Reklama

Jak przestać być matką Polką, czyli więzi i więzy

Najlepiej uczymy się na własnych błędach, ale można też uczyć się na błędach mamy. Można wziąć od niej i od wszystkich kobiet z wcześniejszych pokoleń to, co było darem, co jest piękne. I to są więzi. Można też uzdrowić więzy – przekonuje counsellerka i terapeutka Gestalt, Aneta Boryczko.

Monika Szubrycht: Temat jednego z prowadzonych przez panią warsztatów psychologicznych brzmi: "Matka i córka, czyli więzi a więzy". Mam nadzieję, że jednak więzi, i że tych jest więcej...

Aneta Boryczko: - Zawodowo funkcjonuję w środowisku osób, które mają problemy, nie traktuję więc swoich obserwacji jako reprezentatywnych dla całego społeczeństwa. Uważam, że psychologia w wydaniu Freuda, który patrzył na człowieka z punktu widzenia patologii, zrobiła w społeczeństwie wystarczająco dużo szkód.

Reklama

- Z drugiej strony, bazując na własnych doświadczeniach, obserwując rodzinne relacje bliższych i dalszych znajomych, ze smutkiem stwierdzam, że przynajmniej w naszym kraju w dużej mierze to jednak więzy. Ale to się zmienia, ostatnio bardzo dynamicznie.

Jeśli pani mówi "w naszym kraju", to świadczy o korzeniach kulturowych.

- Tak. I uważam, że to, co najbardziej szkodzi więzi matki z córką, ale też z synem, to model matki Polki. Zaznaczam przy tym, że chodzi mi o model, a nie o kobietę, człowieka, osobę. Obawiam się, że podkreślanie szkodliwości tego wzorca może spowodować nagonkę na kobiety, które go reprezentują. To taki wygodny kozioł ofiarny.

- Moim zdaniem, taką samą odpowiedzialność ponoszą za kształt tego wzorca zarówno kobiety, jak i mężczyźni. W przypadku tych drugich najczęściej chodzi o fizyczną czy emocjonalną nieobecność w życiu rodzinnej wspólnoty.

Czy chodzi o model kobiety z gromadką dzieci, wiecznie zmęczonej, niedbającej o siebie, dźwigającej siaty z zakupami i robiącej wszystko dla innych?

- Moim zdaniem ten model zmienił się w sposób niezauważalny dla społeczeństwa, ale wcale nie na korzyść. Powstała hybryda łącząca nasz wzorzec i wzorzec zachodni.

- Współczesna matka Polka ma pracować, najlepiej z sukcesem, świetnie wyglądać, być świadomą i obecną matką, świetną kochanką i przyjaciółką, a jednocześnie wypełniać stereotypowo kobiece zadania i najlepiej piec domowy chleb! Żadna z nas nie jest w stanie temu sprostać, chociaż niemal każda próbuje. A i tak wiele słyszy od swoich matek, ojców, partnerów, dzieci czy pracodawców, że nie wypełnia swej roli tak, jak powinna...

- Na warsztatach dla kobiet robiłam ćwiczenie polegające na rozpisaniu wszystkich czynności, jakie mieszczą się w postrzeganiu szeroko pojętej roli kobiety. Następnie uczestniczki obliczały, ile każda z tych czynności zabiera czasu. Często okazywało się, że doba musiałaby mieć co najmniej 48 godzin. Tym, które nadal miały wątpliwości, zwłaszcza jeśli nie pracowały zawodowo, proponowałam, aby znalazły cennik poszczególnych czynności: prasowania, prania i gotowania, i sprawdziły, ile tak naprawdę jest warta ich praca.

Tylko że nawet jeśli kobieta to sobie uświadomi i sprawdzi, ile jej praca jest warta, to pieniędzy nie dostanie.

- Jako counsellerka i terapeutka nie pracuję w obszarze zmiany zasad świata zewnętrznego, ale towarzyszę w zmianie świadomości, postrzegania siebie. W analizie transakcyjnej istnieje doskonały model: "Ja jestem OK i świat jest OK". Takie wewnętrzne przekonanie, że jest się OK jest bardzo ważne. Daje przestrzeń do bycia człowiekiem, a nie robotem wieloczynnościowym. Człowiekiem niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju. Nazywam to Doskonałą Niedoskonałością.

- Ten rodzaj zgody na własną "niedoskonałość" i wybranie z obowiązujących wzorców tego, co dla mnie dobre, stwarza przestrzeń do spokojnej reakcji na zarzuty zewnętrzne. Wtedy, jeśli nasz partner, nasze dzieci czy ktokolwiek inny czegoś od nas chce, reagujemy spokojnie, czasem z uśmiechem, a nie gniewem, wycofaniem czy depresją.

- Osadzenie w sobie, przekonanie, że mam prawo wybierać i nie dawać czasem rady, że taka, jaka jestem -  jestem OK i świat też jest OK, czyli zmiana wewnętrzna, zmiana świadomości jest moim zdaniem pierwszym i najważniejszym krokiem do tego, aby zmienił się świat na zewnątrz.

Relacja matki z córką jest inna niż z synem. To kwestia kultury czy też natury?

- Próba udzielenia odpowiedzi na to pytanie jest ryzykiem. Jesper Juul, duński psychoterapeuta i doradca rodzinny powołuje się na badania przeprowadzone w różnych krajach europejskich. W ich trakcie zamykano w osobnych pokojach 20 kobiet i 25 niemowląt różnej płci. Jeżeli dzieci zaczynały płakać i powiedziano kobietom, że to chłopcy, ogromna większość reagowała szybciej niż na informację, że płaczą dziewczynki. Niektóre na płacz dziewczynek nie reagowały w ogóle. Nawet w Skandynawii, która jest bardzo postępowa w kwestiach genderowych, badania pokazały to samo.

Z tego by wynikało, że jednak natura...

- W społecznościach pierwotnych, w przysłowiowej "dżungli", liczyła się siła. Mężczyzna musiał obronić terytorium. Był gwarantem bezpieczeństwa i przetrwania. Teoretycznie wskazywałoby to na naturę. Moim zdaniem, zarówno kultura, jak i natura. W tej kolejności. W końcu nie żyjemy już w dżungli, chociaż wiele kobiet nadal sądzi, że bez mężczyzny nie przetrwa. Albo uważa się za gorsze, jeśli nie ma go u ich boku.

- Według mnie, kulturowym czynnikiem pierwotnym, z powodu którego kobiety reagują większą empatią na syna, jest nieobecność partnera i ojca. Jeżeli go nie ma, bardzo często zdarza się, że w miarę upływu czasu matka przesuwa uczucia na syna. Chłopiec staje się zastępczym partnerem i jej oczkiem w głowie. Z drugiej strony, może też stać się obiektem nienawiści.

Mężczyzna jednak musiał polować... 

- Nie wszędzie i nie zawsze. W książce "Kobieta, której nigdy nie było" Sarah Blaffer Hrdy, antropolożka i prymatolożka, pokazuje na przykładzie różnych gatunków naczelnych, że jednego doskonałego modelu kobiecości, i męskości, o jakim mówimy, tak naprawdę nigdy nie było. Było ich wiele w dwóch głównych nurtach: matrylinearnym - linia kobieca, i patrylinearnym - linia męska.

- Za czasów naszych babć i prababć obowiązywał w miarę jednolity model roli kobiecej i roli męskiej, wszystko było prostsze. Kobiety się spotykały, spędzały z sobą czas. Edukacja była przygotowaniem do istniejącej rzeczywistości.

- Dzisiaj ta rzeczywistość bardzo szybko się zmienia. Kiedyś przekazywało się jednolity model, dziś jest trudniej nie tylko dlatego, że jest ich wiele, ale niezwykle dynamicznie się zmieniają. Gdzieś w tym wszystkim zagubiłyśmy ideę siostrzeństwa, wzajemnego wspierania się kobiet. Wspierania w otwarciu na mężczyzn - zaznaczę, a nie przeciwko nim. Siostrzeństwo pomaga uczyć się od siebie wzajemnie i cenić się za swoją różnorodność. Zmienić rywalizację we współpracę.

Mówi się często o rywalizacji między matką a córką. Moja córka ma 8 lat. Ciężko mi sobie wyobrazić, że miałabym z nią rywalizować. Przecież rodzica najbardziej cieszą sukcesy jego dziecka. Jak jest naprawdę z tym współzawodnictwem?

- Rozdzieliłabym sytuację, w której córka rywalizuje z matką, od tej, w której matka rywalizuje z córką. To są dla mnie dwie odrębne kwestie. "Rywalizacja" córki z matką, a raczej pewna jej odmiana, jest wpisana w cykl rozwojowy. Jeśli córka nie zaprzeczy matce, nie wyodrębni się jako niezależna indywidualność. Stąd wszelkie nastoletnie bunty przeciwko matce i pragnienie bycia inną niż ona.

- Natomiast jeśli chodzi o rywalizację matki z córką, obawiam się, że może ona w Polsce narastać, ponieważ wydłużyła się średnia wieku, nastąpiły zmiany kulturowo-społeczne i zanikły różnice między pokoleniami.

- Obecnie sytuacja kobiety 40-, 50-letniej znacząco się zmieniła. Kiedyś była to starsza pani, która już wchodziła w sferę cienia. Dzisiaj kobietom w tym wieku otwierają się drzwi. Szczególnie mocno dotyczy to tych z nas, którym nie ułożył się związek z mężczyzną, z ojcem dziecka, i które wcześniej koncentrowały się na macierzyństwie. Chwila, gdy dzieci odchodzą w dorosłość, często wywołuje duży kryzys, chociaż z drugiej strony jest szansą na nowe życie, na rozwinięcie skrzydeł i powrót do aktywnych relacji z mężczyznami.

- Jednocześnie zanika tabu związane z możliwością wchodzenia starszej kobiety w relację z młodszym mężczyzną. I tak "matka" może stać się rywalką "córki". Moim zdaniem dzieje się tak jednak tylko wtedy, jeżeli kobieta nigdy nie miała czasu na bycie dla siebie, eksperymentowanie, poznawanie siebie w relacjach z kobietami i mężczyznami.

- W Polsce dla mężczyzny jest naturalne to, że ma taki czas przed założeniem rodziny, żeby lepiej poznać samego siebie. Natomiast ciągle jeszcze jest społeczna cenzura na taki sam czas dla dziewczyny. Nadal wiele z nich przechodzi bezpośrednio spod skrzydeł rodziców pod skrzydła mężczyzny. Jest to mocno zakodowane kulturowo, a na pewno było 20, 30 lat temu. W efekcie wiele współczesnych 40- i 50-latek tak naprawdę nie wie, kim jest. Ostatni czas, kiedy uczyły się siebie, to był okres nastoletni, a potem od razu zostały matkami.

- Drugim powodem rywalizacji może być trwanie w nieszczęśliwym związku, bądź w poczuciu bycia ofiarą ojca dziecka, który na przykład odszedł do innej kobiety. Uważam, że dziecko może być kochane wtedy, jeżeli i matka i ojciec akceptują samych siebie, kochają siebie i tę drugą osobę. Bo wtedy jakakolwiek ich cecha odbije się w naszym dziecku, oni będą je kochać. Jeśli w związku jest walka, rywalizacja, nienawiść, a córka będzie podobna do ojca, wtedy też może się pojawić rywalizacja między matką a nią.

Matki z córką czy córki z matką?

- Matka może walczyć o uczucia męża czy partnera, ale to może być na głębokim poziomie nieświadomości. Kobieta może też czuć rozpacz, że straciła wcześniejsze lata, a teraz w domu patrzy na rozkwitanie pięknej, młodej kobiety. Może w niej widzieć trochę siebie i zazdrościć jej.

Czym są "czarne nici"?

- Dla mnie są to stereotypy i przekonania, że kobieta albo mężczyzna, matka albo ojciec "musi", że kobiety albo mężczyźni są "tacy". Jednym z tych stereotypów jest przekonanie, że musimy zajmować się swoimi starszymi rodzicami, a zwłaszcza że jest to rola córki.

- W tym momencie nie mam takiej pewności. Zarówno przez swoje doświadczenia, jak i przeżycia kobiet, z którymi pracuję. Niektóre z nich zostały poranione przez matki na wiele sposobów. Jeszcze kilka lat temu bym tego nie powiedziała, dziś mówię pełnym głosem. Wiele z tych matek nie chce, bądź nie potrafi skorzystać z pomocy. Tkwi w pozycji ofiary i nie chce z niej wyjść. Niektóre z nas w pewnym momencie mogą stanąć przed naprawdę trudnym wyborem...

- Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta, mówi, że dopóki matka będzie siedziała na kolanach córki, dopóty w każdym kolejnym pokoleniu to się będzie powtarzało. Bo jeżeli córka będzie musiała ratować swoją matkę, to już jej nie wystarczy siły na to, by wypuszczać w życie swoje córki. I rzeczywiście - w Polsce mamy taki kod kulturowy. Nie mówię o tym, bo to by było straszne, żeby nagle zostawić te wszystkie matki. Natomiast wydaje mi się, że trzeba mówić o tym, że nadmierne poświęcanie się - tak jak brak odpowiedzialności - staje się krzywdą. Dla matek, dla córek, dla synów, dla ojców, dla kobiet i mężczyzn. Dla nas wszystkich.

- Dlatego tak ważne jest, abyśmy my, kobiety, zadbały o swoje życie, o swój odpoczynek, o swoją relację z partnerem, o swoje przyjaźnie, o swoją rozrywkę. Inaczej moment, kiedy nasze dziecko będzie wychodziło w dorosłe życie, będzie końcem całego naszego życia.

Zostaniemy z syndromem pustego gniazda...

- Tak. I to są te momenty, kiedy pojawiają się największe depresje. To jest też jeden z głównych powodów, dla którego matka nie potrafi wypuścić córki do mężczyzny, w tym do ojca. Dla mnie jedną z najpiękniejszych scen jest ta, kiedy matka staje naprzeciwko ojca i wypuszcza do niego ich uczącego się chodzić malucha. To takie pierwsze przejście ze świata mamy do świata taty. Szkoda, że tak naprawdę niewielu z nas doświadczyło, że jest mama i tata, i że można wędrować pomiędzy nimi.

Jak ustrzec się przed poczuciem straty, rzeczonym pustym gniazdem?

- Cóż, atomizacja rodziny jest faktem, ale rodzina biologiczna to nie wszystko. Nie byłoby to takim problemem, gdyby kobiety nie były takie samotne. Gdyby nie rezygnowały na lata z relacji z innymi kobietami, przyjaciółkami, a także ze swoich pasji. Bo kobiety, które mają pasje i mają grono przyjaciół, nie mają potrzeby trzymania kurczowo przy sobie córki. One są zdrowsze, cieszą się życiem.

- Kobieta potrzebuje innych kobiet, potrzebuje wspólnoty, zwłaszcza że wciąż to mężczyźni częściej umierają wcześniej albo odchodzą. Równie ważne są pasje, w tym robienie czegoś dla innych. To nadaje życiu sens. Tymczasem jeżeli kobieta skoncentrowała życie na dziecku, jeśli to był jedyny sens jej życia, po jego odejściu zostaje sama, często z poczuciem krzywdy. Czuje się ofiarą świata, który jest zły, albo córki, która ją porzuciła. Postrzega wszystko z tej perspektywy, bo nikomu nie jest potrzebna.

- Nie chodzi o to, aby się od niej odciąć. Chodzi o to, aby dać jej szansę czucia się potrzebną. Poczuć, że jest coś, co może dać, kiedy patrzy na życie z perspektywy braku: "Ja nic nie mam", "Wszystko straciłam". Ja wtedy pytam: "Ale co masz do dania? Przecież wychowałaś swoją córkę, możesz się podzielić swoją wiedzą".

- Pamiętam klientkę, niezwykłą kobietę, która uratowała swoje dziecko 30 lat temu, kiedy nie było informacji o diecie bezglutenowej, ucząc się i ryzykując stworzyła swój własny system dietetyczny. I okazało się, że kiedy zaczęła się tym dzielić, wokół niej pojawiło się mnóstwo młodych kobiet. Była im potrzebna, dla nich była mistrzynią.

- I jeszcze jedno: wychodzenie ze stereotypu matki Polki nie jest kwestią jednorazowej decyzji i cudu. To proces, czasem długotrwały. Sama jestem w tym procesie.

Jest takie powiedzenie: chcesz zobaczyć jaka w przyszłości będzie twoja żona, spójrz na jej matkę. Czy zawsze się tak dzieje, że niedaleko pada jabłko od jabłoni?

- Nie musi tak być. Można nauczyć się na błędach mamy. Można wziąć od niej, od wszystkich kobiet z wcześniejszych pokoleń to, co jest darem, co jest piękne. I to są więzi. Można też uzdrowić więzy, czyli wszystko to, co jest negatywnym dziedzictwem. W dodatku, chociaż zabrzmi to paradoksalnie, w tych więzach - po ich przetransformowaniu - mieści się największy potencjał, nasza największa siła. W końcu te kobiety dały nam życie! Ważne jest też to, żeby otworzyć się na inne kobiety, bo od nich też możemy się uczyć. A one od nas.

Rozmawiała: Monika Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: matka i córka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy