Reklama

Nie oddamy cudzej własności

Tak, wiem, wyjdzie na to, że jestem Żydówką i piszę przeciw Polsce, ale i tak będę pisać, bo sprawa jest ważna.

Widzieli Państwo tydzień temu w "Faktach"? Dina Gottlieb-Babbitt z Los Angeles, była więźniarka Auschwitz, domaga się zwrotu namalowanych w obozie obrazów. Domaga się nie po raz pierwszy. Tym razem petycję w jej sprawie podpisało kilkuset amerykańskich artystów.

Dina Gottlieb-Babbitt jest czeską Żydówką. Do Auschwitz trafiła w 1943 roku. Niemcy dostrzegli jej zdolności plastyczne, gdy na ścianach baraku dziecięcego namalowała kilka scen z bajek Disneya. Doktor Mengele zlecił jej malowanie portretów Romów z różnych krajów Europy. Miały stanowić dokumentację prowadzonych przez niego badań nad nazistowską teorią ras.

Reklama

W latach 70. odnalazło się kilka prac sygnowanych "Dina 1944". Muzeum Auschwitz-Birkenau zakupiło je, po kilku latach odnalazło autorkę. Dina Gottlieb-Babbitt rozpoznała swoje prace.

Gdy poprosiła o ich zwrot, władze muzeum odmówiły: "Muzeum w pełni rozumie emocjonalny stosunek pani Gottliebovej do prac wykonanych niegdyś w warunkach, które z pewnością nie pozostały bez wpływu na jej życie, jednakże realizując swoje statutowe zdania wyraża głębokie przekonanie, że akwarele powinny pozostać w Oświęcimiu. Od momentu swego powstania placówka ta z wielkim trudem gromadzi i zabezpiecza wszelkie pozostałości poobozowe, starając się, by przetrwały i świadczyły o popełnionych przez nazistów zbrodniach w miejscu, z którym są nierozerwalnie związane."

Muzeum ma ważne racje, stoi na straży Pamięci. W dodatku boi się, że uleganie żądaniom pani Babbitt otworzy furtkę do kolejnych żądań. "Można postawić teoretyczne pytanie: co stanie się, jeśli zaczną przybywać tu kolejni więźniowie lub ich spadkobiercy, by domagać się - słusznego ich zdaniem - zwrotu należących do nich czy ich krewnych dzieł sztuki, obrazów, walizek, planów nakreślonych w obozie czy innych przedmiotów, jak np. brama Arbeit macht frei, którą wykonał w obozowej kuźni mistrz kowalstwa artystycznego Jan Liwacz?"

Ten scenariusz jest jednak mało prawdopodobny. Zdecydowana większość więźniów zginęła w obozie, z tych, którzy ocaleli, dziś żyje niewielu. Pani Babbitt ma 83 lata, jest chora na serce. Argumenty muzeum do niej nie przemawiają. "Po prostu nie mogę pojąć, dlaczego oni nie chcą mi oddać moich prac. Czuję się bezsilna wobec tych ludzi. Może to zabrzmi jak głupi banał, ale oni posiadają to, co jest częścią mojej duszy, mojego jestestwa, samej mnie" - mówi była więźniarka.

Oczywiście, najlepiej by było, gdyby zdobyła się na wspaniałomyślność i pozostawiła swoje prace w Muzeum. Ale czy można kogoś zmuszać do wspaniałomyślności?

Dzieła sztuki należą do ich twórców, dopóki ci nie wyrażą innej woli. Czy zasada ta nie dotyczy osób ocalałych z Holokaustu? Międzynarodowa Rada Oświęcimska kilka lat temu wydała oświadczenie w tej sprawie: "Nie można przyjąć zasady, że przedmioty powstałe w obozie stanowią własność więźniów. Akwarele te nigdy nie stanowiły własności ich autorki".

Nie stanowiły, to fakt, bo w obozie odebrano jej wszystkie ludzkie prawa, w tym prawo własności. Ale jeśli raz odebrano jej prawa, czy to oznacza, że możemy robić to dalej, nawet jeśli działamy w słusznej sprawie? Co by się stało, gdyby w muzeum zostały kopie obrazów wraz z informacją, że oryginały zwrócono autorce? Czy nie byłby to znak, że świat wrócił na swoje miejsce? Że udało nam się choć w ten sposób, choć jednej osobie, zwrócić kawałek życia zabrany przez nazistów? Czy nie byłby to dowód, że znów istnieje współczucie, zrozumienie, szacunek dla praw jednostki? Czy nie to jest celem istnienia muzeum?

Nie wiem, czy możliwe jest dobre rozwiązanie tej sprawy, ale z pewnością nie jest ona prosta i jednoznaczna. Muzeum musi pilnować swoich zbiorów, by były ostrzeżeniem dla potomności. Ale to nie oznacza, że prawa pani Babbitt są nieważne. W obozie Auschwitz-Birkenau zginęło ponad 1,1 mln ludzi. Dla nich nic już nie możemy zrobić. Ale pani Babbitt jeszcze żyje, a jej życie nie jest własnością historii. Jej prawa zasługują przynajmniej na uwagę.

Po informacji w "Faktach" szukałam w prasie jakiejś wzmianki, sygnału, że kogoś to obchodzi. Nie znalazłam. Wiadomość o żądaniach pani Babbitt przeszła bez echa, nie skłoniła nikogo do zabrania głosu, do wyrażenia opinii, do pochylenia się raz jeszcze nad wolą starej kobiety, która przed śmiercią chce odzyskać kawałek siebie. Dina Gottlieb-Babbitt nie po raz pierwszy czuje się bezsilna. Świat spokojnie toczy się dalej.

Hanna Samson

Dowiedz się więcej na temat: Auschwitz | muzeum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy