Reklama

Tak trudno przyznać: nie chcę być mamą albo tatą

Dopełnienie miłości między nimi? Oczywiście wspólne dziecko. Tak myśli większość z nas. A co robić, gdy któreś z partnerów nie chce być rodzicem? Bo kobieta ma dzieci z poprzedniego związku i boi się ponownej ciąży. Albo mężczyzna uważa, że nie nadaje się na ojca. Czy jest tu miejsce na kompromis, czy po prostu trzeba się rozstać?

Miodowe lata

Natalia, 30 lat, bezdzietna. Witek, 53 lata, tata nastoletniej córki. Od początku związku uprzedzał, że nie chce mieć więcej dzieci. Ona musiała wybrać, czy chce być z nim, czy zostać mamą.

Na naszą pierwszą rocznicę polecieliśmy na Zakynthos. Pamiętam, jak płakałam w hotelu po wspaniałym seksie. Ze szczęścia, poczucia bliskości. Tak pragnęłam dziecka.

Gdy wyszliśmy z apartamentu, Witek zażądał od recepcjonisty: „Nie przyjechałem tu słuchać wrzasków dzieci”. Na tym wyjeździe nie ośmieliłam się porozmawiać o moim marzeniu. Ale drażliwy temat omal nie zabił naszej miłości.

Reklama

Będziesz ekstratatą

Jesteśmy razem od trzech lat. Z roczną przerwą. W 2012 roku dla Witka skończyłam kilkuletni związek. On też rozstał się z partnerką. „Nigdy wcześniej nie kochałam nikogo tak mocno jak ciebie”, mówiłam Witkowi. „Oszalałem dla ciebie”, wyznawał on.

Zamieszkaliśmy razem po miesiącu znajomości. Uczę angielskiego w szkole języków obcych, dopasowywałam plan zajęć do ukochanego. On, koordynator ruchu lotniczego, rezygnował z części dyżurów. „Jesteś jednocześnie kobietą i dziewczynką”, rozbrajał komplementami.

Mnie imponował jego spokój, praca i to, że się przede mną otworzył. Opowiadał o nieudanym małżeństwie, byłej żonie i dziecku. „Córka ma 16 lat. Od końca podstawówki nie chce mnie znać. Poczucie winy? Miałem, czasami, ale nie tęskniłem za Asią. Wolałem dawać pieniądze na lepszą szkołę, kursy angielskiego za granicą. Tyle mojego ojcostwa”, mówił ze smutkiem. Przyznał, że niedawno zrozumiał: to on zawalił sprawę.

Zakładałam, że skoro przemyślał porażkę, dojrzał do rodzicielstwa. Wymyślałam nawet imiona dla naszych dzieci. Co będzie pasować do nazwiska Kruk. Lepsze długie czy krótkie imię? Dwa lata temu.

„Chcę wyjąć spiralę. Marzy mi się dziecko”, nieśmiało podjęłam temat w moje urodziny

Wiedziałam, że Witek jest przeciwny. Ale zakładałam, że spotkał odpowiednią kobietę. Mnie. I dojrzał do dziecka. Awansował, ma fajne mieszkanie, przez ostatnie 20 lat zjechał Azję, Afrykę. Kryzys wieku średniego za nim – kupił wtedy żaglówkę. Ważne: kiedy mnie spotkał, przestał pić. „Będziesz ekstratatą”, mówiłam, on jednak uciekał wzrokiem.

W końcu westchnął: „Po co wszystko psuć? Jesteśmy wolni, nie brakuje nam pieniędzy. Nie chcę, żeby życie koncentrowało się wokół spraw domowych. Dziecko nas sterroryzuje...”. W prezencie dostałam rejs po Zatoce Latającego Smoka w Wietnamie. „Ale ja nie wyobrażam sobie życia we dwoje” – rozkleiłam się.

Przytulałam się nocą do mojego mężczyzny i tak bardzo pragnęłam dziecka. Prosiłam. Szukałam wsparcia u znajomego księdza, przyjaciół, matki. – „Nie jestem miłością twojego życia, skoro nie możesz tego dla mnie zrobić – płakałam. – Jesteś, ale nie potrafię”. Psuło się między nami. Namiętność? Oddanie? Czułam tylko żal. – „Ale nie złapiesz mnie na dziecko? – powiedział któregoś dnia. Tego nie potrafiłam wybaczyć.

– Ty łobuzie! – pakowałam swoje rzeczy. – Zamówić ci taksówkę?” – Witek pierwszy raz od dawna nalał sobie szklankę whisky. Kolejne tygodnie. Kilkadziesiąt telefonów od niego, sms-ów z prośbą: „Wróć, kocham, nie chce mi się żyć bez ciebie”. Ryczałam z bólu i kasowałam wiadomości.

Rozdarta

Zapomnienia szukałam na portalach randkowych. Był Igor, Maciek, na kilka miesięcy związałam się z Błażejem. 30-letni fizjoterapeuta, wydawało mi się, że coś do niego czuję. Próbowałam wyobrazić go sobie jako ojca. Słabo mi to wychodziło. Zastanawiałam się nawet, czy nie poszukać dawcy i nie zostać samotną matką.

Przyjaciółki martwiły się o mnie, bo byłam coraz chudsza, smutniejsza. Wiedziały, jak tęsknię za Witkiem. Zwierzałam się: „Dlaczego bez tego mężczyzny ciąża przestała mieć sens? A może wmówiłam sobie, że chcę być mamą? Uległam presji?”.

Wtedy, zasypiając obok nowego chłopaka, nie myślałam już o maleństwie, ale o miłości, którą straciłam. „Co z tym instynktem?”, dręczyłam się.

Wkrótce miałam sprawdzić. Było inaczej, niż sobie to wyobrażałam. Pół roku temu telefon od siostry. „Kuba ma inną, wyprowadza się”, mówi o narzeczonym. Jadę ratować siostrę, która jest w siódmym miesiącu ciąży. „Damy radę, będę z tobą, ile zechcesz”, tulę ją. Jestem obok, gdy miesiąc później zaczynają się skurcze.

16-godzinny poród to krępująca fizjologia, ból, płacz. Jeszcze większy, gdy dziecko nie chce ssać piersi. Siostra nie potrafi się pozbierać po rozstaniu z facetem, wciąż płacze.

Wprowadzam się na kilka tygodni, żeby jej pomóc. Zajmuję się Kalinką przez większość czasu. A ona zamiast gaworzyć, kwilić... drze mordę od szesnastej do północy. „Przestań, diablico”, wtykam małej na siłę smoczek. Jestem wykończona. „Pewnie dlatego, że to nie moje dziecko”, usprawiedliwiam się przed sobą.

Coraz częściej jednak zastanawiam się, czy tak wygląda cud narodzin

Olśnienie? Raczej kupa, płacz, bebiko, płacz. Najchętniej uciekłabym do swojej cichej kawalerki, ale nie zostawię siostry. Patrzę, jak uczy się miłości do córki. Trudne to. I piękne. Nie jest tak landrynkowo jak w książkach czy filmach.

Owszem, zachwycamy się, gdy dziecko śpi. Kiedy pierwszy raz się uśmiecha. Sapie spokojnie na mojej piersi. Wtedy jestem wzruszona, ale boję się poruszyć, żeby nie zaczął się wrzask, od którego pękają szyby. Przypominam sobie słowa Agnieszki Chylińskiej, że romantyczne macierzyństwo to ściema. Sama nie wiem. Mała ma trzy miesiące, gdy spaceruję z nią po parku. Wyprowadziłam się od siostry, ale jej pomagam.

„Nie wierzę. To twoje dziecko? – niespodziewanie słyszę za sobą głos Witka. – To moja siostrzenica – trzęsę się z przejęcia. – Nie uciekaj” – słyszę. Rozmawiamy kilka godzin. Opowiadam o próbach ułożenia sobie życia: „Mogłam mieć rodzinę, ale chciałam mieć ją tylko z tobą. Tęskniłam, aż bolało”. On: „Nie chcę się z tobą rozstawać. Bez ciebie niczym się nie cieszę”. Oboje wiemy, że znów będziemy razem.

Mężczyzna wygrywa

Dziś wracam do domu, w którym pachnie krewetkami z czosnkiem, słychać moją ulubioną muzykę, a ukochany nie może się doczekać, żeby przytulić się na kanapie. „Opowiedz, jaki miałaś dzień”, prosi. Jestem szczęśliwa. Spełniona? Raczej tak. Rozmawiamy o dziecku. Witek nadal jest na „nie”.

A ja? Po raz pierwszy potrafię wyobrazić sobie nas tylko we dwoje. Sprawdziłam, jak to jest nie spać w nocy, czuć bezsilność, złość. Zastanawiam się, czy rzeczywiście buzował we mnie instynkt macierzyński. Czy może dałam sobie wmówić, że tak jest. „Bezdzietna wcale nie znaczy ułomna”, myślę, odkąd znowu jestem z Witkiem. Musiałam go stracić, żeby zobaczyć, czego pragnę.

Pokochałam Kalinkę. To trochę moje dziecko, ale nie zwariowałam na jego punkcie. Może gdybym je urodziła? Lecz pragnienie dziecka nie jest w połowie tak silne, jak przekonanie, że nie wyobrażam sobie życia bez Witka.

Na wakacje jedziemy do Montepulciano. Będziemy zwiedzać okoliczne winnice i Florencję. Witek jest taki szczęśliwy, gdy snuje plany. A ja czuję spokój, to będzie cudny urlop. Tylko nas dwoje. Potem pojadę na Mazury z siostrą i Kalinką. Na ten pierwszy wyjazd cieszę się bardziej. Znowu mamy z Witkiem miodowe lata.

Spróbowałam, dziękuję!

Jowita, 41 lat. Mama 14-letniej Oli. Po rozwodzie związała się z młodszym o 11 lat Mateuszem. On marzył o wspólnym dziecku. Ona o ponownym macierzyństwie nie chce słyszeć.

Jest taki odcinek Dr. House’a. Kobieta symuluje chorobę, mężowi wmawia, że przez to jest bezpłodna. Faktycznie bierze w tajemnicy tabletki antykoncepcyjne. Nie potrafi się przyznać: nie chcę mieć dzieci. Boi się, że on ją opuści. Pamiętam ten odcinek, bo ja też długo nie umiałam powiedzieć Mateuszowi: „Nie będę już mamą”. Tabletki antykoncepcyjne chowałam w fiolce z napisem „echinacea”.

On i ja. Właśnie obchodzimy trzecią rocznicę. Po trudnym rozstaniu z moim eks nie wierzyłam, że kogoś pokocham. Mateusz, operator w telewizji, ma cudowne, dobre oczy jak Jake Gyllenhaal. I jego urodę. Poznaliśmy się na targu śniadaniowym. Czułam jego wzrok, kręcił się koło mnie i mojej córki Oli. Poczułam osławioną chemię.

„Niesamowity rower”, wskazał na moją tęczową holenderkę. Nawet nie wiem, kiedy zgodziłam się na wspólną przejażdżkę z 27-latkiem! Myślałam, że podoba mu się moja córka. Ale on szukał bliskości ze mną. Parą zostaliśmy na drugiej randce. Uwielbiam jeść z nim hamburgery na krawężniku o 4 rano po koncercie Marii Peszek. Uwielbiam, gdy leżę z zapaleniem zęba, a on głaszcze mnie po głowie, odwołuje spotkania, żeby odebrać Olę z imprezy. Patrzeć, jak pracuje. I gdy z Olką oglądamy Gnijącą pannę młodą Tima Burtona. Jestem taka zakochana. Może dlatego nie chciałam, żeby ktoś, czyli wspólne dziecko, zniszczyło ten obraz.

Ale Mateusz powtarza: „Chciałbym, żeby nasza córka miała twoje oczy. Bylibyśmy superrodzicami”

Inna kobieta cieszyłaby się, słysząc takie słowa. Ja nie. Pamiętam dobrze tamtą noc. Znaliśmy się dwa miesiące. Mateusz odmawiał używania prezerwatyw. Prosiłam: „Bądź ostrożny”. Raz nie był. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. – „Ile ty masz lat, używaj rozumu – wrzeszczałam. – O co ci chodzi, nie boję się mieć z tobą dziecka. – Ale ja nie mogę! Kolejna ciąża to ryzyko, miałam powikłania, obie z Olą omal nie umarłyśmy”.

Kłamałam. Poród zniosłam nieźle. Tylko bycie mamą okazało się trudniejsze, niż sobie wyobrażałam. Bardzo kocham córkę, jednak macierzyństwo kojarzy mi się z bólem, rozczarowaniem. I z największą traumą – odejściem Szymona, ojca Oli. Nadal myślę, że pojawienie się dziecka zniszczyło moje małżeństwo.

Miało być pięknie, wyszło jak zwykle

Sylwester 2003. Całuję się z Szymonem na Rynku w Krakowie. To miłość od liceum. Gdy zachodzę w ciążę, bierzemy szybki ślub. Oboje chcemy być rodzicami. Mój facet maluje pokój dziecięcy w wynajętym M3, ja prasuję kaftaniki. Tylko że coraz częściej pojawia się pytanie: „Kochanie, czy musisz jeść za dwoje?”. Fakt, utyłam 24 kilogramy.

Przyrzekam sobie: „Kiedy urodzę, będę szczupła, szalona jak kiedyś. Nie zrezygnujemy z życia”. Mąż spóźnia się na poród do szpitala. Nie ma go przy pierwszej kąpieli, pępkowe się przedłużyło. Boję się zostawić go z małą, bo nie potrafi jej uspokoić, gdy płacze. A mnie zabija rutyna: karmienie, usypianie, przewijanie.

Ola ma dziewięć miesięcy, gorączkuje, a my awanturujemy się o jego wyjazd z kumplami: „Nie tak sobie TO wyobrażałem – mówi mój mężczyzna. – Może nie dojrzałem do bycia tatą”. Rozkłada ręce. „Tak po prostu. Nie dorósł, radź sobie sama”, wyję w wannie i zajadam stres lodami z nutellą. Wsadzam palce do gardła, żeby zwymiotować. Brzydzę się sobą. Kilka tygodni później idę do psychologa. Muszę. Nie śpię w nocy, nie mam siły wstać z łóżka.

Obwiniam się: nie zasłużyłam na tę miłość, przecież wyglądam jak foka. Dostaję receptę na antydepresanty. Z nadzieją łykam pierwszą tabletkę. Pozwala przetrwać kolejne miesiące z wrogiem. Bo tak myślę o Szymonie. Finał naszego małżeństwa jest dramatyczny. I banalny. „Kinga”, Szymon kilkakrotnie myli moje imię. „Jestem Jowita, kto to Kinga?”

Przeczuwam najgorsze. Słusznie. Od pół roku prowadzi podwójne życie. Wyprowadza się, a ja ze stresu chudnę 18 kilogramów. Płaczę, boję się być samotną mamą i... czuję ulgę. Całkiem nieźle radzę sobie w życiu od nowa. – „Dlaczego się rozstaliście? – pyta znajomy. – Dziecko zniszczyło nasz związek” – mówię prowokująco. Ale tak uważam. Z tą gorzką myślą cztery lata później wiążę się z Mateuszem.

Nie chcesz ciężarnej, tylko modelkę

„Ale nie będę mówić do ciebie tato – moja córka przytula się do Mateusza. – No jasne, królewno”. On rozpieszcza małą, zabiera na ściankę wspinaczkową, pomaga odrabiać lekcje, a gdy biorę dodatkową pracę, uspokaja: „My tu sobie z Bąblem zrobimy wieczór filmowy”. Troszczy się o mnie i o moją córkę.

Z Mateuszem rozmawiamy nawet o ślubie. Bierzemy kredyt na wspólne mieszkanie. – „Myślicie o większej rodzinie? – pyta jego siostra. – Oli przydałoby się rodzeństwo” – przytula mnie przyszła teściowa. Uśmiecham się skrępowana.

Mój facet obejmuje mnie: „Popracujemy nad tym”. Spinam się. Z przyjaciółką rozmawiam o strachu: „On mnie zostawi, przecież kiedyś będzie chciał zostać ojcem. Rozpłynął się na widok synka sąsiadki. Będę stara, a on poszuka kobiety, która urodzi mu dziecko. – Pogadaj z nim o tym – słyszę. – Boję się, może za jakiś czas, tak nam dobrze ze sobą, na razie myśli, że nie mogę”.

Czuję, że zdradzam Mateusza, nie mówiąc mu prawdy. To mnie gryzie, robię się zazdrosna o jego koleżanki z pracy. Widzę w nich konkurentki, które w pełni uszczęśliwiłyby mojego faceta. Półtora roku temu. Jadę z Mateuszem na chrzest jego bratanicy. Na przyjęciu dzieciaki tańczą makarenę, a mój ukochany szaleje z nimi na parkiecie. Inne kobiety patrzą na niego z zachwytem. Nerwy. Muszę się napić. Po czwartym kieliszku plącze mi się język. – „Skarbie, zawiozę cię do domu – Mateusz bierze mnie za rękę. – Zostań, czeka na ciebie kolejka miss” – mówię zbyt głośno i pokazuję palcem na dziewczynę w srebrnej mini. Potykam się i przewracam. W taksówce płaczę. Mateusz: – „Co się dzieje, jesteś dla mnie jedyna. Skąd zazdrość? – Tak mnie kochasz?! – krzyczę. – A teraz też? Wyciągam z torebki »echinaceę«. Wiesz, co to? Tabletki antykoncepcyjne!

Nie zajdę w ciążę, nigdy

Nie chcę mieć z tobą dziecka! – Mateusz zakrywa twarz dłońmi. – Kłamałaś?! Czego jeszcze nie wiem? Tłumaczę się nieporadnie: – Tak się o nas bałam. Dziecko to koniec związku, przecież wiesz, że Szymon odwrócił się, gdy tylko pojawiła się Ola. Zostałam sama. Ty też mnie zostawisz!

– A ty nie odeszłabyś po takim kłamstwie? – Mateusz odprowadza mnie do domu. – Muszę pobyć sam – trzaska drzwiami. – I tak bym cię straciła” – prowokuję. Umawiamy się na rozmowę. „Powie mi, że to koniec”, nastawiam się. Głupia. On nie chce żyć beze mnie. Przekonuje do dziecka. „Jesteś cudowną matką. Kochasz Olkę bezwarunkowo. Uwierz w nas we czwórkę”. Bierze mnie za rękę, a ja czuję mdłości z nerwów. „Daj nam szansę”, prosi.

Złoszczę się: „Chcesz dzidziusia, ale nie chcesz kobiety w ciąży, połogu, tylko laskę w mini i na szpilkach. A ja nie chcę być znowu tłusta. Dobrze nam we trójkę, nie ryzykujmy”. Mateusz rozkłada ręce: „Dobrze, na dzisiaj temat skończony”. Ale takich rozmów przez następne miesiące jest jeszcze kilka. Co pewien czas on prosi: „Przestaniesz brać tabletki? – Nie, dziękuję” – próbuję żartować.

Impas. Tłumaczę: „Zobacz, ile par rozpada się przez dziecko. Sąsiadka została z dwójką sama. Moją szefową mąż opuścił, bo okazało się, że syn ma cukrzycę. Mateusz oburza się: „Dlaczego zakładasz, że ja tak zrobię?”.

Jest mu trudno. Na początku umie mówić o tym chłodno. Potem nie radzi sobie ze złością. Zaskakuje mnie w absurdalnym momencie. Pół roku temu Ola dostaje okres. Świętujemy, że właśnie stała się kobietą. Wzruszam się: „Jesteś już duża, córeczko”.

A Mateusz ściska mój nadgarstek do bólu. „Cholerna egoistko – syczy mi do ucha. – Przez ciebie nigdy nie przeżyję takich chwil. Nie nauczę syna grać w piłkę, nie nauczę go życia”.

Coś we mnie pęka. Siedzę skulona na podłodze w kuchni, patrzę na nasze zdjęcia przypięte do korkowej tablicy. Zamykam oczy. – „Jeśli chcesz, odejdź do innej, nie zatrzymam cię – czuję, że to jedyne wyjście. – Daj mi czas – prosi. – Może to moja lekcja miłości? Mam ciebie, ale nie będę miał dziecka”. Przytula mnie.

Laurka

Dzień ojca rok temu. Ola przynosi zdjęcie naszej trójki: „Mamuś, oprawimy je? Podaruję Mateuszowi”. Wzrusza mnie, jak córka jest z nim związana. Mają swoje sprawy, o których nie wiem. O uwadze w dzienniczku córka wolała powiedzieć przybranemu tacie. Podpisał z adnotacją „ojczym”.

Innym razem wycierał łzy Oli. Wredna koleżanka wrzuciła do toalety nowe conversy córki. Poszedł pogadać z dziewczyną i jej matką. Jako „ojczym”. Niedawno pojechaliśmy na rodzinne zawody pływackie. Ola wygrała w swojej kategorii. „Widziałeś mój czas?!”, rzuciła się Mateuszowi na szyję. Poczułam się zazdrosna, że nie przybiegła do mnie. Uśmiechnęłam się.

Chyba pierwszy raz od lat pomyślałam, że nie jestem samotną matką. „Moje kobietki, a teraz zapraszam was na pizzę i lody”, objął nas. Seksowna dziewczyna, która też była na basenie, spojrzała z zachwytem na niego. Poczułam strach, ale mniejszy niż kiedyś. Zawsze będę się bać. Na razie Mateusz nie mówi o dziecku. Co będzie dalej? Nie wiem.

Marta Bednarska


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy