Reklama

Tak też może wyglądać poród

Gdy myślimy o porodzie drogami natury, na ogół wyobrażamy sobie leżącą postać kobiety. Bardzo cierpiącej. Panie, które mają zupełnie inne, wręcz pozytywne doświadczenia, wciąż są w mniejszości.

W wodzie i do wody

Porody w wodzie przestały być traktowane jako kaprys z pogranicza biologicznej ciekawostki. Mają w naszym kraju już ponad dwudziestoletnią tradycję. Mimo to, kobiety chcące tak rodzić niekiedy napotykają na mur niezrozumienia i trudności natury praktycznej. Wyzwaniem może być już namierzenie okolicznego szpitala, oferującego omawiane udogodnienie. W Polsce takich placówek jest kilkadziesiąt. Niestety, tylko w teorii. Praktyka pokazuje, że bywa różnie. Często okazuje się, że chociaż wanna w placówce jest, akurat dziś skorzystać z niej nie można, bo... nie. Do tego dochodzą możliwe komplikacje, wykrywane w ostatniej chwili - niekiedy pacjentki skarżą się, że rzekome powikłania mogły być tylko pretekstem.

Reklama

Faktycznymi przeciwwskazaniami mogą być choroby matki i wykryte wady u płodu, nieprawidłowe ułożenie dziecka w macicy, przodujące łożysko, zanieczyszczone wody płodowe, ciąża mnoga, niedonoszona bądź sklasyfikowana jako zagrożona oraz wszelkie tzw. położnicze patologie.

W niektórych szpitalach poród w wodzie w dalszym ciągu uchodzi za luksus, za który trzeba dodatkowo dopłacić, około 300-500 zł, w przypadku placówek prywatnych, zwykle jest wliczony w cenę. Zdarza się też, że jednym z warunków kwalifikacji jest ukończenie szkoły rodzenia. Choć nie jest to konieczność, zaleca się, by poród w wodzie był porodem rodzinnym, przede wszystkim przez wzgląd na dobrostan i bezpieczeństwo położnicy - w razie jakichkolwiek komplikacji tata dziecka lub inna osoba pomoże położnej wyjąć kobietę z wanny.

Stwierdzono, że na ogół poród wodny trwa krócej niż ten "lądowy", szyjka macicy rozwiera się wówczas szybciej, skurcze są mniej bolesne, dlatego środki przeciwbólowe rzadziej są w użyciu. Jak to możliwe? Przebywanie w środowisku wodnym rozluźnia mięśnie, podobnie oddziałuje na tkanki krocza, uelastyczniając je, stąd rzadziej zdarza się jego nacinanie. Łatwiej jest przyjmować wybrane pozycje, z wertykalnymi, usprawniającymi akcję porodową na czele. Dodatkowym bonusem jest niższy poziom stresu i ogólne ukojenie rodzącej.

Kobiety, które mają za sobą takie doświadczenia, zgodnie podkreślają, że zanurzając się czuły ulgę. Nie całkowite zniesienie bólu, ale wyraźną ulgę. Wyniki badań zdają się potwierdzać ich słowa.

Nic dziwnego, narodziny to proces, któremu woda służy, przede wszystkim z perspektywy noworodka. Gdy bowiem podczas tradycyjnego porodu opuszcza przyjazną przestrzeń macicy i przeciska się przez kanał rodny, by wreszcie wydostać się na naszpikowany agresywnymi bodźcami świat, przeżywa szok.

Poród odbywający się w wodzie minimalizuje wszystkie te przykre doznania. Malec płynnie (dosłownie!) przechodzi z jednego wodnego środowiska w drugie, a zewnętrzne bodźce, które do niego docierają znad tafli, są lekko stłumione. Pod powierzchnią przebywać będzie maksymalnie minutę, po czym zostanie uniesiony. Wtedy to po raz pierwszy zaczerpnie powietrza, a jego układ oddechowy podejmie pracę. Dzięki temu noworodek jest spokojniejszy, bo najgorsze przeżycia zostają mu oszczędzone. Zaobserwowano, że dzieci tak urodzone, w pierwszych chwilach życia często wcale nie płaczą.

Dla porządku - należy podkreślić, że poród w wodzie i urodzenie dziecka do wody, to dwie różne sprawy. W pierwszym wariancie kobieta przebywa w wannie podczas pierwszej fazy porodu, przede wszystkim celem łagodzenia skurczów, czasem po to, by przyspieszyć akcję porodową, ale sam etap parcia odbywa się już na łóżku lub w innym miejscu. Często jest to decyzja rodzącej, która postępuje intuicyjnie, czując, że tak będzie lepiej. A czasem takie zejście na ląd jest uwarunkowane przebiegiem porodu, gdy np. akcja zamiast przyspieszyć zwalnia lub kiedy pojawiają się komplikacje. Z kolei urodzenie dziecka do wody oznacza, że przychodzi ono na świat w wannie, zdarza się też, że tam jeszcze odbywa się trzecia faza porodu, czyli poród łożyska.

W ekstazie

Czy możliwe jest przeżycie orgazmu podczas porodu? Na ogół matki mające już za sobą narodziny pierwszego (i kolejnego) dziecka na tak postawione pytanie reagują oburzeniem lub, w najlepszym wypadku, rozbawieniem. Nie cichną też głosy zgorszenia, wszakże traktowanie rozwiązania jak doznania erotycznego, to zdaniem wielu wynaturzenie, mitologizacja masochizmu, bądź zjawisko co najmniej niesmaczne. Sceptyczni bywają także lekarze i nie dlatego, że wydaje się to fizycznie mało prawdopodobne - personel medyczny widział co prawda niejedno, ale wie też, że warunki typowej porodówki nie sprzyjają takim doznaniom.

Według zwolenników teorii porodów w ekstazie rozwiązanie drogami natury jest nie tylko oczywistą konsekwencją aktu seksualnego, ale również jego swoistym przedłużeniem. Obrazowo przedstawia to Michel Odent, francuski chirurg oraz autorytet w kwestii ciąży, narodzin i połogu. Zdaniem badacza poród w miejscu, gdzie dziecko zostało poczęte stanowi realizację scenariusza najbardziej idealnego z możliwych. Niektórzy idą jeszcze dalej, przekonując, iż oba doświadczenia: miłosne zespolenie i akcja porodowa są bardzo podobne w swej naturze - zwykle odbywają się w intymnym otoczeniu, w obecności niewielu osób, towarzyszy im nagość oraz charakterystyczne dźwięki.

Istotnie, niekiedy wzajemny wpływ tych zjawisk ma także wymiar praktyczny - uprawianie seksu to znany od stuleci sposób na wywołanie opóźniającego się porodu. Tę metodę przyspieszenia przenoszonej ciąży "przepisuje" pacjentkom część ginekologów, chociaż jej skuteczność nie została w stu procentach potwierdzona.

Kobietom, które na sali porodowej przeżyły prawdziwą gehennę trudno jest uwierzyć, że przejście średnio trójkilogramowego dziecka przez kanał rodny może być odczuwane jako odurzająca przyjemność. Nie brak też matek, które pierwotnie planowały założyć dużą rodzinę, ale poprzestały na jednym dziecku, właśnie z powodu przeżytej traumy. Wszystkie one mogą z rezerwą odnosić się do koncepcji porodowych rozkoszy.

W rzeczywistości poród obfitować może w całą gamę przeżyć, nie tylko zabarwionych bólem. Nie sposób uciec od kolejnych analogii do miłosnego aktu - bowiem niewielki, podniecający ból jest na ogół nieodzownym elementem seksu. Badacze hołdujący orgazmicznym narodzinom przekonują, że są one jak najbardziej możliwe z biologicznego punktu widzenia - podczas akcji porodowej ma miejsce wyjątkowo intensywna stymulacja dróg rodnych, dodatkowo ma miejsce wydzielanie się hormonów, jak m.in. oksytocyna (jej gwałtowny wyrzut następuje też podczas szczytowania w akcie seksualnym) i uśmierzające ból endorfiny.

Dlaczego jednak doznania ekstatyczne tak rzadko są udziałem rodzących? Zdaniem krzewicieli idei ekstazy, winę za ten stan rzeczy ponosi współczesna technicyzacja oraz postępująca medykalizacja porodu, zakłócające jego naturalny przebieg. Dziś kojarzy się on z operacją, a nie z intymnym przeżyciem, tym samym odzierany jest z całej mistycznej oprawy, która według orędowników tej nietypowej metody powinna mu towarzyszyć. Postęp technologiczny nie ominął też oddziałów położniczych. I całe szczęście, wszak urządzenia ratujące życie matki oraz dziecka to sprzęty pierwszej potrzeby, niestety - często rzeczywiście są w użyciu, bo mniejsze lub większe komplikacje zaburzające cud narodzin wciąż się zdarzają i zdarzać się będą.

W pozycji wertykalnej

Najpopularniejsza wydawałoby się pozycja czyli leżenie na łóżku z uniesionymi nogami jest oceniana jako nienaturalna i sprzeczna z kobiecą fizjologią. Wcale nie usprawnia przebiegu akcji porodowej, przeciwnie, zdecydowanie ją utrudnia. Dzieje się tak dlatego, że rodząca oraz jej dziecko mają wówczas "pod górkę", muszą dodatkowo walczyć z grawitacją. Choć leżenie kojarzy się z wypoczynkiem i ulgą, podczas porodu, zwłaszcza w jego II fazie sprawia, że przyszła matka musi się podwójnie napracować. Czy w przypadku niepowikłanego, fizjologicznego porodu można wyobrazić sobie gorszą pozycję niż leżąca? Zdaniem położnych mogłoby to być tylko ułożenie "głową w dół".

Kobiety minionych epok same preferowały pionizowanie, na co dowodem są liczne rysunki naskalne, malowidła, ryciny i rzeźby powstające niemal pod każdą szerokością geograficzną. Cywilizacja zachodnia, wygoda położników, krzywdzące opinie i kuriozalna moda skutecznie zakłóciły naturalny przebieg porodu na wiele dziesięcioleci.

Aktualne zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) również uprzywilejowały pozycje wertykalne, jako najkorzystniejsze u zdrowych rodzących. Ułożenie na wznak także ma swoje uzasadnienie, jednak wyłącznie w przypadkach komplikacji i porodów zabiegowych, z użyciem kleszczy bądź próżnociągu. Podobnie, gdy ciąża rozwiązywana jest drogą cesarskiego cięcia. W innych sytuacjach warto wypróbować pozycje spionizowane. Opcji teoretycznie jest bardzo wiele. Kobieta może stać z podparciem, wykorzystywać drabinkę, drążek, krzesło porodowe, koło porodowe, piłkę, klęczeć przy łóżku lub przy brzegu wanny. Wybór najdogodniejszych ułożeń ułatwi też wejście do wody.

Nadal jednak część rodzimych oddziałów położniczych traktuje ciąże (nawet te niepowikłane) niemal jak choroby, stąd przymus leżenia. Nawet jeśli położnica może chodzić po sali, korzystać z dostępnych sprzętów i udogodnień, na sam moment rodzenia się dziecka często zmuszona jest się położyć.

Za prekursora propagowania postawy na wznak uchodzi XVII-wieczny francuski lekarz François Mauriceau. Takie ustawienie odpowiadało medykom, którzy mieli łatwiejszy dostęp do dróg rodnych położnic, mogli też w bardziej komfortowy sposób obserwować postępy akcji porodowej. Równocześnie leżenie na łóżku zyskało sławę jako arystokratyczny poród wyższych sfer, pozycje spionizowane uznano za prymitywne wybory prymitywnych kobiet (sic!). Również wynalezienie i upowszechnienie kleszczy porodowych oraz stosowanie chloroformu jako środka znieczulającego utrwaliło tendencję do przymusowego kładzenia rodzących. W tym wszystkim zagubiło się niestety dobro matki i jej rodzącego się dziecka.

Irena Chołuj, położna z ponad 50-letnim stażem pracy oraz autorka książek szkoli kolejne pokolenia adeptek zawodu, a także bardzo aktywnie promuje ideę naturalnych porodów wśród zdrowych kobiet. Ekspertka w swoich pracach (m.in. "Urodzić razem i naturalnie") i podczas wystąpień szczególnie podkreśla znaczenie ułożenia ciała rodzącej. Rezultaty badań i doświadczenia rodzących zdają się potwierdzać jej stanowisko, jednoznacznie wskazują bowiem na liczne korzyści płynące z przybierania pozycji wertykalnych w trakcie porodu:

- szyjka macicy wówczas rozwiera się szybciej, ponieważ napiera na nią główka dziecka. Nacisk ten jest dużo bardziej równomierny niż w pozycji "na wznak", obliczono, że poród trwa krócej nawet o ok. 35 proc.,

- skurcze są silniejsze, ale bardziej efektywne oraz odczuwane jako mniej bolesne, podkreślają to kobiety, które przeżyły oba warianty porodu i dzielą się swoim doświadczeniem. Położnica zmieniając ułożenie ciała w zależności od potrzeb aktywnie uczestniczy w narodzinach swojego dziecka, intuicyjnie czuje, jakie ustawienie będzie w danym momencie najkorzystniejsze i zarazem przyniesie jej ulgę, czynność skurczowa przebiega zwykle bez zakłóceń,

- siła grawitacji robi swoje i działa w służbie rodzącej: łatwiej wypchnąć dziecko z kanału rodnego podczas parcia. Malec nie musi wspinać się pod górę, tylko powoli opuszcza się ku dołowi. Samo parcie jest zdecydowanie bardziej skuteczne,

- rodząca może oddychać głębiej i swobodniej, ma większą kontrolę nad oddechem, wdraża techniki, których nauczyła się w szkole rodzenia, wykorzystuje przeponę. Wszystko to sprawia, że ustępuje napięcie mięśni, duże naczynia krwionośne nie są uciskane, co w efekcie przyczynia się do lepszego ukrwienia łożyska, a także dotlenienia matki i dziecka,

- zmniejsza się ryzyko pęknięcia krocza i rzadziej zachodzi konieczność jego nacinania. Dzieje się tak dlatego, że tkanki krocza napinają się bardziej równomiernie. Jeśli dojdzie do pęknięcia na ogół nie będzie ono rozległe, najprawdopodobniej nie obejmie mięśni krocza, a śluzówkę jego przedsionka lub skórę,

- przestrzeń kanału rodnego, którą musi przebyć dziecko w pozycjach wertykalnych jest szersza. Jak podaje Irena Chołuj, zwiększa się ruchomość matczynej kości guzicznej w połączeniu stawowym z kością krzyżową, nawet do ok. 30 proc.,

- rodząca odczuwa mniej negatywnych emocji, zmniejsza się lęk. Unieruchomienie na łóżku porodowym działa bardzo stresująco, natomiast stojąc z podparciem, siedząc, kucając lub opierając się łokciami o mebel przyszła mama ma poczucie sprawstwa, nie jest bierna.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy