Reklama

Kiedyś było lepiej

Wspominamy z łezką w oku, jak to dawniej bywało i wmawiamy naszym dzieciom połowiczną prawdę. Znaczy nieprawdę. Na nostalgii budujemy świat, który jest fałszywy.

Kiedyś było lepiej. Dziewczynki grały w gumę, a chłopcy w kapsle. Biegaliśmy po podwórku bawiąc się w Indian i kowbojów. Zbieraliśmy papierki po gumach Donald i chodziliśmy po drzewach.

Gdy słyszę te wszystkie rzewne wyznania robi mi się słabo. Naprawdę ludzie w okolicach swoich 40. urodzin są w stanie wymyślać takie brednie?

Rozumiem, że wspominamy czasy, kiedy byliśmy w spełni sił, a życie dopiero rozpościerało przed nami świetlaną przyszłość. Nie trudno zgadnąć, że wydaje nam się ów czas wyjątkowy i wspaniały. Szkoda tylko, że zapominany o faktach.

Reklama

Rodzice, którzy nie należeli do jednej właściwej partii nie mogli awansować w pracy. Za poglądy czy mówienie prawdy wydalano z uczelni najczęściej z wilczym biletem. Nie mogliśmy legalnie poznawać historii własnego kraju, na lekcjach nauczyciele bali się mówić o łagrach czy Katyniu.

Granatowe, sztuczne szkolne fartuchy tworzyły jednolitą masę, gdzie bycie oryginalnym, czy choć trochę odstającym od innych uchodziło za wykroczenie. Bawiliśmy się patykami, bo nic innego nie mieliśmy. Czy dlatego, że było nam źle, odgrywamy się na nowych pokoleniach udowadniając im, że nasze dzieciństwo było lepsze? My mądrzejsi?

Zapomnieć się nie da

Spotkanie z Lidią Maksymowicz odbyło się Audytorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak sama nazwa wskazuje, miejsce jest przeznaczone dla dużej publiczności. Absolutną większość stanowili ludzie młodzi, uczniowie i studenci.

Pani Lidia jest jedną z osób, które przeżyły Auschwitz. Trafiła tam jako trzylatka. Naprawdę nazywała się Ludmiła Boczarowa, ale po wojnie została adoptowana przez małżeństwo z Polski, które dało jej nowe imię i swoje nazwisko.

Po latach okazało się, że matce dziewczynki również udało się przeżyć obóz. Spotkały się gdy Lidia-Ludmiła była już dorosłą kobietą. Pani Lidia opowiadała o swoich traumatycznych przeżyciach. Bo obrazów rzeczywistości obozowej, działalności doktora Mengele, nazywanego aniołem śmierci, po prostu zapomnieć się nie da.

W audytorium było słychać tylko głos zaproszonego gościa. Miałam wrażenie, że słuchacze nie oddychają, że ciszę można ciąć nożem na porcje. Każdemu wykładowcy życzę takich studentów i takiego przeżycia. Ci młodzi ludzie naprawdę zainteresowani każdym słowem starszej pani.

Małe rzeczy

Na zakończenie prelegentka radziła, by cieszyć się tym, co mamy. Bo żyjemy w czasach, gdzie nie ma wojny. Tyle, że nie zdajemy sobie sprawy, że jest nam tak dobrze. Polska to nie Syria. Trudno poczuć radość z małych rzeczy, jeśli się je ma na wyciągnięcie ręki.

Nie widzimy tego, co posiadamy, ale przez szkło powiększające zerkamy na to, co chcielibyśmy mieć.

Najmłodszym słuchaczem wykładu była moja córka, lat 10. Ma historię w szkole, tu mogła tę historię usłyszeć z pierwszej ręki. Wierzę, że zapamięta nie tylko opowieść o przeszłości, ale weźmie sobie do serca radę, by cieszyć się z każdej małej rzeczy.  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama