Reklama

Słownik wyrazów coraz bardziej obcych

"Trzydziestolatka z wielkiego miasta, spełniona zawodowo i rodzinnie, (hobby: muzyka, podróże, książki, kino i takie tam), pilnie poszukuje kogoś do towarzystwa , w celu zwierzania się bez lęku ze swych trosk i smutków oraz wspólnego spędzania czasu w sposób miły i stymulujący intelektualnie. Tylko poważne oferty!". Brzmi śmiesznie? Ale ja całkiem serio!

Coś niedobrego dzieje się w moim życiu. Im więcej osób znam, tym bardziej nie mam z kim pogadać "od serca". To nie jest problem wrodzony, ale raczej nabyty. Nie mogę tylko się zorientować jak właściwie do tego doszło. Jakoś do czasów licealnych nie miałam trudności z nawiązywaniem bliskich kontaktów z przedstawicielami gatunku homo sapiens. Potem... No właśnie, co było potem?

Potem przeprowadziłam się z rodzinnego miasta do miasta mniej rodzinnego, nagrałam parę płyt, po drodze utknęłam razy kilka w toksycznych związkach damsko-męskich i tak jakoś wyszło, że niepostrzeżenie straciłam starych przyjaciół (poza jednym ze szkolnej, dodam - oślej, ławy) i nie pozyskałam nowych. Teraz mam dziecko (dodam - nieślubne) z kimś, kogo kocham i szanuję, pracę, która przynosi mi dużo satysfakcji, a jednak ciągle czegoś mi brak...

Reklama

O ile w organizowaniu sobie męskich znajomości nabrałam z biegiem lat pewnej wprawy, o tyle sytuacje sam na sam z kobietą stały się dla mnie... hmm... cokolwiek krępujące. W dzieciństwie i wczesnej młodości podziały na płeć nie są aż tak wyraźne. Gorzej w dorosłości! No bo tak: z facetami sprawa jest dość jasna. Albo chodzi o wspólną robotę, albo - wiadomo o co chodzi. A z dziewczynami? Trudno powiedzieć. Jeśli nie łączą mnie z jakąś panią więzy rodzinne lub zawodowe, nie bardzo wiem jak mam się zabrać do budowania relacji na innej płaszczyźnie.

Podsumowując - koleżanek i kolegów ci u mnie dostatek. Za to sfera przyjaźni w moim życiu rysuje się rozpaczliwie! Winę za ten stan rzeczy ponoszę oczywiście ja sama. Może z racji swojej profesji zdziczałam odrobinę i trudniej mi o swobodę w nawiązywaniu kontaktów towarzyskich? Może z wiekiem stałam się bardziej wymagająca wobec otoczenia? Zauważam jednak, że istnieje pewna przyczyna zewnętrzna, hamująca moje zapędy otwierania się na drugiego człowieka. Jest nią ogólnie panująca tendencja do powierzchowności w relacjach międzyludzkich.

Otóż dawniej (a było to w sumie całkiem niedawno, bo taka stara nie jestem), człowiek był dla człowieka wyspą na oceanie życia. Dziś jest co najwyżej tratwą, albo ewentualnie kołem ratunkowym, które pozwala utrzymać się na powierzchni lub przepłynąć parę metrów do przodu. Kiedyś chodziło o stałość i bezwarunkowe oddanie. Obecnie liczy się doraźna satysfakcja oraz korzystny interes. Co raz częściej wchodzimy w "układy", a nie związki, i zawieramy "transakcje" zamiast bliskich znajomości. Jest to zjawisko o tyle niepokojące, że dotyczy już nawet obszaru naszej intymności. Pytanie: "a co ja z tego będę mieć?" przeniosło się także do sypialni! Coś za coś, albo nic. Wybór dość ograniczony .

Wiele razy znalazłam się w niezręcznej sytuacji, kiedy oczekiwano ode mnie wyjaśnień (również w wywiadach prasowych!) dlaczego właściwie zdecydowałam się dzielić życie z mężczyzną 25 lat od siebie starszym, który w dodatku nie pachnie dolarami. Dla większości ciekawskich jest to czyste kuriozum, ponieważ nie mogą doszukać się tu znamion korzystnej wymiany handlowej. Rzadko komu przychodzi do głowy, że to może być po prostu... Miłość - takie pojęcie, które podobnie jak Przyjaźń, trafiło niepostrzeżenie do "Słownika wyrazów coraz bardziej obcych", razem z paroma innymi trącącymi dziś myszką hasłami, jak chociażby Bóg, Honor i Ojczyzna .

Kilka miesięcy temu, na kolacji u przyjaciela z oślej ławy, w towarzystwie osób znanych mi nie od wczoraj, zdarzyło mi popaść w nastrój nieco refleksyjny. Dobrze, że byłam w ciąży i pić nie mogłam, bo inaczej pewnie bym z tego żalu sponiewierała się co nie co. Nagle dotarło do mnie, że próbując stworzyć sobie nowy krąg serdecznych znajomych w Warszawie, tak naprawdę gonię fantomy! Na co ja liczę właściwie? Na jakąś SUPER-ZGRANĄ-PACZKĘ rodem z teledysku do piosenki "Last Christmas" George'a Michaela? (opis sytuacji: grupa przyjaciół spędza wspólnie święta w domku w górach, radośnie i beztrosko obrzucając się śnieżkami na tle kiczowatego landszaftu). To są mrzonki jakieś. Kto ma dziś czas na podobne duperele? Dziewczyno, pora spoważnieć!

Staram się, ale rady nie daję. Pocieszam się, że to kryzys wieku przejściowego - jedną nogą człowiek jeszcze w trampku z czasów nastoletnich, drugą - w ciasnym pantoflu "dorosłych" konwenansów. Jakoś nie mogę się dostosować i tego trampka do śmieci wyrzucić...

Wiem, wiem. Znowu niektórzy stwierdzą, że ta Lipnicka to tylko ciągle za czymś tęskni, rozczula się na okrągło i zgrywa idealistkę . No cóż. Taka choroba - emocjonalna naiwność. Chyba odziedziczyłam ją w genach po ojcu. On do końca życia nie umiał chodzić w ciasnych pantoflach. Typ nieprzystający do wymogów współczesnej rzeczywistości. Na pamięć znał "Słownik wyrazów coraz bardziej obcych" i rozumiał każde hasło po staremu, narażając się czasem z tego powodu na śmieszność. Jego ujmująca Dobroć i Uczciwość często odbierane były przez otoczenie jako współczucia godne słabości charakteru. Skromność i niechęć do wyścigu po rzeczy doczesne - jako brak ambicji życiowych. A Wielkoduszność i radość z niesienia bezinteresownej pomocy innym - jako przejaw zupełnego frajerstwa.

Nigdy nie byłam dobra z matematyki i kalkulować nie umiem. I wcale nie uważam, że coś na tym tracę. Gdybym mogła wybierać, znowu chciałabym urodzić się jako córka mojego Taty. Tyle, że tym razem w porę podziękowałabym mu za to jaki był i czego mogłam się od niego nauczyć. I jeśli ceną miałoby znowu okazać się poczucie wyobcowania w wielkim mieście odartym ze złudzeń - i tak byłoby warto.

P.S. Teraz rozumiem, czemu mój ukochany Tato tyle czasu spędzał na rybach. Z ludźmi było mu coraz bardziej nie po drodze.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: słownictwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy