Publiczna miłość
Czy nawet wtedy, kiedy się bardzo kochamy, nie powinniśmy mimo wszystko uważać i nie "częstować" wszystkich i wszędzie radosnym okazywaniem naszego uczucia partnerowi?
"Jechałam niedawno pociągiem z Zakopanego do Warszawy. W przedziale oprócz mnie było jeszcze małżeństwo starszych ludzi, dwie nastolatki, mężczyzna w średnim wieku i zapatrzona w siebie para: studentka i student. Para wyraźnie zakochanych w sobie młodych ludzi, których zachowanie mogłoby być nieco spokojniejsze" - napisała jedna z moich Czytelniczek.
Czytelniczka twierdzi, że nie jest "jakąś dewotką", ale w pewnym momencie musiała zareagować, bo "student i studentka zaczęli regularną grę wstępną, łącznie z bezceremonialnym dotykaniem wszystkich części ciała". "Nie było awantury, oboje głośno przeprosili i później zachowywali się już przyzwoicie. Piszę jednak o tym, żeby zwrócić uwagę na problem" - pisze pani Joanna. Rzeczywiście problem istnieje, bo zdarza się często, że zakochani nieco się zapominają w miejscach publicznych. I nie chodzi tu oczywiście o pocałunki, o przytulanie, ale właśnie o sceny opisane w liście. Miłość dwojga ludzi jest czymś bardzo prywatnym i powinniśmy starać się ją przeżywać w zaciszu prywatności. Możemy ją publicznie okazywać, ale nie nachalnie i nie w formie, która może dotknąć osoby to obserwujące, czasem - jak w przedziale pociągu - skazane na obserwowanie scen, jakich nie chciałyby widzieć.
Widok kochającej się pary może wywołać bardzo różne reakcje: od zażenowania po zgorszenie. Nie wszyscy przecież kochają - takim osobom prawdopodobnie robi się przykro nawet na widok radosnego pocałunku... Oszczędźmy także ich.
I jeszcze jedno: pamiętajmy, że nie jesteśmy sami na tym świecie, że codziennie obok nas przetaczają się ludzie - z różnymi charakterami, przeżyciami, doświadczeniami, smutkami, radościami... I nawet nie wiemy, kiedy i kogo możemy zranić jakimś mało odpowiedzialnym zachowaniem.
Grażyna