Joanna z Łodzi:
"Jestem z moim mężczyną dopiero kilka miesięcy, ale czuję się, jakbyśmy znali się od zawsze. Może to przeznaczenie? To by tłumaczyło sposób, w jaki się poznaliśmy... Otóż, pewnego słonecznego sierpniowego dnia (jak to zwykle bywa w takie dni), wybrałam się na przejażdżkę do lasu na moim pięknym karym rumaku imieniem Chocolate. Niech Was nie zmyli ton jak z telenoweli brazylijskiej, ja naprawdę jestem maniaczką jeździectwa... A więc kontynuując, tak sobie jechałam i wdychałam świeże leśne powietrze :), aż tu nagle mój kochany wałaszek z wielkim strachem w oczach stanął dęba, co mu się nigdy nie zdarza. Ja w skutek tego wylądowałam w pobliskiej kałuży... Okazało się, że powodem niekontrolowanej reakcji Choco był...boski przystojniak w typie Banderasa:) który sprytnie ukrył się za krzakami zmieniając koło w swoim polonezie...
No cóż, mój widok nie przedstawiał się optymistycznie (kałuża była sporych rozmiarów), więc oczywiście spłonęłam burakowatym (jak mi później wspominał mój luby) rumieńcem...Ale przystojniak sprawiał wrażenie,jakby nie zauważył i co więcej, zaczął przejawiać niepokój i żywe zainteresowanie moim stanem zdrowia. Przejął się bardziej ode mnie (bo to pierwszy raz spadałam z konia...?) i oczywiście zaproponował wszelką pomoc, począwszy od gorązej herbaty w pobliskim leśnym barze... :) Tak się sobą zajeliśmy, że nawet nie zauważyłam jak mój konik pokłusował w kierunku bliżej nieokreślonym... Nieznajomy oczywiście MUSIAŁ mi towarzyszyć aż do samej stajni (jak już zmienił to koło), gdzie jak się okazało Choco ju od jakiegoś czasu spokojnie podjadał owies z worków... No i tak zostało. A nieznajomy przystojniak ma na imię Piotr i jest moim księciem z bajki...tfu! ... z lasu. Na co go poderwałam? Chyba na to błoto... :)"
Praca została nagrodzona w konkursie "Poderwałam go"