Reklama

Szczęście bez scenariusza

Miała być singielką - wkrótce zostanie żoną fantastycznego mężczyzny. Nie czuła instynktu macierzyńskiego - jest mamą czteroletniego Leona. Nie marzyła o karierze - zagrała trzydzieści ról teatralnych, wiele filmowych. Farciara?

Nie, bo więcej zawdzięcza cierpliwości, uporowi niż szczęściu. Co w życiu jest najważniejsze i trwałe, odkryła niedawno. I jest zdziwiona, że proste rzeczy mają tak złożony smak. Czy Katarzyna Herman czuje się spełniona?

Bambini di Praga - w kluboksięgarni na warszawskiej Pradze jeszcze pustawo. Katarzyna trochę spóźniona, uśmiechnięta. Zamawia dla nas kawę i jagodowy koktajl, przy okazji przechylając się przez blat, sprawdza porządek za barem. Jej mężczyzna, Tomasz Brzozowski, jest twórcą tego miejsca i kultowego Czułego Barbarzyńcy. Kaśka ma niski, zmysłowy głos, płaskie buty, trochę za duże spodnie, granatową prostą koszulkę z bawełny. Prawie nieumalowana, z włosami zebranymi w kucyk. Od razu organizuje nam życie na jutro: pstryk - odskakuje gumka wiążąca notes. Czerwony Moleskine to prezent od Tomasza. Leon, ich czteroletni synek, jest na wakacjach, możemy spokojnie umawiać się na drugi wywiad - palce biegną po kartkach. Między stronami migają kolorowe punkty, zadania na każdy dzień zaznacza kółkami-naklejkami: próba w teatrze, zdjęcia, spektakl, wszystko ma przyporządkowany kolor. Robi wrażenie. - Nie zawsze tak było - śmieje się Katarzyna. - Moje uporządkowanie, stabilizacja to sprawa ostatnich... - liczy w pamięci - pięciu lat. Ma trzydzieści siedem.

Reklama

Teraz miłość

Katarzyna w kuchni nad gazetą. Czyta artykuł Ostrożnie, pożądanie. Woła Tomka: "Wiesz, oni tu piszą, że niedobrze jest wiązać się pod wpływem olśnienia. A w ogóle nasza matryca kochania tworzy się tylko do siódmego roku życia...". Tomek podnosi oczy do nieba: "I ciebie, i ich trzeba by wysłać na elektrowstrząsy". Często tak mówi.

Z miłości. Rok 2003, Czuły Barbarzyńca. Kaśka wpada na kawę z planami przebudowy mieszkania, kupiła w pobliżu. Projektuje sama, bo nie ma pieniędzy na architekta. Wykonawcą jest wujek Kazik, złota rączka. Mieszkanie rozdłubane, wszystko w pyle, ona też. W kawiarni spokojniej. Tomek jest "służbowo", sprawdza, czy przyjechały książki. Przechodzi obok stolika tak, że dotyka jej łokcia... - To było jak uderzenie pioruna. Dawno temu wpadł mi w oko na jakiejś imprezie, siedział na parapecie, czytał książkę. Pomyślałam: "Co za facet!". Ale nie próbowałam go podrywać, taką mam zasadę. Więc przez dziesięć lat nic - uśmiecha się Katarzyna. - Wtedy, w Czułym... natychmiast wiedziałam, że to ON, mężczyzna na całe życie. Od razu chciałam mieć z nim dziecko...

Ich związek? "Odwrócony". - To jest dobrze pomyślane, że para się długo bada. Poznaje rodzinę, przyzwyczajenia, gusty. Tak powinno być. U nas na opak: zachłysnęliśmy się sobą, tylko to mam na usprawiedliwienie - śmieje się Katarzyna. Nie są małżeństwem, choć media parę razy wyprawiły im wesele. - Brzozowski oświadczał się trzykrotnie, podejrzewa, że wymyśliłam łatwy sposób na powiększanie kolekcji biżuterii. Ale następnym razem już go przyjmę - deklaruje. I tłumaczy: - On mnie kocha, ja go kocham, chcemy być mężem i żoną. Poznaliśmy się późno, ukształtowani. I okazało się, że lepiło nas to samo. Podobne książki, sport. Docieraliśmy się, kiedy byłam w ciąży, i to nie jest właściwa kolejność uczuć. Ale jestem pewna: dam radę z człowiekiem, który ma niewiele wspólnego z typem wydawcy domatora. Taki równoważyłby mój temperament.

A on się pogodził, że będzie z kobietą, która na drugie imię mogłaby mieć Katastrofa - żartuje Katarzyna. - Nic śmiesznego. Niszczę kostiumy, psuję komórki, źle obliczam rachunki i mam chwilowe zaćmienia umysłu. Pierwszego dnia zdjęć do nowego filmu Kochaj i tańcz zamiast do teatru Buffo wybrałam się do Modlina. Byłam przekonana, że kręcimy w twierdzy, zawrócili mnie dopiero w połowie drogi - opowiada ze śmiechem. Tomek mówi o ich związku: - Dotarcie? Raczej kompromis naszych egoizmów i chęci dominacji. Właściwie w każdej sprawie. Kilka miesięcy temu urządzali wspólnie Bambini... Tomasz wie, że Kaśka jest w tym dobra, więc oddał jej pole. Ale w końcu trzeba było wybrać kolor kanap: czarne, czerwone, fioletowe? Ona jedno, on drugie. I wojna. - Ale dogadaliśmy się. Jak zawsze stanęło na moim - kwituje Tomek. Kasia: - Łączy, a nie dzieli nas to, że jesteśmy indywidualistami, oboje chcemy obronić odrębny kawałek życia. Ja - od dzieciństwa.

Sama wśród swoich

Białystok, ulica Parkowa, początek lat osiemdziesiątych. W trzypokojowym mieszkaniu trzy piętrowe łóżka dzieci. Katarzyna ma sześć sióstr, jest najstarsza. Tata gra w piłkę, potem jest trenerem w Jagiellonii Białystok, wreszcie zostaje prywatnym przedsiębiorcą. Mamę Kaśka zapamiętuje nad deską do prasowania. - Mądra, spokojna. Była nauczycielką, ale przede wszystkim organizowała dom. Tata był od zwariowanych zabaw, ona praktyczna. Gdy wybieraliśmy się razem do kina, ze zmęczenia zasypiała na początku seansu - opowiada. Ojciec był oryginałem: na wywiadówce w szkole córek jedyny w butach kowbojkach. We wspomnieniu z wyprawy do Zakopanego brylujący na Krupówkach w ogromnej czapce z lisa.

- A ja czasem tak tęskniłam za spokojnym tatą w szarym garniturze, z teczką... - wzdycha Kaśka. Spokoju w jej dzieciństwie nie ma. Podwórko z dziewczyńskich wspomnień to grupa dzieciaków, z którymi buduje chatkę na starym morwowcu. Zupy z liści i błota, gry "w gumę", zabawy w starej fabryce po sąsiedzku. Sami zbudowali tam rakietę. Uciekali do niej z wrzaskiem: "Transformation!" - to cytat z kultowego filmu Załoga G. Dom? - Rozgadane siostry - mówi - nasz wspólny pokój, który bez przerwy remontowałam: malowałam ściany, przestawiałam meble. A dla wzmocnienia efektu zarządzałam: "Zabawki na ścianę!", i miśki, lalki, pacynki wisiały przypięte do kwiatkowanej tapety. Horrorek! Zapach ciasta i dziczyzny od święta, na co dzień babki ziemniaczanej. Żeby czytać, barykadowałam się w toalecie. Żeby mieć miejsce na własne sprawy, pielęgnowałam swój lekko autystyczny, osobny świat. I myślałam: mój dom będzie cichy - mówi Katarzyna.

Teraz dom

Powiśle. Początek wakacji. Kasia z Leonem zbiegają ze schodów. W pracy ma dobry układ: po kilku tygodniach zdjęć nawet dwa miesiące wolnego. To czas dla rodziny. Pomaga też niania, skarb! - Już ją poprosiłam - żartuje Kasia - żeby została z nami do dnia, kiedy Leon pójdzie do wojska... Mały najlepiej czuje się z mamą. Tylko we dwoje jeżdżą na rowerze nad Wisłą. Chłopczyk chętnie daje się posadzić w foteliku za siodełkiem mamy. Zasypia wtulony w jej plecy. - Dopóki nie spotkałam Tomasza, nie czułam instynktu macierzyńskiego. Myślałam że zestarzeję się jako aktorka, która rodzi tylko role - opowiada Kasia.

Długo żyła swobodnie. Marzeniami, a nie planami. Własne mieszkanie? Po co? Wynajmowała przez prawie piętnaście lat. Samochód? Do pracy można jeździć rowerem. Wakacje spędzała nad Bałtykiem zawsze w tej samej miejscowości koło Dębek, stan konta nie był ważny. Po dyplomie w 1994 roku dostała etat w Teatrze Powszechnym i utrzymywała się z aktorskiej pensji. Plan kupna mieszkania na Powiślu powstał "w afekcie". - Tata w latach osiemdziesiątych wyjechał na dłużej do Ameryki. Po powrocie kupił starą fabrykę, ale rynki wschodnie - tam wysyłał towar - załamały się. Przeinwestował i zbankrutował. Chciałam mu pomóc. Byłam już rozpoznawalna po Bożej podszewce, pojechałam do Białegostoku negocjować z bankami. Przy okazji dotarło do mnie, że istnieją kredyty, a ja sama mam tak zwaną zdolność. Zakochałam się w mieszkaniu na Powiślu. Piękna klatka schodowa, jak we francuskiej kamienicy, zieleń dookoła, blisko Czuły..., o którym wtedy myślałam w kategoriach: świetna kawiarnia. Wahałam się, w końcu zaryzykowałam - wspomina. - I nie dotyczy to tylko mieszkania.

Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru Twojego STYLU.

Więcej przeczytasz na www.styl24.pl

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: mieszkanie | szczęście
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy