Reklama

Dyplomacja w piaskownicy

Gdzie i jak karmić dziecko? Jak przewinąć, gdy nie ma w zasięgu przewijaka? Jak zachować się z dzieckiem w restauracji i w podróży. Zasady kindersztuby tłumaczy Adam Jarczyński, dyplomata i specjalista od dobrych manier.

Przeczytaj fragment książki Adama Jarczyńskiego "Z klasą, na luzie. Dobre maniery, zdrowy rozsądek i sztuka łamania zasad":

Kiedy będziecie mieli dzieci? O to nigdy nie pytaj

Grono znajomych, weekendowe nieformalne spotkanie i wtem, przy temacie omawiania rodzicielskich obowiązków, ktoś rzuca pytanie: "No właśnie, a wy kiedy?". Jeżeli znajdujemy się w gronie bliskich przyjaciół i bardzo dobrze się znamy, to zadanie takiego pytania nie powinno być niczym nieeleganckim, bo w sumie wiemy o sobie wszystko, choć może nawet nie zdajemy sobie sprawy, na jak grząski teren wkroczyliśmy. Nauczony doświadczeniem wyniesionym z placówki dyplomatycznej, wychodzę z założenia, że nawet pośród przyjaciół są delikatne tematy i lepiej, gdy podejmą je główni zainteresowani. A jeżeli nie podejmują, to znaczy, że nie ma co dopytywać.

Reklama

Tak, wiem, kusi nas, by zadać to pytanie, ale starajmy się tego unikać. Tym bardziej nie zadawajmy go osobom, których nie znamy zbyt dobrze, albo komuś, kogo dopiero poznaliśmy, w ramach small talku, bo patrzymy akurat na dzieci bawiące się w ogródku podczas przyjęcia. To bardzo intymne pytanie, na które wprawdzie szybko możemy uzyskać odpowiedź z konkretną datą i listą rzeczy, które przyszła mama zamierza kupić, ale równie dobrze możemy wysłuchać bardzo przykrej historii, która za każdym razem sprawia ból niedoszłym rodzicom.

Oczywiście, kiedy słyszymy takie pytanie, nie musimy od razu myśleć, że ktoś jest wyjątkowo wścibski, bo z reguły intencje osób pytających są dobre. A trzeba przyznać, że pytanie jest dość powszechne - pomimo że nie powinno być zadawane. Jeżeli nie chcemy kontynuować rozmowy na ten temat, możemy odpowiedzieć delikatnie: "Jak będziemy coś wiedzieli, to ci powiemy" albo "To dla mnie trudny temat. Wolałbym nie rozmawiać o tym teraz". Moja ulubiona odpowiedź to: "Dzieci? Myślisz o tych małych istotach o wzroście hobbitów? Na szczęście Śródziemie nie jest zagrożone, więc nie potrzebujemy na razie ich pomocy".

Kindersztuba dla dorosłych

Nieeleganckim gestem będzie podejście do znajomej, która jest w ciąży, i przyłożenie jej dłoni do brzucha. Naruszamy w tym momencie jej strefę prywatności, nie mówiąc już o strefie obronnej - sam ukułem to chyba mało profesjonalne określenie - którą przyszła matka otacza dziecko. Można ewentualnie zapytać: "Czy mogę dotknąć?". Z tym gestem, nawet poprzedzonym pytaniem, nie szarżowałbym wobec osób, których nie znamy zbyt dobrze - zresztą te, które znamy, też pytajmy. To dość intymna sfera.

Nie każda kobieta, która ma pełną figurę, musi być w ciąży. Dlatego nawet kierowani szczerymi intencjami nie pytajmy: "Który to już miesiąc?", bo możemy komuś sprawić przykrość.

Karmienie piersią w miejscu publicznym. 4 (+1) proste rady

Taktowna matka, która decyduje się na karmienie piersią w miejscu publicznym, staje często przed nie lada dylematem. Jak nie wzbudzić niepotrzebnego zamieszania? W naszej kulturze publiczne karmienie balansuje na granicy intymności i nie zawsze jest akceptowalne. Czasem jednak trzeba działać zdecydowanie, bo właśnie uruchomiła się mała syrena przeciwlotnicza, której jest całkiem obojętne, gdzie właśnie znajduje się mama i czy zachowuje się taktownie.

O czym wtedy warto pamiętać?

Miejsce powinno być nieco oddalone od zgiełku, dzięki czemu unikniemy fuknięć niezadowolonych przechodniów. Oczywiście, czasem trzeba nakarmić w pociągu czy na skwerku, przez który przewija się tysiąc turystów na kwadrans, ale na to akurat możemy nie mieć wpływu.

Ubranie przystosowane do karmienia. Nie trzeba wówczas odsłaniać więcej ciała, dzięki czemu nie tylko konserwatywne otoczenie, ale i mama będzie się czuła znacznie bardziej komfortowo. Jeżeli nie zdecydujemy się na specjalne bluzki czy staniki z odsłanianą piersią, to spokojnie można dziecko i pierś lekko przysłonić pieluchą bądź innym delikatnym materiałem.

Kultura - i nie chodzi o to, czy ją ktoś ma, czy nie, ale o kontekst kulturowy. Są bowiem miejsca, w których nawet tak naturalny gest, jak nakarmienie dziecka, może zostać odebrany jako mało taktowny. A zatem unikajmy miejsc związanych z kultem religijnym, a już szczególnie uważajmy na karmienie w innych krajach - wciąż mam na myśli miejsca publiczne. Nie wszędzie, pomimo naszej dyskrecji, może być to akceptowalne.

Wygoda, nie tylko rodzica i dziecka, ale też innych. Trzeba pamiętać, że człowiek taktowny nie powinien wywoływać dyskomfortu u innych osób. Jeżeli znajdujemy się w restauracji, w której nie ma oddzielnego pokoju i nie możemy nigdzie wyjść, znajdźmy taką pozycję do karmienia, żeby nikt nie widział. Czasem wystarczy zamienić się z kimś miejscami i usiąść tyłem do pozostałych, by w ogóle nie było tematu.

+1 rada: A jeżeli już widzisz karmiącą matkę, to udawaj, że nie widzisz. Nic tak nie stresuje, jak przyglądanie się tej czynności, co prawda pięknej, ale zarezerwowanej raczej dla jednej osoby - tej najważniejszej, czyli dziecka.

Przewijanie na żądanie - gdzie są granice dobrego smaku?

Każdy, kto doświadczył potrzeby przewinięcia dziecka, wie, że w sytuacji gdy nie ma specjalnego pomieszczenia przygotowanego do tego celu (łazienki z przewijakiem), a zwykła toaleta nie ułatwia zadania, trzeba radzić sobie w mocno zaimprowizowanych warunkach. Nie będę opisywał, jak przewijać dziecko w sytuacji komfortowej, bo jest to oczywiste. Spróbujmy przyjrzeć się temu wyzwaniu, gdy o miejsce naprawdę trudno.

Na początku warto podkreślić, że podobnie jak przy okazji karmienia piersią, przewijanie dziecka w miejscu publicznym może być (i często bywa) źródłem dyskomfortu dla osób będących tuż obok - bez względu na poziom wyjątkowości, jaki charakteryzuje naszą pociechę. Tak jak kupa złocistego labradora na trawniku jest rzeczą nieestetyczną, tak kupa dziecka, z którą obcuje się w niewielkiej odległości, nie sprawia, że ktoś poczuje się lepiej. Dlatego za każdym razem, kiedy jesteśmy zmuszeni do szybkiego pit stopu, zróbmy to sprawnie i poza zasięgiem wzroku otoczenia.

Gdy nie ma możliwości odwrócenia się czy odejścia na bok, zapytajmy osób, które np. z nami podróżują, czy nie mają nic przeciwko, byśmy szybko przewinęli Marysię bądź Krzysia. Tak, ktoś może odpowiedzieć, że sobie tego nie życzy, ale w sumie nigdy mi się to jeszcze nie przydarzyło. Ponadto poprzez sam fakt, że pytamy, dajemy sygnał, że wiemy, iż dookoła też są ludzie, co jest rzeczą ważną w relacjach z nieznajomymi. W chwili krytycznej spytajmy konduktora, stewardesę, kelnera, przewodnika, czy nie mogą nam pomóc. Na pewno są na takie sytuacje przygotowani, nawet jeśli nie ma specjalnych pomieszczeń.

I jeszcze jedna ważna sprawa! Zadbajmy, by miejsce, w którym przypadkowo przewijaliśmy dziecko, pozostawić w takim stanie, w jakim je zastaliśmy, a pieluchy pozbyć się tak, by nie uprzykrzała życia innym. Poćwiczmy również w domu szybkie przewijanie na złączonych nogach w pozycji siedzącej - przydaje się, gdy o miejsce naprawdę trudno.

Czy można zrobić to w restauracji? Tak, ale tylko wtedy, gdy na sali nie ma innych gości i zajmie nam to dokładnie tyle samo czasu, ile zajmuje otwarcie butelki wina (ale już bez dekantowania).

Dzieci w restauracji - z doświadczenia młodego taty

Znana restauratorka powiedziała kiedyś, że dzieci, podobnie jak dorośli, mają prawo do przebywania w lokalu i nie ma granicy wiekowej, od której dziecko może się tam pojawić. Zgadzam się z tym po stokroć, bo jak daleko sięgam pamięcią, moi rodzice zabierali mnie do różnych restauracji.

Jest tylko jedna rzecz, o której rodzice powinni pamiętać - idą z dziećmi do miejsca, w którym są inni dorośli. A ci zupełnie mogą nie mieć chęci na obcowanie z ich pociechami i to trzeba ponad wszystko uszanować i mieć na uwadze. Pisząc o obcowaniu, mam na myśli: krzyki, przeciskanie się między krzesłami, trzaskanie drzwiami, wchodzenie w bezpośrednią interakcję. Rodzice mogą być już do takiego zachowania przyzwyczajeni i nie zwracają na nie uwagi, w przeciwieństwie do pozostałych gości.

Jest sporo osób, które traktują wyjście do restauracji jak wyjątkową chwilę, a mały Jaś z karabinem szturmowca jest w stanie ją zniszczyć, tym bardziej jeśli spotka małą Leję. Na rozgrzewkę, przed wyjściem można przećwiczyć zachowanie naszej latorośli w lokalu przystosowanym do potrzeb dzieci. Tu bez obaw możemy zaobserwować, ile dziecko wytrwa przy stole, czym się interesuje i jak bardzo jest rozkojarzone całą feerią bodźców.

Jeżeli udajemy się do lokalu, w którym stołują się sami dorośli, zarezerwujmy stolik, poprośmy o miejsce oddalone od innych albo w okolicy kącika zabaw. Jeżeli wiemy, że dziś nasz potomek jest nie w sosie, to zastanówmy się jeszcze raz, czy jest sens wychodzić do restauracji. Z doświadczenia wiem, że lepiej wtedy zostać w domu. Zaprawiony w bojach rodzic pamięta, że trzeba zabrać ze sobą coś do zabawy, o ile w lokalu nie ma kącika dla dzieci, a dodatkowo jeszcze coś na czarną godzinę. Taka zabawka bądź przedmiot potrafią przedłużyć względny spokój przynajmniej do dania głównego. Sam często salwowałem się zegarkiem zdjętym z nadgarstka.

Warto również podczas rezerwowania stolika dopytać o siedzonko. W trakcie posiłku dzieci nie powinny odchodzić od stołu. Tak, to jest stara szkoła, przez wielu uznawana za archaiczną i zacofaną, a do tego trudno ją wcielić w życie, bo dziecko ma ograniczoną cierpliwość. Ćwiczmy jednak w domu, a ten wysiłek zaprocentuje w takich miejscach jak restauracja. Do której naprawdę przyjemnie wyjść ze swoim dzieckiem.

Milusińscy na przyjęciu dla dorosłych - pomyśl o gospodarzach

Znajomi przyszli na przyjęcie z trzyletnim synkiem. Wszystko było dobrze, dopóki dziecko nie zaczęło się nudzić i angażować uwagi innych, w tym gospodarzy, których podstawowym obowiązkiem było dbanie o wszystkich gości, a nie poświęcanie większości uwagi małemu dziecku, na co byli nieprzygotowani. Podobnych sytuacji widziałem wiele i jedni gospodarze radzili sobie perfekcyjnie, a inni byli bliscy wyznania, bez ogródek, co o tym wszystkim sądzą.

Jeżeli podczas zapraszania gospodarze nie wspomnieli o dzieciach, to znaczy, że przyjęcie nie jest dla nich. Oczywiście, można dopytać, tak dla pewności, choć ja tego nie preferuję, szczególnie jeśli przyjęcie jest bardziej formalne i dopiero poznaję się z gospodarzami: "Czy to przyjęcie jest również dla młodszych, czy lepiej, żeby zostały z babcią bądź opiekunką?". Stawiając pytanie w ten sposób, postąpimy taktownie, bo mamy gotowe rozwiązanie. Już sama informacja dotycząca godziny przyjęcia powinna rodzicom zasugerować, że ten czas jest zarezerwowany dla ich dziecka i żółwia Franklina, ale w domu rodzinnym, a nie w towarzystwie degustującym czerwone wina z regionu Rioja.

Wyjątkiem będzie przyjęcie u przyjaciół, na które przychodzimy z dzieckiem, ale gospodarze byli o tym fakcie wcześniej uprzedzeni. Dzięki temu mają szansę się przygotować pod każdym względem, między innymi kulinarnym i logistycznym, bo np. pokój, który pierwotnie miał służyć jako prowizoryczna szatnia, przeznaczą na sypialnię dla malca. Nie zaskakujmy gospodarzy. Mogą zdać ten egzamin perfekcyjnie, ale nie powinni być w ten sposób wywoływani do tablicy. I tak mają już dużo obowiązków tego wieczoru. Podobnie zresztą jak goście. Jednym z nich jest sprawianie jak najmniej kłopotu gospodarzom i innym uczestnikom przyjęcia.

Dzieci mi przeszkadzają - nie jesteś rodzicem, a puszczają ci nerwy?

Spokojnie! Bieganie, krzyki, trzaskanie, rzucanie, ciągnięcie, tupanie, pukanie - to czynności, które dzieci wykonują mniej lub bardziej świadomie, kiedy są akurat w kawiarni, restauracji, pociągu, poczekalni... Wszędzie tam, gdzie i my się znajdujemy. A czasem powodują, że poziom naszej tolerancji spada do niebezpiecznego minimum. Jeżeli nie jesteśmy rodzicami bądź nie mieliśmy dłuższego kontaktu z dziećmi, takie zachowanie trudno nam usprawiedliwiać - tym bardziej jeżeli nam to zwyczajnie przeszkadza.

Podejdźmy do sprawy spokojnie, o ile jeszcze zostały nam jakieś resztki cierpliwości, i spróbujmy zrobić tak:

1. Nawiążmy kontakt z dzieckiem. Kiedy będzie w zasięgu naszego wzroku i głosu, poprośmy, by nie biegało albo zachowywało się ciszej. Choć brzmi to bardzo podręcznikowo, to czasem może zadziałać. Jeżeli stoimy, schylmy się lub przyklęknijmy, tak byśmy byli na tym samym poziomie co dziecko - łatwiej wtedy nawiązywać kontakt wzrokowy, co jest dość istotne podczas przekazywania komunikatu. Możemy zagaić w następujący sposób: "Dzień dobry, nazywam się Adam, a jak ty się nazywasz? Czy mogę cię prosić, byś nie krzyczała tak głośno? Nie słyszę, co mówi do mnie moja koleżanka. Dziękuję!".

2. Jeżeli taka forma nie przynosi rezultatów, zwróćmy się bezpośrednio do osoby starszej, która w tym momencie opiekuje się dzieckiem. Ważne, byśmy nie narzekali czy upominali, bo taki ton od samego początku może sprawić, że druga osoba przybierze postawę obronną, a wtedy nici z szans na rozwiązanie naszego problemu. Wskażmy taktownie: "Dzień dobry, czy to pani opiekuje się tym słodkim malcem? Mam gorącą prośbę. Czy może pani poprosić go, żeby nie krzyczał tak głośno? Trudno rozmawia mi się z koleżanką. Wiem, jak to jest, kiedy jest się pilotem odrzutowca, malec chyba właśnie nim lata, ale byłbym zobowiązany, jeżeli na chwilę mógłby wylądować".

3. Jeżeli nie lubimy bezpośredniego kontaktu bądź obawiamy się, że nasze prośby na nic się zdadzą, to zwróćmy się bezpośrednio do obsługi kelnerskiej, konduktora czy innej osoby z personelu w miejscu, w którym akurat przebywamy. Na pewno znają taktowne, ale też skuteczne formy zwrócenia uwagi i postarają się nam pomóc, bo z takimi sytuacjami spotykają się zdecydowanie częściej niż my.

4. W żadnym wypadku nie krzyczymy i nie upominamy! To nie nasze dziecko i nie mamy do tego prawa. No, chyba że zachowanie zagraża bezpieczeństwu dziecka.

Twoje Złotko kopie czyjeś siedzenie? W podróży z małą złośnicą

Podróż z małym dzieckiem w transporcie publicznym dla wielu rodziców oznacza duży stres związany z zachowaniem dziecka. Sam przez to przechodziłem. O ile we własnym samochodzie jesteśmy w stanie zaakceptować wiele, o tyle podróżując z innymi osobami, musimy się dostosować do reguł, spośród których tą najważniejszą jest szacunek do drugiej osoby i jej przestrzeni (za którą notabene zapłaciła, czasem nawet niemało). Jak podróżować taktownie albo przynajmniej minimalizować ryzyko dyskomfortu u innych?

1. Jeżeli możemy, spróbujmy przed dłuższą podróżą wybrać się na krótszą, by móc zaobserwować, jak dziecko reaguje na daną formę transportu. Oczywiście, w przypadku pociągu czy autobusu nie będzie z tym problemu. Gorzej z samolotem. Nie chciałbym, aby Czytelnicy odnieśli wrażenie, że przed podróżą do Lizbony polecam obowiązkowo najpierw wybrać się z dzieckiem samolotem do Gdańska. Ale jeżeli mamy taką możliwość, to jak najbardziej.

2. Przygotujmy się do podróży - zapakujmy zabawki, książeczki, prowiant. To wszystko często pomaga utrzymać uwagę dziecka, tak cenną, bo może się szybko skierować na głowę, oparcie czy bagaż osób siedzących w sąsiedztwie.

3. Jeżeli mamy taką możliwość, wybierzmy miejsce, które będzie najmniej kłopotliwe dla innych pasażerów, np. w pierwszym rzędzie, ostatnie w rzędzie, otoczone pustymi miejscami, z dala od zwierząt, ale np. w pobliżu rodziców podróżujących z dziećmi w podobnym przedziale wiekowym. Jeżeli dziecko ma zarezerwowane miejsce w środku, a po lewej stronie siedzi inny pasażer, to przesiądźmy się, żeby oddzielić pasażera od dziecka. Wszystkim będzie wtedy wygodniej. Możemy również zaproponować całkowitą zamianę miejsc, jeżeli podejrzewamy, że będziemy zmuszeni do częstego wstawania.

4. Gdy wiemy, że dziś nasza latorośl ma nie najlepszy dzień, powiedzmy osobie, która siedzi naprzeciwko: "Dzień dobry. Mój syn dziś czuje się jak Ronaldo i nic nie jest w stanie tego zmienić, dlatego będziemy wdzięczni za wyrozumiałość, gdyby zdarzyło mu się pomylić piłkę z pańskim oparciem. Oczywiście zrobimy, co w naszej mocy, żeby do meczu nie doszło". Na koniec podróży, jeżeli przebiegła w trudnych warunkach, a Ronaldo pomimo wielu strzałów nie strzelił gola, przeprośmy współpasażera za dyskomfort.

5. Okazujmy wdzięczność za każdym razem, kiedy ktoś wyjdzie nam naprzeciw, pomoże, ustąpi, okaże zainteresowanie dziecku.

6. Rozważmy przed kolejną podróżą, który środek transportu będzie najwygodniejszy dla nas i pozostałych osób.

Łopatkowo-wiaderkowa dyplomacja

Gdy tylko zbliżałem się do piaskownicy, denerwowałem się (i nie chodzi mi o czas, kiedy byłem dziesięć razy szczuplejszy, czyli blisko trzydzieści sześć lat temu), kiedy mój syn podchodził do drugiego dziecka i brał, bez pytania, wiaderko, grabki czy ciężarówkę. Jako rodzic odczuwałem dyskomfort, że moje dziecko zabiera coś komuś, nie pytając, i idzie sobie na drugi koniec placu zabaw, po czym zostawia nieswoją zabawkę bez opieki i zmierza w kierunku zjeżdżalni, zapominając o piaskownicy.

Na szczęście z pomocą przyszła moja żona, która szybko mi wyjaśniła, że dzieci dadzą sobie radę, a jeżeli ktoś nie chce się podzielić zabawką, to trudno - takie życie, ale nie powinien być to powód do nerwów. Dodałbym jeszcze do tego kilka spostrzeżeń.

Kiedy przewidujemy, że nadciąga potencjalny konflikt, bądźmy w gotowości, ale nie wbiegajmy do piaskownicy za każdym razem, gdy nasze dziecko posypie kogoś piaskiem po głowie czy zburzy babkę z piasku - wiem, to trudne, ale do opanowania.

Dopiero gdy dochodzi do aktu agresji, powinniśmy stanowczo zareagować, ale nie stosując przemocy. Trzeba powiedzieć, że to, co właśnie się stało, jest niewłaściwym zachowaniem. Należące do innego dziecka poroznoszone zabawki odnieśmy właścicielowi, ale najpierw poprośmy o to swoją latorośl.

I na koniec - nie denerwujmy się, kiedy nasze dziecko idzie do piaskownicy. To teren, na którym się uczy i zdobywa doświadczenie. Dyplomacja ma wiele twarzy, a zaczyna się właśnie w piaskownicy. Jeżeli inne dziecko będzie chciało się pobawić zabawkami naszej córki bądź syna, a widzimy stanowczy opór po stronie swej latorośli, poprośmy, by się podzielili.

Dawaj dobry przykład - dzieci rozumieją więcej, niż nam się wydaje

Nie chciałbym, by ten wątek został odebrany jako moralizatorski, bo w żadnej z części niniejszej publikacji nawet przez chwilę nie mam zamiaru prawić morałów, ale warto pochylić się nad tym, co i w jaki sposób robimy przy dzieciach, w szczególności przy małych dzieciach. Wydawać by się mogło, że dwu- czy trzylatki niewiele rozumieją z tego, co do nich mówimy bądź co mówimy pomiędzy sobą, w gronie dorosłych. Ale tak nie jest!

Z pewnością rodzice chcieliby, by ich dzieci wyrosły na taktowne, kulturalne i obyte młode osoby, które będą potrafiły dawać sobie radę w życiu albo przynajmniej będą do niego godnie przygotowane.

Myślę tu zarówno o poprawności językowej, formułach grzecznościowych, jak i o języku bulwarowym, którego zdarza się użyć nawet wytrawnym dyplomatom. Ale niech nasze dzieci poznają ten dialekt jak najpóźniej. Zwracajmy więc uwagę, już od najmłodszych lat, w jaki sposób wypowiadamy się przy dzieciach. W pewnym momencie, całkiem niespodziewanie, możemy usłyszeć, jak dziecko mówi: "dziękuję" albo "poproszę" i nie będzie to wynikało z tego, że raz powiedzieliśmy o tej zasadzie i dziecko ją zapamiętało. To dzięki temu, że zawsze mówiliśmy "dziękuję", gdy córka coś nam wręczała bądź gdy ktoś nas przepuścił w drzwiach, pomógł podnieść bagaż czy podał zakupy w sklepie. To proces długofalowy, ale dziecko jest w nim dość mocno osadzone i należy o tym zawsze pamiętać, nawet jak mamy gorszy dzień. Nie bez kozery mówi się, że dzieci są jak małe gąbki - chłoną wszystko, co napotkają na swojej drodze.

Nie zawsze niestety mamy wpływ na to, co dziecko słyszy i widzi, bo jest też żłobek, przedszkole, niania, inne dzieci i zachowania, których nie pochwalamy. Ale starajmy się zrobić tyle, ile możemy, i zawsze okazujmy szacunek naszemu dziecku: słuchajmy, gdy do nas mówi, odpowiadajmy, nawet jeśli nie rozumiemy, utrzymujmy kontakt wzrokowy podczas rozmowy, czasem przyklękając, żeby dziecko mogło się przy nas poczuć jak równorzędny partner. To będzie procentować.

Fragment książki Adama Jarczyńskiego "Z klasą, na luzie. Dobre maniery, zdrowy rozsądek i sztuka łamania zasad". Wydawnictwo Znak Literanova. Premiera: 15 marca 2017 r.

Adam Jarczyński - dyplomata i specjalista od dobrych manier - ale też sąsiad, klient, współpracownik, turysta i ojciec - odpowiada na te pytania (oraz na wiele innych) w przystępny, klarowny i jednocześnie zabawny sposób. Przytaczając masę anegdot z codziennego życia, tłumaczy, jak zachować się z klasą w każdej sytuacji... i nie dać się przy tym zwariować.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy