Reklama

Batalia o życie Filipa

W głowie dwuletniego Filipka zagnieździł się potwór. Rodzice mówią również o bombie zegarowej. I to też jest nieoczekiwanie precyzyjne porównanie. A jeśli ratunek nie nadejdzie na czas, ona w końcu wybuchnie.

Tamtego styczniowego dnia rodzice znaleźli synka leżącego bezwładnie na poduszce. Od razu wiedzieli, że stało się coś bardzo złego. Nie zwlekali ani chwili. Sprawy potoczyły się szybko, ośrodek, szpital, tomografia. Mama, pani Małgorzata, miała szczególne powody do obaw - jej brat zmarł z powodu zapalenia opon mózgowych licząc zaledwie dziewięć miesięcy. Czyżby rodzinne obciążenie dało o sobie znać? Nic podobnego. Okazało się, że jest jeszcze gorzej. Diagnoza: wyściółczak anaplastyczny nie mówi wiele. Świat kończy się w momencie, gdy lekarze precyzują, że to najbardziej agresywny nowotwór mózgu. Guz w głowie drobnego chłopczyka był wielkości pięści dorosłego człowieka.

Reklama

Malec przeszedł kilka poważnych operacji. W trakcie pierwszej medycy wszczepili mu specjalne zastawki, mające odprowadzić nadmiar płynu mózgowo-rdzeniowego. Operacja usunięcia guza była próbą. Nikt nie wiedział, jaką część patologicznie zmienionej tkanki uda się usunąć. Lekarz zapytany przez rodziców, jak trudna będzie ta operacja, zatrzymał się i powiedział, że Filip może jej nie przeżyć. Zespołowi lekarskiemu udało się usunąć trzy centymetry guza. Ten w każdej chwili może zacząć odrastać i dawać przerzuty.

Wtedy też pobrano wycinek do badań histopatologicznych i stało się jasne, z jakim rodzajem nowotworu przyszło walczyć chłopcu. Kolejnych zabiegów w Polsce nikt się już nie podejmie. Rodzice malca dowiedzieli się, że jeśli dożyje on piątych urodzin trzeba będzie rozpatrywać to w kategoriach cudu.

Nie dali za wygraną. Filip ma dwa lata. To nie jest wiek na umieranie! Skontaktowali się z rodzicami innego małego pacjenta z takim samym rozpoznaniem, który przeszedł skomplikowany zabieg w USA i, jak pokazała jego ostatnia tomografia, dziś jest już zdrowy, a po guzie nie ma śladu. Państwo Małgorzata i Damian przesłali wyniki syna do Nationwide Childrens Hospital w USA. Gdy nadeszła odpowiedź okazało się, że chłopczyk otrzymał kwalifikację do leczenia, a to oznacza, że tamtejsi medycy widzą dla niego szansę, jest nadzieja! Niestety, teraz przeszkodą nie do pokonania stał się kosztorys leczenia. Za terapię ostatniej szansy w Stanach Zjednoczonych trzeba zapłacić aż 5,5 miliona złotych. Ta kwota leży poza zasięgiem rodziny Filipka, dlatego jego bliscy proszą dziś o pomoc wszystkich ludzi dobrej woli o wsparcie. Nawet najdrobniejsza wpłata ma znaczenie, bo gdy takich wpłat zbierze się odpowiednio dużo, może się okazać, że to wystarczy.

Aktualizacja 29.04.2020

Do końca zbiórki pozostał jeden dzień i i ponad dwa miliony złotych do uzbierania. Nierealne? Czytelnicy Interii wielokrotnie zaskakiwali hojnością oraz umiejętnością zjednoczenia się w walce o życie i zdrowie najmłodszych. Jak będzie tym razem?

Kliknij TUTAJ, aby dowiedzieć się więcej i pomóc

Filipek na Facebooku

Licytacje dla Filipka

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama