Reklama

Tak jak w kinie

Ewa Bem zakochała się od pierwszego wejrzenia, jak w romansie. Jarosław Kret stał się bohaterem filmu Bollywood, Joanna Trzepiecińska przez chwilę czuła się jak gwiazda chińskiego Bonda, a Mirosław Baka trafił w środek thrillera. Brzmi niewiarygodnie? A jednak się wydarzyło.

Wakacje w krzywym zwierciadle

Magda Mołek, dziennikarka: - Miało być tak: wino, swoboda i śpiew - śmieje się Magda. - Mama i ja marzyłyśmy o wyprawie do Grecji. W czerwcu, kiedy jest niewielu turystów, wieczory są gorące, ale nie ma upałów. Bardzo chciałam odpocząć od telewizji, zwłaszcza śniadaniowej. Wiadomo, program na żywo, emocje.

Reklama

Magda znajduje wolny tydzień pomiędzy jednym a drugim wydaniem Dzień dobry TVN. Choć chciały polecieć na Peloponez, w ostatniej chwili decydują się na Korfu. Zielona wyspa, spokojna, cicha. Sielanka.

Okęcie, czerwiec tego roku. Magda boi się latać, a czeka ją międzylądowanie. Część pasażerów wysiada na Peloponezie, one z mamą lecą dalej. Podróż z trzech godzin wydłuża się do siedmiu. To nic, odpoczną. Korfu. Magda zamówiła w biurze podróży transport do hotelu. Ma być wygodnie, komfortowo, tak długo czekały na wakacje. - Rezydentka przekazała nas jakiejś Greczynce, ta machnęła ręką i zatrzymała pierwszą lepszą taksówkę - relacjonuje prezenterka. - Zdezelowane auto. Otwarte szyby, brak klimatyzacji. Był upał, natychmiast przylepiłyśmy się do siedzeń. Kierowca nie mówi po angielsku, więc Magda na migi prosi o włączenie klimatyzacji. Mężczyzna majstruje przy radiu, w końcu mówi, że klima nie działa, ale tak naprawdę jej nie było. Dojeżdżają do hotelu. "Jak podróż? - pyta recepcjonistka. - Tragicznie - mówi Magda z uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie ma wielu gości? - Mamy komplet" - teraz uśmiecha się recepcjonistka. Jak to?! Przecież biuro podróży zapewniało, że będzie kameralnie.

Nazajutrz budzą je pioruny. "Takiej burzy nie było u nas od lat!", kręci głową obsługa. Po paru godzinach chmury się rozchodzą. Magda z mamą idą nad basen. Chwilę potem, ulewa. Nie warto wychodzić spod parasola. Trzeba przeczekać. Przez deszcz słychać huk: obok jest lotnisko, niedaleko port. Echo niesie hałas. - Byłyśmy atakowane z lądu i powietrza - śmieje się Magda.

Trzeci dzień pobytu. Trzeci dzień deszczu. "Jedziemy zobaczyć stolicę wyspy", postanawiają. Tym razem ulewa łapie je w butiku. Robią zakupy, czują się zobowiązane podziękować za schronienie. - Kupiłam trzy sukienki, z których jedną miałam na sobie raz. Pozostałych chyba nie włożę nigdy, bo są po prostu straszne - dodaje dziennikarka. Po powrocie z miasta znajdują w pokoju list. Dyrektor informuje, że w hotelu gości prywatną telewizję grecką. Z tego powodu czuje się zaszczycony. Przez tydzień będzie tu produkowany codzienny śniadaniowy program na żywo Kawa z Eleni. Recepcjonistka wyjaśnia przejęta, że Eleni jest tutaj gwiazdą. Cała obsługa chodzi na paluszkach, gdy się pojawia. - Ja już przestaję się uśmiechać, bo wiem, jak od kuchni wyglądają przygotowania do takiego programu. Świtem zaczynają się uderzenia młotka, ekipa rozstawia sprzęt. Zajmuje pół basenu. Na planie hałas: odsłuchy, głośniki, polecenia. Na naszym ulubionym miejscu stanęła antena nadawcza - opowiada Magda. - "Mamo, uszczypnij mnie - powtarza. - Bawię się świetnie, jest super - odpowiada mama. - Zawsze chciałam zobaczyć, jak się robi program telewizyjny...". - Gdyby nie to, pewnie załamałabym się - mówi dziennikarka. - To przecież ja nalegałam na Korfu. Tak bardzo chciałam, żeby wszystko było tip-top... Potem już śmiałyśmy się do łez. Powrót do Warszawy. Lądowanie na Peloponezie. Do samolotu wchodzą turyści. - "Jak było? - nie wytrzymuje Magda. - Fantastycznie! Codziennie słońce. - A hotel pełen? - Gdzie tam, może kilka pokoi zajętych". Kiedy wylądowały, okazało się, że w Polsce przez cały tydzień był upał. - Aż mojej mamie zwiędły kwiatki w ogrodzie - dodaje dziennikarka. - Paradoksalnie to był jeden z najzabawniejszych tygodni w moim życiu. I naprawdę rozumiem, jak się czuła filmowa rodzina Griswoldów z Wakacji w krzywym zwierciadle.

Przeczytaj też o niezwykłej miłości Ewy Bem!

Przeczytaj też o niezwykłej znajomości Jarosława Kreta!

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Joanny Trzepiecińskiej!

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Jarosława Baki!

To tylko miłość

Ewa Bem, wokalistka, i jej mąż Ryszard Sybilski: Październik 1980 roku. Sala Kongresowa, festiwal Jazz Jamboree. Ewa szykuje się do koncertu ze Zbigniewem Namysłowskim. Stylistka ubiera ją w ulubione fiolety, dokleja rzęsy. Ewa biega między garderobą a okrąglakiem - tak się mówi na miejsce dla artystów na tyłach Kongresowej. Stąd jest wyjście na scenę. Tego wieczoru kręci się tutaj wiele osób: muzycy, oświetleniowcy, akustycy. Za chwilę występ Ewy i Zbyszka, ustalają ostatnie szczegóły, trochę nerwowo. Nagle Ewa przestaje mówić. - Zobaczyłam opalonego chłopaka - opowiada dzisiaj. - Doskonale pamiętam, był w białych skórzanych tenisówkach, sztruksowych bordowych spodniach i sweterku. Taszczył stos papierów. Skamieniałam. Dosłownie mnie wmurowało. Mężczyzna też staje jak wryty. W tej scenie było coś z kreskówki Disneya. Między jego niebieskimi oczami a czarnymi Ewy przebiegła błyskawica. Tylko oni ją widzieli. Działo się coś niezwykłego. Po kilku chwilach mężczyzna robi kilka kroków do przodu i wtedy papiery wylatują mu z rąk. Zbiera je. Ewa rzuca się na pomoc, prawie zderzają się głowami. - "Dobry wieczór, jestem Ryszard Sybilski, opiekun big-bandów amerykańskich", przedstawia się zmieszany. "Ewa! Szykuj się", woła ktoś za plecami, ale ona słyszy to jak przez mgłę. Na scenę idzie w transie, nie oglądając się za siebie. Czuje wzrok Ryszarda. Zaraz po koncercie pędzi do okrąglaka. Oczywiście on tam jest. - Bez zbędnych formalności wyszliśmy na dwór - opowiada artystka. - Ochłonąć. Pogadać. Dowiedziałam się, że wrócił z Afryki po ośmiu miesiącach pobytu. Skończył SGH, robi doktorat na afrykanistyce. Podróżnik, globtroter, jeździł na wielbłądach. Prawdziwy Indiana Jones. Była pod wrażeniem. Ale zachwyt też niepokoi. - Bałam się. Rozwodziłam się, miałam dwuletnią córeczkę Pamelę, a tu zakochiwałam się w nieodpowiednim momencie! Byłam skołowana, a jeszcze czekało mnie jam session!

Hybrydy, kilka godzin później. Trzecia nad ranem. Ewa na scenie. Myśli o Ryszardzie. Miłość od pierwszego wejrzenia? Niemożliwe. To się zdarza w filmach. - I nagle prawie straciłam głos - opowiada. - Widzę, jak Indiana Jones staje przy barze, opiera się na łokciu i "mnie przeszywa". Ewa podchodzi w przerwie. Na miękkich nogach. Spłoszona. On też jest stremowany. Znowu długo rozmawiają. - Od razu powiedziałam, że mam Pamelę. Wyjęłam zdjęcie. Wziął je ostrożnie i zaczął oglądać. Długo, spokojnie. Oniemiałam. Tym mnie załatwił. Do dziś się kłócą o Hybrydy. Ewa mówi, że on musiał szukać jej po całej Warszawie, a Ryszard, że mu szepnęła: "Dziś gram w Hybrydach". - Zaprzeczam - kwituje Ewa.

Dzień po koncercie. Pierwszy przymrozek. Łazienki. Ewa i Ryszard spacerują zagadani, zajęci sobą. - Trzymałam rękę w jego kieszeni - wspomina. Ryszard, aby ją ogrzać, opowiada o Saharze. - Byliśmy z dwóch różnych światów - mówi Ewa. - W dwóch różnych momentach życia. Ja rozwódka, młoda mama, on mieszkał z rodzicami, studiował, podróżował. Sporo młodszy ode mnie. Nikt nie wierzył, że nam się uda. Straszyli: taki facet nie usiedzi w jednym miejscu! Będzie jeździł po świecie , a ty będziesz tęsknić. Od tego czasu jesteśmy razem prawie 30 lat. Żyjemy długo i szczęśliwie. Jak w filmie.

Przeczytaj też o niezwykłej znajomości Jarosława Kreta!

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Joanny Trzepiecińskiej!

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Jarosława Baki!

Czasem słońce, czasem deszcz

Jarosław Kret, prezenter, dziennikarz: Koniec lat 90. Marzec. Koleżanka Jarka, dzwoni z propozycją: "Jedź ze mną na pięć dni do Indii! Tyle krążysz po świecie, co ci szkodzi? - Ale do Indii się jeździ na pięć tygodni - mówi on. - No dobra, może to cię zainteresuje? W New Delhi polski reżyser wystawia ze studentami Ślub Gombrowicza. Zrobisz reportaż. - Poznam ciekawych ludzi, zobaczę inne Indie, jadę - decyduje Kret.

Niedługo potem. Szkoła teatralna w New Delhi. Jarek chodzi po korytarzach. Rozmawia ze studentami, filmuje. Jego uwagę zwraca zjawiskowa Hinduska. Na pytania odpowiada piękną angielszczyzną. Mijają minuty. Wywiad zamienia się w rozmowę. Jarek zapomina, że miał przepytać jeszcze paru studentów i reżysera.

Tannishtha jest zafascynowana Polską, naszym kinem i teatrem. - "Linda był świetny w Przypadku Kieślowskiego - mówi. - Lubię Wajdę, Zanussiego, Kieślowskiego". Jej wiedza jest ogromna, choć nigdy w Polsce nie była. Ma dwadzieścia kilka lat, to jej kolejne studia. Oczytana, błyskotliwa, skromna. - Brylant - kwituje Kret. Kiedy rozmawiają, on ma wrażenie, że ogląda film, o którym już słyszał.

Kilka miesięcy wcześniej, Warszawa. Jarek spotyka wróżkę. Mówi, co go czeka: - "Pojedzie pan w daleką podróż. Pozna dziewczynę, będziecie czekać na siebie latami... Proszę uważać tam na płyny. - Jakie płyny? - śmieje się Jarek. - Nie wiem".

New Delhi, drugi dzień pobytu. Plac szkoły teatralnej. Ogniska, tańce, śpiewy. Hinduskie święto Holi. - Tamtejszy śmigus-dyngus - objaśnia Jarek. - Ludzie polewają się farbami. Gospodarze częstują go dziwnym napojem. To mieszanina ziół, od której kręci się w głowie. Jarek zwykle nie tańczy na imprezach, a teraz bierze w ramiona Tannishthę i nie schodzą z parkietu. Do jego wyjazdu już się nie rozstają.

- Wróciłem oszołomiony - relacjonuje. - Wymieniliśmy się adresami. Trzy dni później dostaje list. Pisze Tannishtha: że jest jeszcze mocniej zafascynowana Polską, że spędziła z nim cudowny czas. - Musiała go wysłać, kiedy tam byłem - dodaje Jarek. Szybko odpisuje. Za kilka tygodni jedzie z Olgierdem Budrewiczem do Bhutanu. - Kompletnie nie miałem głowy - przyznaje. - Objechałem ważne miejsca i już pędziłem do Delhi... Kolacja w domu rodzinnym Tannishthy. Jarek poznaje jej bliskich. Wszyscy mówią po angielsku. To rodzina z wyższych sfer. Jarosław wraca do Polski i... kupuje bilet do Indii. Po trzech tygodniach znowu tam jest. Wkrótce mieszka z Tannishthą i jej rodziną. - Niezwykłe było to, że z nimi żyłem, cieszyłem się i smuciłem. Ubierałem się w dhoti tak jak Hindusi, poznawałem ich obrzędy religijne, ekscytowałem się politykami, no i znałem wszystkie gwiazdy Bollywoodu, zanim ktoś u nas o nich usłyszał - opowiada Kret. Ona kończy szkołę teatralną, dużo gra. Jeździ do Bombaju. Jarek zagląda wtedy do Polski. Tannishtha przyjeżdża nawet do Warszawy, ale nie może się tutaj odnaleźć. Jarek w Indiach też tęskni za Polską. Próbuje urządzić się w New Delhi. "Co mógłbym robić?", zastanawia się. Odkrywa, że chociaż lubi tu mieszkać, nigdy nie poczuje się u siebie. Przez cztery lata podróżuje między kontynentami. Czuje się zmęczony. W końcu poważna rozmowa. "Musimy ostudzić emocje", postanawiają wspólnie. On wraca do Polski, ona zostaje Indiach. Nadal są w kontakcie, ale wiedzą, że razem nie będą układać sobie życia.

Lato tego roku. Londyn. Jarek i Tannishtha siedzą w kafejce. Ona wyciąga z torebki DVD z filmem Brick Lane. Zagrała w nim główną rolę. Została nominowana do British Independent Film Awards jako najlepsza aktorka. Jarek wraca do Warszawy. Odtwarza płytę. Uśmiecha się. - Obserwuję ją. Z daleka - opowiada. - Dziś łączy nas przyjaźń. To lepsze niż rozstanie pełne goryczy. Nasz związek był jak egzotyczny film, który się skończył. Na szczęście mogę wciąż oglądać filmy z jej udziałem.

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Joanny Trzepiecińskiej!

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Jarosława Baki!

Chiński James Bond

Joanna Trzepiecińska, aktorka: Festiwal filmowy w mieście Guilin na południu Chin. Joanna przyjeżdża tutaj z Papierowym małżeństwem. Jest połowa lat 90. - Przez cały pobyt miałam poczucie, że uczestniczę w kilku filmach - opowiada. - Już samo miejsce było odrealnione. Ogromne transparenty, niezrozumiałe hasła, egzotyczne budowle. Wszystko wyglądało, jakby wyszło spod ręki scenografa. Po pierwsze: lotnisko. Joannę i innych gości wita szpaler dziewczynek pionierek. Są ich setki, tak samo ubrane, równo machają chorągiewkami. - Nie znikają, nawet gdy jedziemy samochodami do hotelu, choć z lotniska to było kilka kilometrów. Docierają na miejsce. W lobby przemówienia. Tłumacz przekłada na angielski, ale to nadal brzmi jak chiński. Joanna wyłącza się. Nagle podchodzi do niej... Mao Tse Tung: "Witam w Chinach!". - Aż do tamtej chwili myślałam, że Mao nie żyje... - wspomina Joanna. - Okazało się, że podszedł do mnie jego sobowtór, aktor, który grał przywódcę w telenoweli. Czułam się jak w socrealistycznym produkcyjniaku - opowiada Joanna. - Wielki rozmach, propaganda, setki podobnych twarzy, no i jeszcze witał mnie Mao.

Aktorka od razu dostaje "opiekuna", przewodnika, który nie spuszcza jej z oczu. - To był przystojny Chińczyk w garniturze, o nienagannych manierach. Nazwałam go Bondem - mówi. - Był jeszcze bardziej niezniszczalny niż słynny agent. No i chyba szkolili go w niespaniu. O jakiejkolwiek porze wyszłabym z pokoju, natychmiast wyrastał pod drzwiami. Nieważne, czwarta nad ranem, południe, północ. Był wszędzie. "Jak mogę pani pomóc? - pyta Bond, kiedy Joanna schodzi na śniadanie. - Co pani chciałaby zwiedzić? Gdzie pójść?". Joanna marzy, by zobaczyć miasto, ulice i jak żyją ludzie. Sama. - "Nie! Ja pani potowarzyszę. Pani może się zgubić". Kiedy nalega, James sięga po najcięższy argument: "Nasza gościnność nie pozwala, by chodziła pani w pojedynkę". Na początku się z tego śmieje. Bo pierwszy raz w życiu ma ochroniarza. Szybko ma dość.

Joanna w hotelowym barze, obok James Bond. Stawia przed nim kolejnego drinka. Martini wstrząśnięte niemieszane. Po dwóch agent jest już wstawiony, musi na chwilę wyjść. Joanna biegnie do wypożyczalni rowerów, którą widziała za hotelem.

- Odkryłam, że mój 007 ma jedną słabość: jest nieodporny na alkohol. Wykorzystałam to od razu. Aktorka wsiada na rower. Jedzie w kierunku dzielnic biedy. Rzeka ludzi płynie w dwie strony. Rower przy rowerze. Ona jedna wysoka, w bieli, blondynka. Wreszcie może jechać, dokąd chce. Ale nie trwa to długo, bo Bond odkrył, że mu uciekła. Wysyła w pogoń czarną limuzynę, taką chińską czarną wołgę. Dopiero teraz zaczyna się zabawa. Wjeżdża rowerem w wąskie uliczki, gdzie limuzyna sobie nie poradzi. Kluczy między domami. Auto znika i pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. - Wcześniej widziałam to tylko w filmach sensacyjnych - opowiada Joanna. - Niestety, za bardzo rzucałam się w oczy, więc anioł stróż szybko mnie doganiał. Nie bałam się, raczej byłam podekscytowana. Ale puenta tej historii wcale nie jest śmieszna.

Ostatni dzień festiwalu. Joanna pakuje się do wyjazdu. W kurtce znajduje list. - Nie wiem kto i kiedy, ale pewnie wtedy w tłumie, wsunął mi go do kieszeni - opowiada. - Napisany był łamaną angielszczyzną. Ktoś błagał o pomoc. Jego cała rodzina trafiła do obozu pracy. Prosił o jedno: bym powiadomiła o tym świat. Wystraszyłam się. Wiedziałam, że w Chinach źle się dzieje. Do tamtej chwili myślałam, że biorę udział w zabawnym filmie sensacyjnym. Ale prawda jest inna: wokół rozgrywał się dramat.

Przeczytaj też o niezwykłej przygodzie Jarosława Baki!

Wrobiony w przemyt

Mirosław Baka, aktor teatralny: - Kryminalny serial Fala zbrodni, w którym gram, nie robi na mnie wrażenia - śmieje się Mirosław Baka. - Najbardziej sensacyjny film zafundowało mi życie.

Dwadzieścia lat temu. Po roli w Krótkim filmie o zabijaniu Baka dostaje propozycję od niemieckiego reżysera Michaela Kliera. Wrzesień, jeszcze ciepło. Mirosław jedzie na zdjęcia. Podekscytowany. - Wsiadłem do pociągu Warszawa-Berlin. Był środek tygodnia. Przedział pusty - opowiada. - Cieszyłem się, bo w Poznaniu też nikt się do mnie nie dosiadł. Zasnąłem. Środek nocy. Frankfurt nad Odrą, granica. Pociąg się zatrzymuje. Baka w przedziale wciąż sam. Wchodzi dwóch cywili. - "Służba graniczna", blondyn macha przed oczami legitymacją. - Dzisiaj myślę, że mogła to być nawet karta wędkarska - wspomina aktor. - Ale w tamtych czasach polski obywatel był często legitymowany: i przez mundurowych, i przez cywili, więc dla mnie to była norma. No i byłem zaspany. - "Paszport proszę - żąda blondyn. Bierze od Mirka dokument i mówi: - Proszę nie opuszczać przedziału". Obaj odwracają się i wychodzą. - Wtedy się jeszcze nie bałem - kontynuuje opowieść Baka. - Byłem czysty: ważny bilet, paszport, pozwolenia na pracę w Niemczech. Ale dopiero tutaj się zaczyna właściwa historia.

Pociąg stoi i stoi. Mirosław wygląda przez okno na korytarz. Widzi, jak grupa celników idzie prosto do jego przedziału. Wchodzą, każą stanąć pod oknem. Mirek kątem oka obserwuje, jak jeden z celników wyjmuje spod siedzenia dwie paczki. Spod jego siedzenia! - Pakunki były dokładnie takie jak w kryminałach: owinięte w szary papier, podłużne, pewnie ciężkie. Celnik bierze je i wychodzi. Reszta patrzy na Bakę. - "Pański paszport" - żąda jeden. - Wasi ludzie już mi go zabrali - mówi Mirosław. - Jacy nasi ludzie? - pyta z ironicznym uśmiechem. - Byli tu niedawno, kazali się nie ruszać z przedziału - tłumaczy Baka. - Jacy nasi ludzie?!" - krzyczy celnik. - Nagle zrozumiałem: zostałem wrobiony w przemyt - wspomina aktor. - Narkotyki? Lewe pieniądze? Zacząłem się bać. Uświadomiłem sobie, że dałem paszport obcym facetom, pewnie przestępcom. Baka opisuje ich celnikom: jeden to blondyn, drugi... Mógł być szatynem, mógł być rudy... Nie pamięta. Było ciemno, a on właśnie się obudził. Każą mu wziąć rzeczy i iść na peron. Wychodzi w obstawie. "Pójdę do więzienia, a co z filmem? - myśli. - Narobię kłopotów. Szybko mnie nie wypuszczą". Siada na peronie. Wokół mundurowi z psami, cywile. Pasażerowie w oknach. - To było czterdzieści najdłuższych minut w moim życiu - twierdzi dziś Baka. W końcu podchodzi celnik. Ten, który go legitymował. - "Może jestem idiotą, że dałem paszport cywilom! Ale przecież nie aż takim, żeby spać na przemycanych paczkach - Mirkowi puszczają nerwy. - Nie miałem o nich pojęcia! Celnik słucha spokojnie. - Niech pan nigdy nie daje dokumentów niepowołanym do tego ludziom - mówi i oddaje paszport. - Ma pan szczęście, obywatelu".

- Do tej pory nie wiem, co było w paczkach i kto je tam schował - opowiada aktor. - Wszystko odbyło się poza mną, kiedy siedziałem na peronie. Wtedy musieli złapać przemytników. Ale ta historia mogła się dla mnie skończyć naprawdę źle. Kiedy wreszcie dotarłem do Berlina, Michael, reżyser niemieckiego filmu, nie mógł uwierzyć w moją opowieść. Bo to mocne kino.

Tekst: Magdalena Kuszewska

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Mołek | środek | Jarosław | korfu | aktorka | Bond | dziennikarze | aktor | delhi | kret | paszport | film | jarek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy