Reklama

​35 tom na 39-lecie serii

Jestem rówieśnikiem Thorgala. Choć siłą rzeczy samą serię poznałem kilka lat później, gdy poczytywałem przynoszone do domu przez tatę Relaxy. Od początku byłem zafascynowany niesamowitymi rysunkami Grzegorza Rosińskiego oraz fantastyczną historią.

Nostalgiczna podróż z Thorgalem

Wczoraj, gdy do mych rąk trafił 35 tom przygód słynnego wikinga (a może powinienem powiedzieć Dziecka Gwiazd?) poczułem nagły przypływ nostalgii. Przejrzałem wszystkie tomy serii zalegające na półce. Niektóre są sczytane do granic i odpadają im okładki, ale wiążą się z nimi niesamowite wspomnienia. Sądzę, że podobne ma wielu moich rówieśników.

Dwa pierwsze tomy, wydane jeszcze przez KAW, prezentują się najgorzej. Pamiętam, że długo czekałem aż przyjdzie mi poznać dalsze przygody Thorgala. Gdy na rynku pojawiło się legendarne wydawnictwo Orbita, biegałem już po księgarniach w poszukiwaniu kolejnych tomów. To wtedy poznałem najukochańszy podcykl - wyprawę do "Krainy Qa". Do dziś uważam go za najlepszy, a okładkę "Miasta Zaginionego Boga" najchętniej widziałbym w wielkiej wersji na ścianie w sypialni.

Reklama

Wtedy też dowiedziałem się, że po drodze, w Polsce "zaginęło" kilka tomów przygód głównego bohatera. Polowanie na kolejne albumy i uzupełnianie kolekcji zajęło jeszcze dobrych kilka lat. Pamiętam też z jakim zdumieniem obserwowałem, że tak poszukiwane i trudno dostępne w Polsce komiksy, we Francji leżą w każdym supermarkecie. Niestety nigdy nie miałem talentu do języka francuskiego, więc musiałem grzecznie czekać na polskie przekłady.

Uważałem, że seria zaliczyła spadek formy w okolicach dwudziestego tomu, ale dzielnie kolekcjonowałem dalsze albumy. Po drodze przygody Thorgala zmieniły się na chwilę w przygody Jolana, co doprowadziło do wydzielenia osobnej serii. I wtedy, gdy wydawało się, że komiks odejdzie w zapomnienie, pojawił się "Statek Miecz", który wywołał podobne emocje, co kiedyś "Kraina Qa". Teraz, ta rozpisana na kilka tomów opowieść, doczekała się kolejnego mocnego akcentu.

Warto było czekać

Wydany przez Egmont, "Szkarłatny ogień" nie kończy jeszcze opowieści o próbie odzyskania Aniela (syna Thorgala z Kriss de Valnor). Zastaje on głównego bohatera podczas ciężkiej próby. Aniel staje się wcieleniem krwawego bóstwa, a Thorgal uczyni oczywiście wszystko, aby odzyskać dziecko. Jakby tych problemów było mało, to Bag Dahd, w którym toczy się akcja komiksu, jest oblężony przez Krzyżowców. Do tego przez miasto przetoczyła się niedawno wojna domowa.

Trzeba przyznać, że nowy scenarzysta (Xavier Dorison) doskonale zrozumiał czego oczekują fani serii. Mamy więc trudne wybory, sceny batalistyczne i nagłe zwroty akcji. Do tego kilka smaczków dla znających przygody Thorgala, jak chociażby latające statki z trójzębem na żaglach. Wszystko okraszone niezwykłymi ilustracjami Grzegorza Rosińskiego. Niektóre z nich aż proszą się o większe wersje i mogłyby z powodzeniem trafić na wystawę. Niezwykła jest też nawiązująca do tytułu kolorystyka. Dominują różne odcienie czerwieni i szkarłatu, co doskonale koresponduje z treścią albumu.


Muszę przyznać, że po raz kolejny dałem się wciągnąć w uniwersum Thorgala. Chciałbym, aby kolejne tomy pojawiały się szybciej, jednak tak długa przerwa ma też swoje zalety. Zanim zasiadłem do lektury przypomniałem sobie przecież całą serię. Niezmiennie na szczycie listy najlepszych albumów pozostaje "Władca Gór" i cykl "Kraina Qa", ale nowe odcinki plasują się zaraz za nimi. "Szkarłatny ogień" to dobry moment, aby powrócić do świata Thorgala. Może to też czas, aby zapoznać się z pobocznymi seriami?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: komiks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy