Reklama

Śmiej się - strona 5.

Robin: Tak. Ludzie obsesyjni są sztywni, utrwaleni w swoich zachowaniach, ciągle powtarzają ten sam schemat, nie umiejąc przestać. Ich postępowanie przypomina zepsutą płytę gramofonową, kiedy igła zatrzyma się w jednym rowku i gramofon ciągle wygrywa ten sam kawałek.

John: Weźmy na przykład wszystkie dowcipy z żarówką. Każdy z nich dotyczy jakiejś grupy ludzi, którzy zachowują się nieelastycznie, kiedy mają wymienić żarówkę. Polacy stają na stole, a potem każą nim kręcić, matka Żydówka chce, żeby ją zostawić nie zauważoną w ciemności, feministki zaś natychmiast robią o tym film dokumentalny. Londyński taksówkarz mówi: "Co? Tyle mam się nakręcić, a z powrotem na pusto?", a aktor stwierdza: "Ja też umiałbym ją tak wkręcić". Dlatego właśnie śmieszą nas dowcipy o stereotypach. Zakładają nieelastyczność, a ona zawsze jest śmieszna.

Reklama

Robin: Komiczny jest kontrast między zachowaniem nieelastycznym a takim, które pasowałoby do sytuacji. Znów mamy przeciwieństwo: zderzenie oczekiwań na temat tego, co się ma stać, z tym, co się faktycznie dzieje.

John: Śmieszyć może nawet aluzja do obsesji. Kiedy na początku filmu "Doktor Strangelove..." Sterling Hayden pierwszy raz napomyka o "najważniejszym płynie w organiźmie", wszyscy się krzywią, a potem wybuchają śmiechem, bo jest to jakaś dziwna obsesja, niepasująca do człowieka, który jest w stanie rozpocząć atak nuklearny. Pamiętam też skecz Rowana Atkinsona o alpinistach przygotowujących się do zdobycia Eigeru. Jeden z nich niestrudzenie powraca do tematu babeczki. Po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że wybiera się północnym wejściem na Eiger, bo chce zjeść babeczkę. W ogóle nie interesuje go wspinaczka, gdyż to babeczka jest jego celem. Oczywiście mógłby zjeść ją bez żadnego wspinania się, ale dla niego te dwie rzeczy są tak nierozerwalnie połączone, że w ogóle nie przyszło mu to do głowy.

Robin: Taka koncepcja nieelastycznego zachowania sięga chyba i poza obsesje?

John: O, tak. Po prostu zacząłem od nich, gdyż stanowią najoczywistszy przykład. Co się zaś tyczy emocji w komedii, to sądzę, że jeśli aktor reaguje na coś odpowiednimi emocjami, po prostu nie jest to śmieszne. W momencie gdy jednak utknie w tej emocji, to znaczy jeśli nadal utrzymuje się ona po tym, gdy okazała się ona odpowiednia do sytuacji, wtedy mamy coś śmiesznego. Na przykład złość Basila Fawlty'ego w filmie "Hotel Zacisze" najczęściej nie pasuje do sytuacji. Basil Fawlty jest bardzo mało elastyczny w swoich reakcjach emocjonalnych. Jego repertuar to irytacja, oburzenie, zwykła uraza, zły humor, złość, kipiąca wściekłość i w końcu bulgocząca furia, jak u Thatcher przy końcu jej rządów. Śmieszy w nim właśnie ta mechaniczna, nieelastyczna ucieczka w gniew. Podobnie Jack Benny zagrał skąpstwo swojego bohatera. Kiedy staje twarzą w twarz z uzbrojonym bandytą, który wykrzykuje: "Pieniądze albo życie!", podjęcie decyzji zabiera mu z pięć minut.

Robin: Nawet w prawdziwym życiu śmiejemy się z jakiegoś strasznego przeżycia, kiedy jest już za nami, ale gdy jeszcze ono trwa, ogarnia nas lęk, gniew albo zmieszanie i w ogóle nie dostrzegamy jego śmieszności. Potem śmiejemy się, bo tamte emocje nie mają już nad nami władzy, toteż znowu jesteśmy elastyczni.

John: James Thurber powiedział: "Humor to chaos emocjonalny, który przypominamy sobie w chwilach spokoju".

Robin: Fantastyczne! Więc... jeśli reagowanie na różne sytuacje niezmiennie tymi samymi, nie pasującymi emocjami jest mechaniczne i dlatego śmieszne, czy dobre emocje również mogą być źródłem komizmu?

John: Sądzę, że tak. Jeśli nie przystają do sytuacji, są nieproporcjonalnie silne albo słabe. W filmie "Rybka zwana Wandą" Michael Palin grał Kena, miłośnika zwierząt. Śmieszne w nim było nie to, że kochał zwierzęta, ale że kochał je dużo, dużo bardziej niż ludzi.

Robin: Nawet kiedy ludzie kochają innych ludzi, mogą być źródłem rozbawienia dla obserwujących ich z boku. Są tak zajęci sobą, że zapominają o otoczeniu i właściwym zachowaniu.

John: Istnieje też oczywiście typ humoru, który wyśmiewa się z głupoty, ale każdy przykład, który przychodzi mi do głowy, sprowadza się w zasadzie do zwykłego braku elastyczności umysłowej. A czy ktoś, kto jest elastyczny, w ogóle może być śmieszny?

Robin: Może. Śmieszy nas, gdy ktoś jest nieelastycznie elastyczny i gdy dochodzi do absurdalnej skrajności w przystosowywaniu się do innych ludzi. Ale to też nieelastyczność.

John: Ktoś mi kiedyś powiedział: "Dam ci stówę, jak mi pokażesz komedię o świętym Franciszku z Asyżu". Nie udałoby się zrobić śmiesznych postaci z Chrystusa lub Buddy, bo oni zawsze reagowali elastycznie, cokolwiek się działo.

Robin: Skoro więc mówisz, że nieelastyczność jest śmieszna, gdzie tu pasuje koncepcja dwóch punktów odniesienia?

John: Jeśli są dwa punkty, to musi też istnieć, po pierwsze, nieelastyczność kogoś, kto tkwi w swoim sposobie myślenia albo odczuwania i, po drugie, elastyczne zachowanie kogoś naprawdę dobrze przystosowanego. Oczywiście, kiedy już się pośmiałeś z kogoś, kto utknął w jakiejś emocji, nie będzie w tym nic śmiesznego, jeśli ciągle będzie w niej trwał. Gdy chcesz rozbawić widownię, to musisz pokazać, jak ten ktoś powraca do bardziej elastycznego zachowania, a później z powrotem do nieelastycznego! To właśnie przechodzenie od jednego do drugiego wywołuje w nas śmiech. Sama nieelastyczność nie wystarczy.

Robin: Tak. Istotny jest ten "wybuch w mięśniach", spowodowany dwiema sprzecznymi emocjami albo oczekiwaniami. Osłabia nasz ustalony wzorzec. Wiem, że mówisz bardziej o humorze niż o śmiechu, ale wydaje mi się, że humor wywiera taki sam skutek, nawet jeśli to tylko chichot czy uśmiech.

John: Cieszę się widząc, jak myśl Bergsona pasuje do koncepcji dwóch punktów odniesienia! Jakoś zawsze przeczuwałem, że obie są niezwykle trafne. Jednakże do tej pory przypatrywaliśmy się pierwszej części tego, co powiedział nasz filozof. Druga natomiast mówi, że zanim się zaczniemy z czegoś śmiać, musimy przeżyć "chwilowe znieczulenie serca".

Robin: Sądzę, że nie możesz się z kogoś śmiać, zanim nie staniesz z boku i przez chwilę nie popatrzysz na niego bezstronnie, co, jak przypuszczam, wymaga chwilowego braku sympatii.

John: Masz rację. Jeżeli zbytnio się martwimy, bo ktoś jest nieszczęśliwy albo dlatego, że się skaleczył, czy też grozi mu jakieś niebezpieczeństwo, na pewno nie potrafimy się z niego śmiać.

Robin: Chyba że wiemy, iż w gruncie rzeczy nic złego mu się nie stanie.

John: Tak. Możemy się śmiać z Harolda Lloyda, który kurczowo trzyma się wskazówki zegara, wisząc na -nastym piętrze wieżowca, bo w głębi duszy wiemy, że nie spadnie i nie zabije się - pomimo iż cała ta sytuacja wzbudza w nas straszny lęk. Kiedy drętwieje mu ręka i rozpaczliwie szuka pomocy, przez ułamek sekundy zapominamy, że tak naprawdę nic mu nie grozi. W tych pierwszych niemych filmach bohater dostaje kopniaki i razy, przejeżdża go samochód, a my w ogóle się tym nie przejmujemy.

Robin: Gdyby jednak zdarzyło się to naprawdę, nie moglibyśmy się z tego człowieka śmiać.

John: Zabawne. Widownia musi więc pamiętać, że to wszystko jest na niby. Może wtedy zdystansować się trochę od przeżyć aktorów, a faktycznie potraktować całą rzecz, jakby to był dowcip rysunkowy. Weźmy Michaela Palina, który zabija psy w "Rybce zwanej Wandą". W rzeczywistości ludzie byliby naprawdę przerażeni, w kinie jednak pękają ze śmiechu, bo śmieszy ich sam pomysł, tak samo jak są rozbawieni, kiedy Jerry przejeżdża Toma parowym walcem.

Strony: 1 2 3 4 5 6

Fragment książki "Żyć w tym świecie i przetrwać"

Wydawnictwo Jacek Santorski & co
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama