzecz, iż faceci mają fatalny gust (też prawdziwe, swoją drogą). I nie w tym, że pijani w dym - niedowidzą. Problem tu, iż Ona prawdopodobnie ma więcej wiary w siebie niż Ty, wiary w siebie,więc i poczucia humoru, i tego błysku w oku... Oraz wie, że jest piękna, kiedy Tobie to nawet nie przyjdzie do głowy!

Jak zapewne zauważyłaś, wiadomości dobra i zła brzmią identycznie. To nie przypadek, o nie. To pierwsza przesłanka do zapamiętania i zrąb filozofii wielu szczęśliwych kobiet. WSZYSTKO W ŻYCIU (każda, ale to dosłownie każda sytuacja) MA DOBRĄ I ZŁĄ STRONĘ, od Ciebie tylko zależy, na której z nich skupi się Twoja uwaga.

Na razie chcę Cię zapewnić co do jednego. To nie sztuka zatrzymać zegar, o ile najpierw:

• polubisz siebie (precz z masochizmem!);

•pogodzisz się z tym, że dopóki trwa demoralizacja - dopóty musi trwać resocjalizacja, nie da się z piątku na poniedziałek zmienić niedobrych nawyków, ale nie zniechęcaj się, z każdym najmniejszym krokiem jesteś piękniejsza;

• zorganizujesz się i zbierzesz w sobie;

• podzielisz ten skomplikowany proces na krótkie odcinki: zadania najwyżej piętnastominutowe.

Żadna kobieta nie wykroi codziennie dla samej siebie więcej niż kwadrans. Ale z drugiej strony to naprawdę dość, żeby poprawić manikiur. Lub zrobi depilację czy inne niezbędne zabiegi. I na przykład jednego dnia dokładnie przejrzeć wszystkie bluzki - odłożyć na bok te, których nie miałaś na sobie przez ostatni rok (a następnie oddać do PCK!), by nazajutrz zrobić to samo ze spodniami.

Po tygodniu konsekwentnej roboty - szafa jest gotowa. Może zostanie Ci w niej zaledwie kilka ubrań, ale za to wszystkie części odzieży będą do siebie pasować idealnie... I cokolwiek na siebie włożysz - będziesz wygladała świetnie. Bezkonkurencyjnie. Nie mówiąc już o tym, że zrobisz miejsce na nowe!

Niekiedy trudno wygospodarować dla siebie nawet kwadrans, żeby na przykład w spokoju poleżeć w aromatycznej kąpieli. Ale przecież te piętnaście minut możesz uszczknąć z życia. I wiele zrobić dla siebie na marginesie innych zajęć, mimochodem. Ile minut może Ci zająć włożenie do zamrażarki butelki przegotowanej wody? Albo zmiażdżenie kilku główek młodego czosnku i regularne (przez dziesięć dni dzień po dniu) mieszanie cudownego eliksiru? Czy masażu palcow dłoni naprawdę nie dasz rady zrobić w drodze do pracy? W maseczce co prawda nie wyjdziesz po zakupy, ale ugotować obiad już możesz.

Zauważ, ile czasu zyskasz dzięki sensownej organizacji pracy domowej, której nie poświęciłam tu słowa, bo to nie moja branża. Ale... Ale jeżeli nauczysz się efektywnie dbać o siebie - natychmiast też poprawi się Twoje ogólne zorganizowanie. Przyrost miłości własnej oraz filozofia zdrowego egoizmu naucza Cię natomiast skutecznego cedowania obowiazków na domowników (niech kto

inny wyrzuca śmieci i myje wannę). A poza tym - czy głębokie zrozumienie zasady, że ludzie jedzą za dużo, że dla własnego zdrowia rodzina musi jeść mniej - nie skraca aby automatycznie czasu, jaki poświęcasz na kuchnię? Kobieto, dobra wiadomość - dziś nie robisz deseru!

O matko, zapomniałam o najważniejszym! Dobrze, aktorka. Ale kto ja właściwie jestem?! Skąd czelność, by doradzać - Tobie?! Skąd znam te patenty?! Czy one są pewne?! I co mi do łba strzeliło,

żeby podejść do obcej kobiety jak siostra, żeby życzliwie jej powie... Stop! to dłuższa opowieść! Fura powodów i setka wyjaśnień. Dajże mi zatem kilka minut. Nalej sobie kawy lub wody, wygodnie usiądź, wyciągnij swobodnie nogi.

I posłuchaj.

Dojrzały człowiek jestem, odpowiedzialny, zrównoważony i stateczny. Widziałam niejedno, wiele przemyślałam. A także oberwałam od życia po garbie (nawiasem mówiąc wyprostujmy się obie, kochana, bo nam biust obwiśnie), co mi trwale uzdrowiło hierarchię wartości, wyleczyło z pośpiechu, zrodziło wdzięczność za to, że żyję, i obudziło coś w rodzaju poczucia odpowiedzialności za świat oraz ludzi.

Po latach wahań i niepewności wreszcie osiągnęłam spokój. Czasem zaprawiony lekką euforią.

Co najlepsze, wiem, jak mi to wyszło, jak ten stan pielęgnować. Przyznasz, niewiele jest takich jak ja: kobiet spełnionych. Zrealizowanych na wszystkich frontach:

• kocham i jestem kochana (mam fantastycznego syna Filipa oraz mężczyznę Cezarego,

który, chyba już o tym wspomniałam, patrzy we mnie jak w obrazek);

• dopisuje mi żelazne (prawie) zdrowie;

• moja kariera rozwija się pomyślnie (nigdy wcześniej nie byłam tak zajęta).

Czego chcieć więcej oprócz tego, żeby wszystkim też tak się wiodło?! Albo jeszcze lepiej!

Sama widzisz, mam misję!

Warto powtórzyć, żebyś dobrze zapamiętała, kochanie, i utrwaliła sobie na zawsze:

1. WSZYSTKO W ŻYCIU MA DOBRĄ I ZŁĄ STRONĘ

Nic nie jest "płaskie" i jednostronne: nawet monety mają awers i rewers, a geometryczne przestrzenie - swoje wymiary. Tylko od Ciebie zależy, w którym wymiarze żyjesz, tym optymistycznym czy pesymistycznym. Czy Twoja szklanka jest do połowy pełna czy pusta.

2. ZAWSZE JEST COŚ ZA COŚ

Jeżeli postanowiłaś być Supermatką - nie żałuj, że nie zrobilaś kariery. Jeżeli robisz karierę - nie użalaj się nad swoimi dziećmi, że siedzą w świetlicy. Jeżeli wyszłaś za mąż z wielkiej miłości - nie miej do faceta pretensji, że źle zarabia. Jeżeli wolisz leżeć przed telewizorem - nie płacz, że wisi Ci sadło. Jeżeli...

Wiesz już, o czym mówię? Podejmuj świadomie wszystkie decyzje w życiu. I ciesz się z tego, co masz, a nie frustruj się tym, czego nie masz. Jeśli zaś tymczasem zmieniłaś zdanie i już nie jesteś zadowolona z niegdysiejszego wyboru, to natychmiast weź się do zmian.

Ale z głową. Bo nowy wybór zawsze oznacza nowe: coś za coś. I czy na pewno jest lepszy?

Pamiętaj:

NIE MOŻNA ZJEŚĆ CIASTKA I MIEĆ CIASTKA

Każda sytuacja ma dobre i złe strony - i zawsze ma swoje ograniczenia. Zapominasz o tym niestety, kiedy czegoś pragniesz, pożądasz (WTEDY widzisz same pozytywy! - dlaczego w innej sytuacji nie umiesz?!) - a potem Bóg Cię karze, spełniając Twe marzenia. Możesz mieć mniejsze pretensje do losu, że czegoś nie masz, kiedy przerobisz ze mną ćwiczenie, które rozwija wyobraźnię.

RADUJ SIĘ! - WESEL SIĘ! - ŻE NIE JESTEŚ KSIĘŻNĄ DIANĄ!

Czy wzdychałaś z zazdrością, kiedy TV pokazywała relację ze ślubu w katedrze Westminster? A teraz spójrz na żywot księżnej z innej strony. Pewnie masz cellulitis tak samo jak Lady D., ale... Ty zawsze mogłaś opalać się topless na egzotycznej plaży (lub w Chałupach), bez lęku, że zdjęcia tegoż cellulitisu razem z twoim za małym (za dużym) biustem obiegną wszystkie brukowce Europy! Zawsze mogłaś wyrzucić z domu męża-zdrajcę czy całować się z miłością swojego życia bez ogólnonarodowej

afery! No, a cóż kobiecie po brylantach, po najbardziej luksusowej limuzynie, jeśli szofer (pijany?) gna dwusetką prosto na słup pod wiaduktem?!

Hm??! - kochanie, czy ja naprawdę nie mam racji, że lepiej Ci być sobą niż Diana?!

ĆWICZENIA PRAKTYCZNE

Usiądź i wymyśl co najmniej jeden powód, dla którego warto Ci się cieszyć z własnej skóry, a nie warto żałować, że:

- nie jesteś Hanną Gronkiewicz-Waltz;

- nie jesteś Paris Hilton;

- nie jesteś Matką Teresą z Kalkuty;

- nie jesteś Grażyną Wolszczak.

Ludzie utożsamiają aktorów z ich rolami. To bardzo dziwne, bo niby wiedzą, że jestem aktorką, że to mój zawód, ale kiedy moja serialowa Basia ("Na Wspólnej") raz poważnie zbłądziła - wydało się mianowicie, że ojcem jej najmłodszego dziecka nie jest mąż, lecz brat męża - ludzie na ulicy zaczepiali mnie: Ooooo! Nieładnie, pani Basiu, ale pani narozrabiała!". Czasem tłumaczyłam: "To nie ja, to postać z serialu!". Czasem tylko z zadumą kiwałam głową: "No i widzi pan (pani), jakie to życie!...".

Dobrze, że ogólnie moja bohaterka jest pozytywna, więc nigdy nie spotkały mnie nieprzyjemne sytuacje. Odkąd jedna z koleżanek zaczęła grać wredną postać, pani, u której od lat wybierała warzywa, warknęła: "Proszę nie dotykać!" - i tak zerwała ich miłe stosunki.

W okolicy premiery "Wiedźmina" na dobre zaczęli mnie rozpoznawać widzowie - w łódzkim centrum handlowym ludzie dosłownie pokazywali mnie sobie palcami, zaglądali mi w twarz lub wcale nie dyskretnie, z bliska, oceniali sylwetkę. Nieprzyjemne doświadczenie. Zapewne w stolicy ludzie częściej spotykają na ulicy telewizyjne twarze - i te nie robią już na nich takiego wrażenia. Przyzwyczaiłam się także do tego, że widzowie przypisują aktorom, prywatnie, te same cechy, które "służbowo" objawiają oni na ekranie. Niekiedy rola tak zrasta sięL z człowiekiem, iż nawet dziennikarzom zdarzają się pomyłki - jak w tej starej recenzji serialu "Polskie drogi": "Gwiazdą okazał się Kuraś w roli Kaczora".

Do tego zainteresowanie widowni (dzięki mediom) budzą jedynie produkcje filmowe i telewizyjne, a nie teatralne. Oraz bardzo specyficzne informacje - powiedzmy wprost: obyczajowe skandale z udziałem osób znanych publicznie - co buduje poglądy o "prawdziwym" życiu i osobowości aktorów... Tak powstaje wrażenie, że aktorzy nie są ludźmi całkiem normalnymi, a ich pokręcone życie składa się z serii spektakularnych wzlotów przed kamerą oraz upadków pod obiektywami paparazzich.

Wytwarza się przedziwna sytuacja. Masz wrażenie, że znasz kogoś na wylot, bo oglądasz go codziennie w telenoweli, czytasz o nim w kolorowych czasopismach - no i komentujesz w pracy to coś, co uważasz za jego życie prywatne. Tymczasem o tym kimś, jako osobie, tak naprawdę nie wiesz dokładnie nic. W tej sytuacji o mnie "wiesz" zatem o wiele mniej niż o barwniejszych osobach z mego świata, gdyż - jak żyję - nie byłam bohaterką żadnego skandalu. To znaczy, nie zrobiłam praktycznie nic, żeby wpaść Ci w oko - chyba że za sprawą tych kilku (czy kilkunastu) okładek, na których rzeczywiście wyglądam bajecznie.

Zanim więc zaczniesz czytać o mego życia wypadkach, warto chyba, żebyś chociaż pobieżnie poznała mój życiorys. Wspomnienia musza mieć jakiś szkielet. A przy okazji zorientujesz się, że moje curriculum vitae niewiele się różni od Twojego. Że jest tak samo nudne i tak samo interesujące jak życiorys każdej przeciętnej kobiety. Takiej, która stopniowo nabywała doświadczenia i rozumu...

I tak, urodziłam się odrobinę przedwcześnie - pod koniec roku, w grudniu, więc podły los na wstępie postarzył mnie o rok. A potem było coraz gorzej, bo starzeć się zaczęłam dosłownie z roku na rok,

skutkiem czego już kilkanaście lat temu specjalistka od PR zabraniała mi ujawniać treść metryki: twierdziła, że popełnię zawodowe harakiri, jeżeli uczciwie napiszę, ile te mam krzyżyków na grzbiecie.

Stop! - wróć! - pomyliły mi się kartki. Tak wygląda początek mego życiorysu w wersji dla pesymistek,

który ewentualnie mogłabym napisać, zanim zapoznałam się z szeregiem książek o sile myślenia pozytywnego (i zanim doświadczyłam pozytywnych takiego myślenia skutków). W wersji optymistycznej wygląda on natomiast tak... Urodziłam się w Gdańsku. Jestem jedynaczką ze szczęśliwej rodziny i pochodzę, jak si e to ładnie określało, z "inteligencji pracującej": Tata, inżynier budowlany, był całe lata prezesem spółdzielni mieszkaniowej, a Mama szkolną higienistką.

Byłam dobrą uczennicą (niewysokie wzloty,niezbyt bolesne upadki). Po maturze - oraz oblanym egzaminie na psychologi - wyjechałam do Wrocławia, gdzie z marszu dostałam się do legendarnego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Tam też pełniłam zaszczytną funkcję "tła" - oraz usłyszałam, że dyplomu u Mistrza na pewno nie zrobię!

Następnie pracowałam w teatrze w Wałbrzychu - i za pierwszym podejściem dostałam się do Akademii Teatralnej (wowczas PWST) w Warszawie. Zaraz po dyplomie trafiłam zaś do Teatru Nowego w Poznaniu. Z eksportowymi spektaklami Janusza Wiśniewskiego objechałam całą Europę i nie tylko, ale... zakochałam się w Marku Sikorze, aktorze konkurencyjnego Teatru Polskiego, który wkrótce po naszym ślubie zdał w Warszawie na reżyserię.

Po kolejnej przeprowadzce do stolicy dostałam etat w Teatrze Polskim, a potem w Teatrze Studio. Urodziłam dziecko, owdowiałam, stanęłam na skraju załamania nerwowego... a potem znowu na własnych nogach zaczęłam pracę w Teatrze Rozmaitości, przeprowadziłam się, zrezygnowałam z kilku kandydatów na narzeczonych, z przyjaciółmi spędziłam kilka cudownych wakacji w Norwegii czy w Prowansji i kilka beznadziejnych sylwestrów bez pary.

Co jeszcze? Tymczasem zagrałam w paru filmach, a przed pięciu laty związałam się ze scenarzystą

Cezarym Harasimowiczem: razem mieszkamy i wychowujemy mojego syna Filipa, który za rok będzie zdawał maturę.

To tyle.

Z drugiej strony: a tyle, gdy po drodze nauczyłam się wiary w siebie, sztuki życia oraz nadziei, że to

wszystko dobre, co było moim udziałem - stanowi zaledwie dobry początek... Po drodze zrozumiałam bowiem rzecz najtrudniejszą: człowiek ma tylko tyle szczęścia, na ile sobie sam pozwoli.

Najłatwiej ten problem opisać głównie na przykładzie pieniędzy - to rzecz bardziej konkretna niż uczucia,ale czytając, nie zapominaj, że miłością (także miłością własną!) rządzi identyczna prawidłowość.

Jeszcze ładnych parę lat po studiach miałam wyrzuty sumienia przy odbiorze pensji. A myślałam sobie wówczas mniej więcej tak: Cicho sza! Żeby się tylko nie wydało to oszustwo... Że ja uprawiam sobie na scenie ulubione hobby, więc zasadniczo to ja powinnam im sama płacic za to, że tu daję występy - a tymczasem to mnie płacą!

Z czasem przyzwyczaiłam się do tego dziwnego układu. Ale minęły jeszcze lata, zanim uznałam, że jest świetny: kocham swoją pracę, a pieniądze za nia jak najbardziej mi się należą! I wtedy zaczęłam się zastanawiać nad fenomenem ludzi sukcesu.

KLUB PIELĘGNUJNCYCH BIEDĘ

Dlaczego są tacy, którzy nawet gdy wszystko stracą, potrafią błyskawicznie od zera odbudować fortunę - a inni wiecznie klepią biedę? Jak znaleźć się wśród szczęściarzy, którym powodzenie oraz forsa sama pcha się do kieszeni?

Wiem, wiem, najlepiej wygrać w totka, więc czasem wypełniasz kupon (albo łapiesz się za pierwsze portki z brzegu), ale skutek marny, prawda? Zastanów się więc, czy nie należysz do Klubu Pielęgnujacych Biedę. Nie szkodzi, że nigdy się nie zapisywałeś.Możesz tam należeć, nawet o tym nie wiedząc.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy