Reklama

Jak uniknąć świątecznej depresji?

Wiele osób ma niemiłe wspomnienia związane ze świętami, wynikające z tego, że kojarzyły się one z pośpiechem, napięciem, nerwowością, awanturami. Z tym, że trzeba wszystko ogarnąć, narobić, nagotować, posprzątać - i cała magia gdzieś znikała - mówi psycholog, dr Monika Wasilewska.

Monika Szubrycht: W filmie "Witaj święty Mikołaju" jeden z bohaterów mówi: "Święta? Wszyscy cierpimy". Jak naprawdę jest z tymi świętami?

Dr Monika Wasilewska: - Przed Bożym Narodzeniem zawsze mam najwięcej pacjentów. Odzywają się ludzie, którzy skończyli terapię, ale też nowi pacjenci. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak jest. To są w końcu bardzo ładne święta, ale też bardzo rodzinne i bardzo refleksyjne. Tak jest przynajmniej u nas, w Polsce. Z drugiej strony oglądamy amerykańskie filmy, reklamy Coca-Coli, gdzie szczęśliwa, uśmiechnięta rodzina śmieje się pod piękną choinką z superprezentami - wszyscy się kochają i są fantastyczni. Rzeczywistość nie jest jednak taka prosta. Święta są takim momentem, w którym - jeśli w ciągu roku przeżyliśmy jakieś utraty, bardzo mocno je odczuwamy.

Reklama

Jakie to są utraty?

- Śmierć kogoś, rozstanie, rozwód, zawód miłosny - takie różne żałoby, które zdarzyły nam się w ciągu roku. W święta przez tę refleksję docieramy do naszych uczuć, emocji, które są trudne i smutne. I wtedy się robią jeszcze trudniejsze.

- A drugi model to sytuacja, kiedy spotykamy się z rodziną i - mówiąc potocznie - wychodzą różne rodzinne patologie, traumy z dzieciństwa. Wiele osób ma niemiłe wspomnienia związane ze świętami, wynikające z tego, że kojarzyły się one z pośpiechem, napięciem, nerwowością, awanturami. Z tym, że trzeba wszystko ogarnąć, narobić, nagotować, posprzątać - i cała magia gdzieś znikała. A w telewizji pokazują, że ma być.

- Trzeba się połamać opłatkiem. To dla wielu osób jest kolejna trauma. Jak złożyć życzenia? Czy je składać? Jak podejść do ciotki, do wujka, do mamy, na którą czasami się jest złym i co powiedzieć? Bliskość rodzinna, którą te święta wymuszają, też może być dla niektórych bardzo stresująca. Bo święta wymuszają pewien rodzaj bliskości. Ludzie już przed świętami są bardzo spięci, zastanawiają się, jak to będzie.

- Musimy też skonfrontować się z rozmowami przy wigilijnym stole. Ktoś się z kimś pokłóci, wychodzą jakieś spory, ktoś coś udaje. Pomijam już kwestie młodych małżeństw i stres wynikający z tego, że trzeba podjąć decyzję, u kogo zjedzą kolację wigilijną i którzy rodzice się obrażą z tego powodu. Jak to zorganizować? A do kogo iść w pierwszy dzień świąt? To rodzi wiele konfliktów w związkach.

Jak sobie poradzić w takiej sytuacji?

- Oczywiście można się dogadać - jeden rok u jednych rodziców, drugi u tamtych. Ale wiadomo, że czasami chcemy zjeść i u jednych, i u drugich, są awantury, że jeden małżonek jedzie do swoich, potem żona do swoich. Tutaj też wychodzą nieodcięte pępowiny.

To znaczy? Małżonek, który bardziej nalega na spędzanie świąt ze swoimi rodzicami ma nieodciętą pępowinę?

- Tak. Ktoś, kto ma nieodciętą pępowinę nie wyobraża sobie, że może nie spędzić świąt ze swoimi rodzicami, że mógłby ich w ten sposób zranić.

Ale nie jest tak czasami, że dzieci poddają się terrorowi rodziców? Matka czy teściowa manipulują młodymi, którzy w końcu godzą się na wszystko i przyjeżdżają na święta, choć nie mają na to ochoty.

- Nieodcięta pępowina jest zasilana poczuciem winy. Nie jest tak, że młoda małżonka czy młody mąż naprawdę chcą jechać do swoich rodziców, tylko są w konflikcie lojalnościowym i mają poczucie, że są między młotem a kowadłem. Nie bardzo wiedzą, co robić. Najchętniej by to wszystko zostawili i pojechali gdzieś sami. Ale na to nie ma na to przyzwolenia rodziny generacyjnej.

- Rodzina, która zgadza się na odcięcie pępowiny, zgadza się na to, żeby dziecko założyło swoją rodzinę i chce, żeby było mu jak najlepiej. I chociaż rodzicom może być smutno, że nie spędzają świąt z córką czy z synem - wiedzą, że ich dziecko jest szczęśliwe gdzieś indziej. To jest pytanie: co nas uszczęśliwia? Czy szczęście naszych dzieci, czy nasz dobrostan. Niektórzy rodzice uważają, że to, co jest dobre dla nich, jest dobre dla ich dziecka. Nie zawsze tak jest, zwłaszcza jak dziecko jest dorosłe.

Myślę, że bardzo często tak nie jest...

- To wymaga pewnej mądrości i przejścia ponad swoje egoistyczne potrzeby i wyobrażenia. Na tym właśnie polega rodzicielstwo - nie jesteśmy egoistami w stosunku do naszych dzieci. Chcemy, żeby im było jak najlepiej i to nas cieszy, bez względu na to, gdzie są i gdzie spędzają święta. A jeśli będziemy mieli takie podejście, mogę się założyć, że dzieci będą chciały te święta spędzać z nami. Nie będą się czuły oskarżane, nie będzie w nich wzbudzane poczucie winy, będą się czuły naturalnie i swobodnie. Każdy normalny człowiek chce spędzać święta z ludźmi, którzy są swobodni i akceptujący.

- Myślę, że polska tradycja świąt najbardziej traumatyzuje napięciem związanym z pewną przymusowością. To "musi" być. Oczywiście fajnie, jak jest tradycja, karp, zupa, pierogi i kutia, natomiast napięcie jest zupełnie niepotrzebne. Ludzie nie doceniają tego, że urok świąt nie polega na tym, ile jedzenia wyłożą na stół, tylko na atmosferze. Że jest wesoło, że nawet jak dziecko nie posprzątało pokoju, to nic się nie stanie, nie trzeba robić awantury. Nie trzeba krzyczeć i poganiać, biegać z wywieszonym językiem i złościć się na wszystkich. To nic nie daje, tylko psuje nastrój. Potem wszyscy siedzą zestresowani, przerażeni - i czekają na chwilę, kiedy można się już łamać opłatkiem, zjeść, iść do domu i odpocząć.

Bardziej odpoczywamy nie w święta, tylko po nich.

- Tak. W dodatku dochodzi konieczność jedzenia niebywałych ilości różnych potraw w pierwszy czy drugi dzień świąt. Bo jak się nie zje, to nie wiem co...

To się zgrzeszy.

- Co złego się stanie, jeśli się nie objemy? Przecież obżarstwo jest jednym z grzechów głównych. Zwłaszcza dzisiaj, bo dawniej ludzie jedli szynkę raz roku na święta. Nie mówię o dworach, ale o chłopach czy biedniejszych rodzinach. Przychodzą do mnie pacjenci, którzy martwią się, że będą musieli się objadać, że nie można odmówić. To jest terror tradycji.

Faktycznie tak musi być?

- Tradycja jest ciekawa i ważna dla tożsamości człowieka, ale nie trzeba robić z niej terrorysty, który zmusza nas do rzeczy sprzecznych z naszymi potrzebami. Kiedy słucham opowieści moich pacjentów, ich wspomnień z dzieciństwa, to chyba nikt nie wspomina mile Bożego Narodzenia. Rozumiem oczywiście, że to są pacjenci, więc mieli trudne doświadczenia, skoro do mnie trafili. 90 procent z nich wspomina święta jako czas pełen konieczności, napięć, przymusu.

- I jest jeszcze jeden aspekt, dla mnie jako psychologa ciekawy - czyli prezenty pod choinkę.

To znaczy?

- Niezwykle symptomatyczne jest to, w jaki sposób się obdarowujemy i jaka jest istota tych prezentów. Oczywiście ona się zmienia z czasem, z warunkami i możliwościami finansowymi. Są natomiast ludzie, którzy pamiętają, że zawsze dostawali nie to, co chcieli. Nawet w dzieciństwie. To też dla młodych ludzi nie jest przyjemne. Zwłaszcza dla dzieci, które pisały listy do Mikołaja, a on pod choinkę przynosił im nie te podarunki, które sobie wymarzyły.

Tylko skarpetki, albo coś praktycznego.

- Tu wychodzi umiejętność myślenia o drugim człowieku. Brak świadomości potrzeb naszych bliskich, nie tylko dzieci, bo dorośli również się obdarowują. Niechęć do zastanowienia się, kim on jest, co lubi, co by mu sprawiło przyjemność? Ktoś daje coś nietrafionego - trudno - nie przyda mi się, ale doceniam chęci. Ale często słyszę o prezentach, które sprawiają przykrość, bo są tak praktycznie banalne. Kiedyś usłyszałam, że młoda dziewczyna dostała od mamy pod choinkę trzy kilo proszku do prania.

- Albo mężowie, którzy kupują żonom odpersonalizowane prezenty, które nie są w ogóle osobiste. Te kobiety odbierają to jak trochę na "odczep się" - takie, żeby było cokolwiek - typu para pantofli czy symboliczne skarpetki. Nie piękny zestaw bielizny, bo to już ma inny wymiar. Wokół świąt jest dużo takich rytuałów, które mogą być niezwykle przyjemne, ale mogą też rozczarowywać i być źródłem cierpienia.

Nie ma przyzwolenia społecznego na to, żebyśmy nie jeździli do rodziców. Pojawiła się niedawno taka wzruszająca reklama, w której stary ojciec dostaje telefon od dzieci, że w tym roku znowu nie przyjadą na święta. Święta trzeba spędzić z rodziną, a nie z tymi, z którymi chcemy je spędzić. 

- Na przykład z mężem i z dziećmi.

Z mężem i z dziećmi, z przyjaciółmi, albo z kimś, kto jest sam z różnych powodów, bo np. rodzinę ma zagranicą.

- Nie ma takiego przyzwolenia i to umowne puste miejsce przy stole, które na kogoś czeka, to chyba tylko symbol. Nie wiem, na ile jesteśmy otwarci na to, żeby kogoś faktycznie przyjąć do stołu. Nie mówię nawet o kimś obcym, ale o sąsiadce, która piętro wyżej sama spędza święta. Jak się każdy uczciwie zastanowi, to nie wiem, ile osób byłoby w stanie to zrobić. Jak przychodzi co do czego, jesteśmy zamknięci w swojej rodzinie. Te święta są rodzinne, więc masz być z rodziną, nie z przyjaciółmi - z nimi możesz spędzić sylwestra.

- Rodzina jest cennym konstruktem, pod warunkiem, że nie jest dysfunkcjonalna. Bo jeżeli jest, to jest źródłem cierpienia, a w Boże Narodzenie to cierpienie będzie bardziej odczuwane i ta pustka po bliskości. Przy zagęszczeniu czasu spędzanego ze sobą i oczekiwaniach, które się pojawiają, to może być naprawdę bardzo toksyczne i przykre.

- Coraz częściej zdarzają się osoby, które nie umieją sobie poradzić w sytuacji konfliktu w rodzinie. Nie wiadomo, kogo zaprosić, bo jeden z drugim nie zasiądzie do stołu. Jadą gdzieś do sanatorium, albo wynajmują pensjonat i tam spędzają wigilię. Ale dlaczego muszę wyjechać z domu, żeby spokojnie spędzić święta? To też jest bez sensu.

Łatwiej jest zastosować strategię ucieczki.

- I załatwić coś na zasadzie: "Gdy gdzieś wyjedziemy, to już nikt nie będzie miał do nas pretensji" - a tak naprawdę nie mamy na to ochoty.

Co należy zrobić w takiej sytuacji?

- Lepiej byłoby, żeby ludzie otwarcie ze sobą porozmawiali. Po pierwsze wyjaśnili różne konflikty, a po drugie dali sobie nawzajem takie przyzwolenie: "Ok - średnio się dogadujemy, to nie musimy zasiadać wspólnie do stołu wigilijnego". Niech przy tym stole siedzą ludzie, którzy wobec nas mają dobre, ciepłe uczucia, bo wtedy te święta naprawdę są magiczne. Jeżeli tego nie ma, to boli bardziej niż w inne dni.

To tak, jakby święta ściągały z nas pancerz. Stajemy się bardziej bezbronni.

- Tak. Mamy kilka dni wolnego, więc ludzie, którzy zazwyczaj uciekają w pracę, np. gdzieś w korporacji, nagle idą do swoich rodzin. A jak ktoś jest sam? Nie mówię o starszej osobie, tylko o młodej, która chce stworzyć związek partnerski czy małżeński, ale nie ma z kim. Przyjeżdża do swojej rodziny i po raz kolejny słyszy życzenia: "Żebyś wyszła za mąż". Wiele osób, żeby uniknąć tego typu nacisków, woli w ogóle nie spotykać się z rodzicami. Ktoś sobie tak powie - jakaś ciocia, wujek, mama czy tata - nie biorąc pod uwagę odczuć drugiej strony. Robią tak, bo niewiele o sobie wiedzą, albo nie mają czasu, żeby się posłuchać.

Moja przyjaciółka opowiadała, że gdy jako dziecko chodziła na ostatnie przedświąteczne zakupy, wydawało jej się, że wszyscy są szczęśliwi i uśmiechają się - tylko ona jest smutna. Czy to jak z trawnikiem sąsiada, który jest zawsze bardziej zielony?

- Ludzie starają się na zewnątrz pokazać, że są zadowoleni, ale ukrywają to, co w środku. Myślą, że to świadczyłoby o ich porażce, że coś z nimi jest nie tak, skoro wszyscy mają fajne święta, a oni nie. Wiele osób, które tak się uśmiechają i mówią, jak cudownie będzie mieć święta z rodziną, może wcale tak nie myśleć. Pytanie ile procent mówi prawdę. Bo nie będziemy narzekać na rodzinę i mówić: "Przechlapane, chciałam mieć męża i dzieci, a z rodziną się kłócę i nie mam gdzie spędzić świąt". To też uderza w człowieka, w jego samoocenę, poczucie własnej wartości. Bo jak mówisz źle o swojej rodzinie, to o sobie źle mówisz.

Wszyscy chcemy wypaść przed innymi jak najlepiej, chcemy mieć najlepszą mamę i najlepszego tatę oraz genialne rodzeństwo.

- Tak. Widać to już u małych dzieci, które przechwalają się w szkole, jak mają fajnie. Dzieci z rodzin patologicznych tworzą jakieś fantastyczne historie, żeby wyidealizować swój świat, żeby inni pomyśleli, że mają lepiej niż w rzeczywistości. Warto mówić o takich rzeczach i pokazywać różne oblicza świąt - na ile są refleksyjne, ciepłe czy trudne, a na ile traumatyczne.

Czasami nie mówimy prawdy, żeby kogoś nie zranić. Na przykład.: "Mamo, nienawidzę tych świąt i nie chcę na nie przyjeżdżać do ciebie".

- Idealnie byłoby porozmawiać, czemu tych świąt nienawidzę. Albo co takiego robi mama, że nie mam ochoty do niej przyjeżdżać. Może niewiele trzeba zmienić. Oczywiście przeszłości się nie zmieni i powiedzenie: "Mamo zafundowałaś mi w dzieciństwie traumę przez te święta i to, co wyrabialiście wtedy z ojcem" może być przykre, ale tego zmienić się nie da. Ale można powiedzieć: "Mamo, odpuśćmy trochę, nie musisz gotować pięciu potraw, ja zrobię dwie, ty dwie, ktoś jedną i będzie dobrze". Tak mam zorganizowane swoje święta i dużo mniej czasu poświęcam na przygotowanie wigilii, mimo, że robię ją dla jedenastu osób. Każdy coś przynosi - moja mama, teściowie, kuzynka też. Dekoruję stół i siadamy sobie wszyscy spokojnie przy tym stole, powoli jemy, śpiewamy kolędy, mój teść gra na harmonijce i jest fajnie.

- Czemu jedna gospodyni musi się narobić, czemu nikt jej nie pomoże w sprzątaniu? Wiele osób stać na to, żeby wziąć kogoś, kto im posprząta mieszkanie. Można powiedzieć: "Po co mam płacić 100 zł, jak sama mogę to zrobić", tylko, że ty to zrobisz i będziesz potem trzy razy bardziej zmęczona, pięć razy się wydrzesz na dzieci, atmosfera od razu będzie gorsza - pytanie czy warto. Jeżeli sprzątanie sprawia komuś przyjemność, to jak najbardziej, a jeżeli nie, to może lepiej niech ktoś posprząta, a ty w tym czasie nie będziesz wrzeszczeć na dzieciaki, tylko będziecie się śmiać, śpiewać kolędy i ubierać choinkę. To nie jest sytuacja bez wyjścia, tylko trzeba uruchomić myślenie i ustawić priorytety.

I nie bać się prosić o pomoc, podzielić się obowiązkami.

- Jeśli ktoś coś przyniesie, czuje, że też ma swój wkład w tę wigilię. Potem wszyscy jedzą i mówią: "A ta rybka super", "Że ta zupka pyszna", "Pierożki fantastyczne". I każdy się cieszy. Myślę, że to jest lepsze niż urabianie się po łokcie. Bo czemu to służy? Żeby się pokazać, żeby udowodnić, że dało się radę? Trochę tego nie rozumiem, a mam poczucie, że wiele polskich gospodyń idzie tą drogą. Myślę o kobietach raczej 60-, 70-letnich. One uważają, że tak trzeba.

To jak z tą opowieścią, gdzie córka pyta matki, dlaczego odkrawa koniec placka. A ona na to, że jej matka tak robiła, babcia i prababcia. Tymczasem okazało się, że wieki temu foremki były za małe.

- Znam tę opowieść, tylko z szynką. Nie wiadomo czemu - ale tak ma być. Z drugiej strony to może być lęk przed oceną - że inni uznają, że sobie nie poradziłaś, że jesteś złą gospodynią. To jest bez sensu.

Czego najlepiej życzyć Polakom na święta?

- Żeby w Boże Narodzenie nie bali się naprawdę cieszyć świętami. Zadbać o siebie na tyle, by się nie umęczyć, nie udręczyć i robić to, na co mają ochotę. Bo wtedy inni będą z nimi szczęśliwsi. I ludzie będą nawzajem dla siebie życzliwsi. Nie będzie napięcia, stresu i sztuczności. Niech to wygląda tradycyjnie, ale ja mam zadbać o siebie na tyle, żeby rozdzielić obowiązki - tego bym życzyła gospodyniom. Żeby przewartościowały sobie swoje schematy. I żeby pomyślały: wartością jest to, że możemy być razem, rozmawiać ze sobą i wspominać różne rzeczy. Łatwe i trudne też, ale razem.

Czyli tak naprawdę to, co najważniejsze.

- Niech mają na uwadze też to, co ich dzieci będą pamiętać do końca życia. Pamięta się swoje święta z dzieciństwa i można je wspominać jako najbardziej cudowny czas, albo jako największą traumę. Pracujmy więc na dobre doświadczenia naszych dzieci, wnuków i prawnuków. To jest nasze dziedzictwo.  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy