Reklama

Uśmiech zbawia świat

Agnieszka Łopatowska, INTERIA.PL: Fragment wiersza, który przyświeca pani działaniom, wcale nie jest optymistyczny: "Ludzie są nierozumni, nielogiczni i samolubni, kochaj ich, mimo wszystko / Jeśli czynisz dobro, oskarżą cię o egocentryzm, czyń dobro, mimo wszystko / Jeśli odnosisz sukcesy, zyskujesz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów, odnoś sukcesy, mimo wszystko" (...) / To, co budujesz latami, może runąć w ciągu jednej nocy, buduj, mimo wszystko (...)"...

Anna Dymna: - Wiersz "Mimo wszystko", angielskiego poety Kenta M. Keitha, jest umieszczony na ścianie przytułku dla dzieci bezdomnych w Kalkucie, prowadzonego kiedyś przez Matkę Teresę. Z tym wierszem pierwszy raz zetknęłam się 12 lat temu, kiedy jeszcze nie miałam fundacji, ale przyjaźniłam się już z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie.

Reklama

- Robiliśmy wtedy razem pierwsze przedstawienie "Stworzenie świata" na krakowskim Rynku. Padał deszcz, było strasznie zimno. Podeszła do mnie grupa młodych ludzi, wolontariuszy. Po krótkiej rozmowie powiedzieli: "Jakby pani kiedyś było smutno, to mamy dla pani taki wiersz". I mi dali ten tekst. Przeczytałam go. Tam jest wiele mądrych rzeczy, jak się okazuje teraz, bo teraz dopiero zrozumiałam je wszystkie. Może jeszcze nie do końca, ale coraz lepiej je rozumiem.

- Kiedy kilka lat później zakładałam fundację, zastanawiałam się, jak się powinna nazywać.. Ludzie podsuwali mi różne nazwy, ja sama też nad tym dużo myślałam, ale nic mi się nie podobało. W końcu uświadomiłam sobie, że ja tą fundację chcę założyć mimo wszystko, dla ludzi, którzy są spychani gdzieś na obrzeża rzeczywistości i najbardziej potrzebują pomocy i wsparcia drugiego człowieka.

- Nazwałam fundację Mimo Wszystko i, jak się okazuje po 7 latach jej działania, to jest najlepsza nazwa, jaką można było wymyślić. Bo "mimo wszystko" pasuje nam do każdego projektu, do wszystkiego, co robimy.

Kiedy przychodzi nam do głowy myśl: "Chcę pomagać", to od czego zacząć?

- Myślę, że jest źle, jak się nad tym w ogóle zastanawiamy. Pomaganie to coś, co człowiek ma we krwi, odruchy. Jeżeli pierwsza pomoc jest z odruchu, to potem buduje się pewna wartość: pomagasz komuś! Możesz do kogoś się uśmiechnąć, komuś zrobić zakupy albo z samotną sąsiadką wypić herbatę. Nic cię to nie kosztuje. Uśmiech nic nie kosztuje, a zbawia świat.

- To jest pierwsze pomaganie. Kogoś podniesiesz na ulicy, bo się przewrócił, dziecko się zgubiło - pomagasz mu. I nagle się okazuje, że kiedy to zrobisz i ten ktoś się do ciebie uśmiechnie, to jakoś się lepiej czujesz. Kiedy kolejny raz znajdziesz się w podobnej sytuacji to już się nie zastanawiasz nad tym czy komuś pomóc tylko odruchowo pomagasz. Dzięki pomaganiu człowiekowi chce się żyć. Nie wiem, dlaczego. Czujesz się po prostu lepszy i lżejszy - ja tak mam.

Ego jest połechtane?

- Nie chodzi o ego. Czasami to porównuję do wizyty u dentysty. Kiedy masz dziurawy ząb, który sprawia ci ból i wreszcie wybierzesz się do dentysty, który ci pomoże to tuż po zejściu z fotela czujesz wielką ulgę. Jest ci po prostu lepiej. Lżej. Kiedy się pomaga to człowiekowi towarzyszy podobne uczucie. Jest w tym jakiś rodzaj ulgi.

Niestety, nie zawsze jest tak pięknie...

- W pierwszym zdaniu wiersza jest napisane: "Ludzie postępują nierozumnie, nielogicznie i samolubnie - kochaj ich mimo wszystko". Kiedy komuś pomagasz nie możesz nic kalkulować. Tak samo jest z miłością. Kiedy zastanawiasz się czy coś ci się opłaca i ile możesz zyskać to już nie jest miłość. Kocha się dlatego, że się kocha. Pomaga się, bo człowiek potrzebuje pomocy.

- Nie możesz liczyć na życzliwość i na to, że cię coś dobrego spotka od tego człowieka, bo się możesz przeliczyć. Pomagasz ludziom dobrym, którzy są wrażliwi, ale pomagasz też ludziom - i oni najbardziej wymagają pomocy - którzy są wściekli, oskorupieni w swojej samotności, w swoim cierpieniu, gryzący.

- Czytałam przed chwilą tekst księdza Twardowskiego, że są ludzie o różnych charakterach. Jedni są cudowni, umieją ci powiedzieć "dziękuję", umieją ci powiedzieć "wybaczam", umieją ci powiedzieć "proszę". Ale są też tacy ludzie, którzy - jak on to pięknie powiedział - noszą krzyż swojego wściekłego charakteru przez całe życie. Zwykle początki są w tym, że ten człowiek został skrzywdzony. Kompleksy powodują, że to się zapętla. Człowiek zaczyna się oskorupiać i jest wściekły.

- Bardzo wiele osób niepełnosprawnych, które są odrzucane, czują się gorsze, zapiekają się czasem w takim bólu. Nie ma tak, żebym pomagała tym ludziom i czekała aż oni powiedzą: "Dziękuję pani Aniu", nie. Czasem jest wręcz odwrotnie. Ci ludzie dziwnie się zachowują, ale ja pomagam nie po to, żeby oni mi dziękowali, nie po to, żeby mnie coś za to spotykało. Sam fakt, że pomagam, jest dla mnie czymś fantastycznym.

Czyli nie zawsze jest tak, że dobro powraca i trzeba się z tym liczyć...

- W pomaganiu nie można kalkulować. Kiedyś prowadziłam galę wolontariatu. Wśród osób które w niej uczestniczyły była grupa młodzieży, która zorganizowała się w jakiejś szkole i pomagała dzieciom z porażeniem mózgowym. Opowiadali mi, że kiedy zaczynali to robić śmiała się z nich cała szkoła. Zapytałam: "Dlaczego to robicie?", bo musiałam to głupie pytanie zadać. "Bo oni nas strasznie potrzebują" - odpowiedzieli. "Bo oni się tak cieszą, jak my przychodzimy". Pytałam dalej: "Czy wy coś z tego macie?". A oni: "Tak, bo oni nas nie oceniają za to, że ktoś jest gruby, czy że ma ładny czy brzydki nos. Potrzebują nas i kochają, bo my z nimi jesteśmy".

- Żeby pomagać, trzeba mieć cierpliwość, nie zrażać się. Działamy na polach najtrudniejszych, a rzeczywistość wcale do tego nie zachęca. Trzeba spokojnie, pokornie... Łatwo się mówi, a noce nie moje...

Jak nie zrażać się tą ciemną stroną niesienia pomocy?

- Oczywiście, pomaganie ma tysiące różnych stron, ale pierwsze zdanie wiersza jest o tym, że ludzie są, jacy są, nawet ci najgorsi. Nauczyłam się tego do mojej mamy. Jak pod śmietnikiem leży pijany człowiek w kałuży moczu, to ludzie mówią: "Co za świnia się spiła" i odchodzą. A to jest człowiek, który najbardziej potrzebuje pomocy.

- Kiedy byłam dzieckiem, to pamiętam, że moja mama zawsze się nachylała nad takim człowiekiem i mówiła: "Proszę pana, panu nie trzeba pomóc, coś się panu stało?". W odpowiedzi często słyszała potok wulgaryzmów, ale to jej nie zrażało, mówiła do mnie: "Widzisz, jaki biedny jest ten pan". Moja mama mi mówiła, że nie ma złych ludzi, są ludzie nieszczęśliwi. Bo ci, którzy są źli, nawet nie wiedzą o tym, że mogą być dobrzy. Są najbardziej nieszczęśliwi. Ona mi całe życie tłumaczyła, że to, że człowiek jest zły, to najpoważniejsza choroba. Oczywiście, gdybyśmy się w to bardziej zagłębiały, to jest to dużo bardziej skomplikowane...

Bardzo często ludzie boją się zacząć pomagać, bo martwią się, że nie mają mocy sprawienia, by coś zmienić.

- Nie można pomagać na siłę. Czasem ktoś ma wyrzuty sumienia, że na przykład nie potrafi rozmawiać z osobami niepełnosprawnymi. Mam przyjaciółkę aktorkę, która mówi, że ona nie potrafiłaby tego zrobić, że ona by zemdlała, że ma inną wrażliwość. Wtedy odpowiadam: "Nie przejmuj się, ty robisz inne wspaniałe rzeczy". Mam przecież dziecko, ale nigdy w życiu bym nie powiedziała: "Michał, masz iść robić to, co ja". Do tego człowiek musi sam dojrzeć. A dojrzewa do tego, kiedy widzi, że ludzie potrzebują jego pomocy i nagle czuje się komuś potrzebny, w różnych punktach swojego życia.

- Czasami już dziecko wie, że fajnie jest komuś pomagać, ale są też tacy ludzie, którzy decydują się na to dopiero, kiedy ich coś złego spotka i sami otrzymają pomoc, wtedy się taka potrzeba w nich uruchamia. Czasami, jak już się spełnią zawodowo, widzą jakąś pustkę, wypełniają ją tym, że pomagają innym i odnajdują w tym sens życia. W tej kwestii naprawdę nic nie można robić na siłę.

Są formy pomocy, które nie wymagają wiele wysiłku czy bezpośredniego kontaktu z potrzebującymi, jak charytatywne esesmesy czy oddawanie 1 proc. podatku. Pani fundacja też korzysta z tych środków.

- Każdy człowiek jest potrzebny drugiemu człowiekowi. Niestety często o tym zapominamy, wydaje nam się, że internet i komórki zastąpią nam spotkanie i osobistą rozmowę. To powoduje, że czujemy się coraz bardziej samotni i w końcu przestajemy wierzyć w to, że jesteśmy w ogóle komuś potrzebni.

- "Co z tego, że się ktoś do mnie uśmiechnie" - myśli ktoś. A ja wiem, że kiedy się rano obudzę i ktoś się do mnie uśmiechnie, to mam dobry dzień. Dlatego tak dużo o tym mówię. Że nawet te gesty, które nas mało kosztują, dla kogoś mogą być zbawienne, mogą kogoś uratować. Dzięki temu, że do kogoś pójdziesz i zapytasz, czy mu czegoś nie potrzeba, ten ktoś potem ożywa. Wokół nas żyją ludzie strasznie samotni.

- Nie trzeba od razu zakładać fundacji. Mówią: "O, Dymna ma dobrze, jest znana, założyła fundację". Oczywiście, że ośmieliłam się ją założyć też między innymi dlatego, że jestem rozpoznawalna. Wiem, że być może to, co będę robiła, będzie miało większą siłę. Zanim założyłam fundację też pomagałam - prywatnie, na przykład biorąc udział w różnych aukcjach, ale trzeba mądrze umieć pomagać. Teraz mamy 1 procent. Ludzie mówią: "Po co mamy ten 1 procent składać, jak to jest 10 złotych?", a ja cały czas powtarzam, że te 10 złotych to są miliony!

Jak ocenia pani działanie opieki społecznej, samorządów lokalnych? Czy człowiek w potrzebie może liczyć na państwo?

- W MOPS-ach i GOPS-ach często pracują świetni ludzie, ale oni niestety stoją przed murem przepisów i są bezradni. Ktoś mówi: "Wściekła baba z opieki społecznej". To nie ona jest wściekła. Ona musi się liczyć ograniczeniami, które nakłada na nią ustawa. Trzeba to zrozumieć i uszanować. Podziwiam tych ludzi, bo wielu z nich jest prawdziwymi aniołami.

- Część ustaw, które dotyczą pomocy społecznej naprawdę nie jest najlepsza. Jeżeli jest zdolna niepełnosprawna dziewczyna, po maturze, która potrzebuje pomocy bo nie jest w pełni samodzielna to państwo jej powinno zapewnić asystenta. W Polsce to nie jest takie oczywiste. Tylko w niektórych miastach jest to możliwe. Gdyby taka osoba nie dostała pieniędzy z fundacji, to by się nie uczyła, tylko siedziałaby zamknięta, na wózku, i była skazana na niebyt.

- Nie jestem od tego, żeby to krytykować, bo my mimo wszystko musimy i chcemy ludziom pomagać. To, co nam się uda uruchomić i pomóc, to jest nasza radość. A wielu rzeczy się nie uda, bo to jest niemożliwe, żeby się udało wszystkim pomóc.

- Moja fundacja zajmuje się przede wszystkim osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, ale zgłasza się do nas coraz więcej osób potrzebujących pomocy. Wśród nich są nie tylko osoby chore i niepełnosprawne. Chciałabym mieć fabrykę pieniędzy i wszystkich wysyłać na Zachód na przeszczepy, ale to jest niemożliwe. Choćbyśmy bardzo chcieli to nie jesteśmy w stanie wszystkim pomóc. Dlatego czasem musimy odmawiać. Dla nas to też jest bardzo trudne, ale nie możemy stracić z oczu tego po co i dla kogo powstała nasza fundacja.

Tam, gdzie są pieniądze, często pojawia się zawiść i krytyka, o której wspominała pani też wcześniej. Jak pani ją przyjmuje?

- Czasami jestem przerażona, tym jak szybko fundacja się rozwija. Jest coraz więcej pracowników, coraz więcej wyzwań. Niczego nie kalkulujemy i nie wymyślamy sztucznie, to życie nam podpowiada następny krok. Wierzę, że te kroki są w dobrym kierunku. Nasza fundacja nie funkcjonuje tak, że najpierw zdobywamy pieniądze, a potem się zastanawiamy co z nimi zrobić. U nas jest odwrotnie - najpierw mamy cel, a dopiero potem staramy się zdobyć środki na jego realizację. A krytyka, jeżeli jest konstruktywna, to ja ją bardzo lubię.

- Jeśli chce się współpracować z innymi, trzeba być otwartym nawet na krytykę. Ludzie patrzą na nas i mówią: "Oni mają tam tak fajnie, tak się uśmiechają". To przyciąga. Często kupuję książki z aforyzmami i cytatami. Dzisiaj np. kupiłam książkę z cytatami Dalego, który pisze, że uśmiech rodzi uśmiech, miłość rodzi miłość. Coś w tym jest. Jak się do kogoś uśmiechasz, to oczywiście, że jak jest wściekły, to się do ciebie nawet i tydzień nie uśmiechnie, ale jest szansa, że ósmego dnia to się zmieni.

Jak działalność charytatywna ma się do pani pracy zawodowej - aktorstwa?

- Na szczęście cały czas jestem aktywna zawodowo, więc nie ma ryzyka, że będę bardziej znana z tego, że prowadzę fundację niż z tego, że jestem aktorką. Poza tym telewizja często powtarza filmy, w których grałam, gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną. Ostatnio np. emitowała "Nie ma mocnych". Mimo moich 59 lat nadal gram w Starym Teatrze w Krakowie. Możliwe, że gdybym nie założyła fundacji to powoli odchodziłabym z życia publicznego. Zagrałabym jeszcze jedną czy drugą rolę, miałabym więcej wolnego czasu i powoli bym znikała. A to co robię dla osób niepełnosprawnych po prostu mi na to nie pozwala. Ja muszę nadal działać i mieć do tego działania zapał i siły.

- Praca na rzecz osób niepełnosprawnych pomaga mi docenić jak pięknym zawodem jest aktorstwo. Mogę uciekać od tej przestrzeni pełnej prawdziwych cierpień w wirtualny świat teatru - gdzie panuję nad emocjami, gdzie mogę dać ludziom trochę radości. To jest taki mój gabinet terapeutyczny. Nadal prowadzę też zajęcia w szkole teatralnej.

- Z tego wszystkiego nie rezygnuję, ale słyszę, jak mówią: "O, ta Dymna od niepełnosprawnych". Rzeczywiście, ludzie w Polsce już mnie bardziej znają z tej działalności. Ale to jest normalne. Mniej gram. Nie biorę udziału w serialach, które teraz są dominujące w życiu aktorów, a jak się w to nie wchodzi, to się człowiek skazuje na niebyt. Może z jednej strony się unicestwiam, ale te stare filmy ze mną nadal są emitowane. Ludzie nadal mnie rozpoznają.

I ciągle się w pani kochają...

- Te filmy ciągle jeszcze na mnie pracują. Z premedytacją wykorzystuję moje 42 lata pracy w zawodzie. Dlaczego te wszystkie role mają tylko cieszyć? Niech one na coś pracują. I ta Marysia Wilczurówna, Baśka Radziwiłłówna, Klaryska z Janosika - pracują na rzecz osób, które tego bardzo potrzebują. Kiedy przychodzę do kogoś coś załatwić, facet mówi: "Jak ja się w pani kochałem, pani była taka śliczna w tym 'Znachorze'". Ja się wtedy tylko uśmiecham i pytam: "A teraz?". "Nie, no, teraz pani też jest bardzo miła. Chętnie pani pomogę".

- To, co robimy, jest chyba dosyć ważne, bo inaczej by się ta fundacja tak nie rozwinęła. Gdyby to nie było ważne, to byśmy sobie prowadzili po cichu te warsztaty. A wie pani, ile jest jeszcze do zrobienia?

- Trzeba by się zająć np. sportem osób niepełnosprawnych, wybudować im ośrodek. Trzeba by się zająć uzależnionymi niepełnosprawnymi osobami. Cały czas mi to chodzi po głowie. Marzę o tym, żeby wybudować dom stałego pobytu dla osób niepełnosprawnych. Wybudowaliśmy w Radwanowicach pod Krakowem "Dolinę Słońca", czyli ośrodek terapeutyczno-rehabilitacyjny dla osób niepełnosprawnych intelektualnie, a ja już się zastanawiam nad tym czy by tam nie dobudować domu stałego pobytu. Dlaczego? Ponieważ wydaje mi się, że takie miejsce jest bardzo potrzebne. Często do naszej fundacji dzwonią rodzice osób niepełnosprawnych, które mają po 40 lat i więcej. I ci ludzie mówią: "Ja nawet nie mogę spokojnie umrzeć, bo co będzie z moim synem, co będzie z moją córką?". Przydałyby się takie domy, gdzie ci ludzie mieliby stałą opiekę i dobre warunki. Proszą, żebym takie miejsce stworzyła. Dużo o tym myślę, w ogóle mam głowę pełną pomysłów.

- Codziennie się budzę i coś nowego przychodzi mi do głowy. Naprawdę jeszcze wiele jest do zrobienia...

Chcesz pomóc? Wejdź na stronę Fundacji Mimo Wszystko

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: aktorka | prezes | warsztaty | 1 procent | krytyka | rodzice | wiersz | samotni | filmy | Anna Dymna | fundacja | dziecko | procent | człowiek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama