Reklama

Kangurowanie ratuje życie

W idealnym scenariuszu, tuż po porodzie, nieumyty, za to osuszony i przykryty noworodek ląduje na brzuchu mamy przynajmniej na dwie godziny, ogrzewa się jej ciepłem, uspokaja się po przeżytym szoku, a jego ciało jest kolonizowane przez matczyną dobroczynną florę bakteryjną.

To bardzo ważne - do tej pory bowiem żył w przyjaznej przestrzeni wewnątrzmacicznej, dlatego gdy nękany skurczami, które przecież też odczuwał i wymęczony przeciskaniem się przez kanał rodny, wreszcie trafi do zupełnie innej rzeczywistości, gdzie ni z tego, ni z owego robi się zimno i jasno, zaczyna płakać. Oczywiście płacz stanowi normalny objaw, pierwszy krzyk jest równoznaczny z faktem, że malec wziął haust powietrza, co oznacza dobry początek.

Z drugiej strony, dziecko potrzebuje wtedy ukojenia, a bliskość fizyczna z matką mu to zapewnia. Słyszy bicie jej serca, jej oddech je kołysze, a głos, który zdążyło już dobrze poznać podczas życia płodowego, znowu do niego przemawia. Kontakt "skóra do skóry", zwany też kangurowaniem (ang. the kangaroo mother care, KMC) staje się coraz bardziej powszechną praktyką na oddziałach położniczych. W obliczu mnogości badań potwierdzających skuteczność takiego postępowania, coraz mniej osób wątpi w jego zasadność. Słowem, nie ma lepszego sposobu, by powitać na świecie własne dziecko!

Reklama

Taki dwugodzinny, nieprzerwany kontakt (dalej jesteśmy przy scenariuszu idealnym) powinien zakończyć się pierwszym karmieniem piersią. Choć noworodek nie przemieszcza się samodzielnie, to wiercąc się, koniec końców przysunie się ku matczynej piersi (niekiedy można ułatwić mu zadanie) i ją chwyci. Jest to możliwe dzięki tzw. wrodzonemu odruchowi poszukiwawczemu - tak małe dziecko momentalnie odwraca głowę w stronę dotykanego policzka, w ten sposób natura zadbała, by mogło ono bez problemu chwycić pierś. Odruch ten oczywiście wygasa z czasem, jak niektóre spośród wrodzonych odruchów, ale w pierwszych dniach i tygodniach życia niewątpliwie ułatwia adaptację.

Gdy z jakiegoś powodu mama nie może kangurować dziecka w chwilę po porodzie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby to tata zdjął koszulkę i zainicjował kontakt "skóra do skóry" z własnym potomkiem. Niekiedy, np. po cesarskim cięciu, musi wystarczyć, by dziecko zostało przez chwilę przytulone do matczynego policzka, ale zdarza się, że i to jest niemożliwe. Wówczas pomoc taty (lub innej bliskiej osoby!) staje się niezbędna. 

A co, jeśli nowo narodzony malec trafi do inkubatora, albo zaistnieją inne okoliczności uniemożliwiające kangurowanie? Eksperci tłumaczą, że jeszcze nic straconego, bo poza kangurowaniem bardzo wczesnym, od razu po narodzinach, istnieją też inne jego warianty: kangurowanie wczesne, rozpoczęte w pierwszej dobie życia dziecka, a także pośrednie i późne, praktykowane odpowiednio kilka i więcej dni po porodzie. Nawet opóźnione kangurowanie ma dobroczynny wpływ na noworodka, można uskuteczniać je także w okresie niemowlęcym, czyli przez pierwszy rok życia dziecka, ale kilkumiesięczne niemowlęta podczas tej czynności zaczynają się już nieco niecierpliwić.

Pamiętajmy, że większość z nas, urodzonych w PRL, bardzo wczesnego kangurowania nie doświadczyła, a i tak wyszliśmy na ludzi. Niemniej jednak proces ten zapewnia szereg wymiernych korzyści. Dzieci, którym dane było doznać bliskości w kontakcie "skóra do skóry" mniej płaczą, lepiej trawią i śpią, ich tętno jest wyraźniejsze, a oddech bardziej wyrównany. Obniża się też ich poziom stresu, nawet szybciej przybierają na wadze - dotyczy to także wcześniaków. 

Nie można nie wspomnieć o perspektywie matki. Kangurując dziecko od razu po porodzie doświadczy ona szeregu wymiernych korzyści - macica będzie kurczyć się szybciej, zmniejszy się krwawienie (co zminimalizuje ryzyko krwotoku). Noworodek przy piersi to też sygnał dla organizmu, by rozkręcić laktację. Łatwiej będzie o nawiązanie z nim więzi - dotyczy to też opóźnionego kangurowania. 

Pozytywne efekty tej czynności utrzymują się bardzo długo. Kontakt "skóra do skóry" jest szczególnie zalecany wcześniakom, ale, co oczywiste, skorzystają na nim także wszystkie donoszone noworodki.

Za krzewicieli metody kangurowania oficjalnie uznaje się dwóch kolumbijskich neonatologów, Edgara Rey Sanabrię and Héctora Martineza Gómeza. Oficjalnie - wszak matki czyniły tak intuicyjnie od zarania dziejów, jeśli tylko nic nie zakłóciło naturalnego procesu narodzin. Wspomniani medycy, zatrudnieni w Child Medical Institute w Bogocie, zaniepokojeni wysokim odsetkiem umieralności wcześniaków w placówce, postanowili jakoś temu zaradzić. Brakowało im sprzętu i personelu, ale zainspirowani przykładami rodem z królestwa zwierząt, a także doświadczeniami Indian, postanowili zaszczepić pewne zwyczaje na gruncie szpitalnym. I tak pod koniec lat 70. ubiegłego wieku świat odkrył na nowo dobrodziejstwa płynące z naturalnej bliskości.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy