Rozkosze życia w pojedynkę

Poradniki dla samotnych kobiet istnieją od czasu wynalezienia prasy drukarskiej, ale pisano je także wcześniej.

article cover
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Co ciekawe, ten niewątpliwie odrębny gatunek nie może się pochwalić żadną pozycją powstałą ku oświeceniu mężczyzn, choć - biorąc pod uwagę takie statystyczne banały jak to, że samotni mężczyźni żyją krócej, częściej niż kobiety popełniają samobójstwa, częściej chorują i w ogóle prowadzą nudniejszą egzystencję niż ich żonaci koledzy - bardzo by się coś takiego przydało. A tymczasem, jak świat światem, to kobiety budzą współczucie, to ich samotność, z wyboru czy nie, traktowana jest jak problem, który należałoby rozwiązać. Wszystkie istniejące poradniki na ten temat wychodzą z założenia, że żyjąca samotnie kobieta potrzebuje wskazówek, jak stawić czoło trudom swej własnej, niepożądanej samotności. Marjorie Hillis nie ukrywa, że jej bohaterka nie odgrywa żadnej jasno określonej roli społecznej, bo nie zawahała się umieścić w podtytule swej książki zdania "Poradnik dla kobiety nadliczbowej" (takie właśnie słowa zamieszczono w pierwszym wydaniu tej książki w 1936 roku).

Każda szanująca się feministka wyrzuciłaby zapewne takie idiotyzmy do kosza i wzięła się za lekturę jakiejś porządnej książki. Niemniej kobiety nadal kupują tego rodzaju poradniki, inne kobiety nadal je piszą, gazety natomiast nieustannie zamieszczają przerażające opowieści o samotnych przedstawicielkach płci pięknej obarczanych odpowiedzialnością za niemal wszystkie plagi społeczne, za jakie nie można przecież obwiniać pracujących matek, a stan wolny w przypadku kobiety, nawet jeśli jest ona inteligentna i odnosi sukcesy, jest uważany za co najmniej podejrzany. A skoro tak, to dlaczego "Rozkosze życia w pojedynkę", książkę wydaną w 1936 roku, i choćby z tego powodu niemającą żadnego związku z kobietami XXI wieku, warto jest przeczytać?

"Rozkosze życia w pojedynkę" to radosne przypomnienie faktu, że feminizm to nie tylko strajki głodowe uwięzionych sufrażystek i palenie biustonoszy. Książka ta dotyczy z grubsza okresu między dwiema głównymi falami ruchu feministycznego, wyznaczonymi przez osiągnięcia sufrażystek po pierwszej wojnie światowej z jednej strony i ruch wyzwolenia kobiet w latach sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych z drugiej. Poczucie energii i siły wypływające z pierwszej fali dyskretnie zapowiadają drugą. Choć niektóre z porad mogą wydawać się nader powściągliwe, jak na przykład sugestie z rozdziału "Tak czy nie?", dotyczącego związków z mężczyznami (który kończy się dość posępnym wnioskiem, że "za seks kobieta płaci"), w książce Marjorie Hillis mimo wszystko panuje atmosfera uniesienia wywołana wspaniałymi perspektywami, jakie po raz pierwszy w historii otworzyły się przed kobietami.

Należy pamiętać, że w 1936 roku autorka, a także czytelniczki, pamiętała jeszcze o pokutującym do niedawna w wyobraźni społecznej wizerunku kobiety samotnej jako spowitej w szydełkowe stroje "starej panny". Tej pozbawionej blasku, nobliwej, niekochanej i niepożądanej istocie, której zaproszenie do uczestnictwa w każdym wydarzeniu towarzyskim traktowano jak przykry obowiązek, i którą uważano za cnotliwą z definicji, przypadał w udziale taki przygnębiający los, że nic dziwnego, iż większość kobiet uważała małżeństwo za sprawę towarzyskiego życia lub śmierci. Jednak w czasach, kiedy Marjorie Hillis pisała swoją książkę, sporo pań pozbyło się już krępujących ruchy wąskich spódnic i podjęło pracę w fabrykach i urzędach. Kobiety prowadziły także samochody, uczestniczyły w wyborach prezydenckich, popijały martini i malowały usta. Wszystkie te rzeczy dziś wydają się banalne, w tamtych czasach jednak stanowiły zapowiedź nowego wspaniałego świata. Słownictwo feministyczne weszło już do powszechnego użytku: autorka oznajmia, że życie w pojedynkę będzie dla kobiety trudne, jeśli ma ona "przestarzałe poglądy i uważa się nadal za przedstawicielkę słabej płci". Niezależność jest dopiero od niedawna postrzegana jako porywająca konieczność, każda zaś kobieta, która "użala się nad sobą dłużej niż miesiąc, jest ofiarą losu, a także ryzykuje, że stanie się uciążliwa dla otoczenia". Autorka utrzymuje, że funkcjonowanie bez partnera wymaga siły charakteru, sugerując, iż siła ta jest ceną, jaką przyszło zapłacić za uzyskanie równych praw. "Jak polubić życie w pojedynkę" nie pozostawia jednak wątpliwości, że tego rodzaju siłę zdobywa się w walce, a w roku 1936 walka ta była nadal trudna.

W przeciwieństwie jednak do swych koleżanek po fachu, Marjorie (po pierwszych kilku stronach mówimy jej już po imieniu) nie jest hipokrytką. Wręcz przeciwnie, wcale nie bawi się w żonglerkę między udawaniem, że samotne życie jest wspaniałe i inspirujące, a radzeniem, jak stawić czoło temu potwornemu faktowi, że nie udało się wyjść za mąż. Marjorie już na samym początku stwierdza, że jej książka nie jest "apologią życia w samotności", lecz doradza kobietom, jak w pełni wykorzystać okres samotnego samodoskonalenia, choćby "między poprzednim mężem a następnym". "Rozkosze życia w pojedynkę", podobnie jak wszystkie inne książki o tej tematyce, pomagają odnaleźć dobre strony sytuacji, w jakiej się znalazłaś, i obrócić ją na swą korzyść, choć przyznanie się do tego nie jest już politycznie poprawne. Ów dysonans poznawczy rozpływa się jak rozpylona w powietrzu woda toaletowa, a my przystępujemy do wprowadzania w życie całkiem sensownych porad autorki.

Jednym z najbardziej pozytywnych aspektów tej książki jest całkowita nieobecność budzącego postrach paliatywu XXI wieku - terapii. Freud ogłosił swą teorię psychoterapii na długo przed powstaniem dziełka Marjorie, ona jednak była zapewne zbyt zajęta robieniem tartinek czy wypadami do teatru, by go czytać. Jeśli wierzyć "Rozkoszom życia w pojedynkę", doskonalenie osobowości nie polega na tym, by pielęgnować swe poczucie wartości niczym chory szczeniak, lecz na uczciwym przyznaniu się do swoich wad i próbie ich wyeliminowania. Zrzucanie winy za swą domniemaną samotność na innych czy też czekanie na pomoc jest głównym grzechem śmiertelnym samotnej kobiety, i "nawet jeśli dla niej samej odgrywanie roli męczennicy jest fascynujące, to wszystkich innych potwornie tym nudzi". Jeśli czujesz się znudzona i samotna, to według Marjorie przyczyną jest twój własny brak inicjatywy. "Jeśli jesteś interesująca, przyjaciół znajdziesz mnóstwo, w przeciwnym razie ci się to nie uda - chyba że będziesz bardzo, ale to bardzo bogata". Interesująca osobowość wcale nie zależy od tego, ile masz pieniędzy (w tej książce znajdziesz długą listę tanich, lecz ciekawych zajęć, na jakie może uczęszczać przedsiębiorcza dziewczyna w Nowym Jorku, a przy odrobinie wyobraźni można je zaktualizować dla każdego innego współczesnego miasta), lecz od inwestowania w rozwój.

Oczytanie i znajomość faktów, umiejętność słuchania ludzi i wciągania ich w rozmowę, praca nad wyczuciem dobrego smaku, zdobywanie wiedzy na temat malarstwa, teatru lub polityki nie są według autorki strategiami, których głównym celem jest złapanie męża - a taka właśnie propozycja pada w koszmarnym bestsellerze Ellen Fein i Sherrie Schneider - lecz obowiązkami każdej rozsądnej, inteligentnej istoty ludzkiej, która chce prowadzić życie towarzyskie.

"Rozkosze życia w pojedynkę" to książka lansująca tezę, że główną potrzebą samotnej kobiety powinno być właśnie życie towarzyskie. "Pustelnicy oraz inni samowystarczalni ludzie może i bywają geniuszami" - rzuca Marjorie bez ogródek - "i wnoszą znaczący wkład do światowej skarbnicy wiedzy, nie wnoszą jednak nic, jeśli chodzi o zabawę, i sami spędzają czas w sposób bardzo nudny". Koncepcja ta nie jest wcale tak odległa od myśli zaprezentowanej przez Helen Fielding w słynnej książce o samotnej Bridget Jones, której przyjaciele stwarzają "miejską rodzinę", dającą wsparcie i pocieszenie w sytuacji braku tradycyjnych więzów. Marjorie utrzymuje, że jeśli będziesz interesowała się wieloma rzeczami, a przy tym sama będziesz interesująca, to powinnaś mieć całkiem udane życie towarzyskie - od 1936 roku nic się chyba w tej materii nie zmieniło.

Autorka dochodzi do swych wniosków, opierając się na radosnej konstatacji, że samotna kobieta może robić to, co zechce. Marjorie deklaruje, że prywatna łazienka stanowi wielkie błogosławieństwo współczesnego życia. Niemniej wolność pociąga za sobą pewną odpowiedzialność. Na przykład otoczenie jest wtedy "znacznie ważniejsze niż w sytuacji, gdy masz męża czy choćby kochanka". Najważniejsza w idealnym domu kobiety samotnej jest elegancja, wygoda plasuje się dopiero na drugim miejscu, a to dlatego, że wiele osób właśnie wygodę uważa za najważniejszą i osiąga efekt, który każe przenieść ją na plan drugi. Nie oszczędzaj na kwiatach, pamiętaj też, że naprędce przygotowywane kanapki wpływają przygnębiająco na samopoczucie. Jeśli zaś chodzi o umeblowanie, to zagracenie wnętrza, jak Marjorie odważnie stwierdza, "jest tak samo niemodne jak skromność".

Równie konkretny jest rozdział poświęcony przyjemnościom posiadania pojedynczego łoża, zabawnie zilustrowany obrazkiem palącej papierosa damy, przykrytej satynową kołdrą z falbankami, ubraną w seksowną koszulkę nocną, z ondulacją żelazkową na głowie, kuszącą ponętną minką. Lustro koniecznie powinno się znajdować naprzeciwko łóżka, tak by jego właścicielka mogła się widzieć w pozycji siedzącej: "Czasami zobaczysz w nim obraz przygnębiający, niewątpliwie jednak może cię to zmotywować do działania". Co się zaś tyczy pozostałych czynności wykonywanych w sypialni, to Marjorie uważa je za zbyt wulgarne, by zasługiwały na uwagę, niemniej na początku rozdziału siódmego można znaleźć cudownie dyskretną wzmiankę na temat samozadowolenia.

Jeśli chodzi o poradnik dla samotnych panien, sprawa wyglądu jest zawsze kwestią trudną. Tylko przy dużej dozie bezmyślności można utrzymywać, że kobiety wbijają się w gorset i ciasne buty dla swej własnej wygody. Chodzi raczej o to, iż świadomość, że wygląda się okropnie, jeszcze nikomu nie poprawiła samopoczucia. Marjorie nie ma wątpliwości, że sposób ubierania się człowieka ma ścisły związek z jego psychiką, a pomijając fakt, że lizesek, pikowanych, satynowych czy też innych, i tak już się nie nosi, to jednak stwierdzenie, że można ubierać się ładnie albo byle jak, nawet gdy nas nikt nie widzi, nie jest pozbawione sensu. Nad konstatacją, że wiele kobiet żyje samotnie z powodu używania niewłaściwego kremu, można przejść do porządku dziennego. Zalecenia Marjorie w kwestii makijażu i mody należy oczywiście traktować jako bezdyskusyjne, podobnie kategoryczne są jej sugestie dotyczące jedzenia i rozrywki. Postmodernistyczny kult domowej bogini wygląda na jeszcze jeden kij, którym można bić znękane panie, jednak zawarte w tej książce rady dotyczące podejmowania gości niewielkim kosztem, na równie niewielkiej przestrzeni, wydają się bardziej nowoczesne. Atrakcyjność zaś tych "skleconych naprędce" kolacyjek sprawia czasem wrażenie podstępu, którego celem jest ulokowanie kobiet z powrotem w kuchni. Pół biedy, jeśli na to "klecenie" dysponujesz całym dniem i masz dość pieniędzy na owe jakże zwyczajne składniki prosto ze wsi oraz kuchnię wielkości przeciętnego mieszkania. W przeciwnym razie ma się to wszystko tak do tego, co kobiety na ogół jedzą i jak podejmują gości, jak przepisy Fanny Cradock. Marjorie proponuje wiele dobrych drinków, zaleca posiłkowanie się garmażerią delikatesową i wkładanie sporego wysiłku w rozmowę. Równie dużo miejsca autorka poświęca zjedzeniu porządnego śniadania, i to w łóżku, co znacznie lepiej poprawia nastrój niż papranie się z cielęcą wątróbką po dniu ciężkiej pracy.

Książka ta nie podpowie ci, w jaki sposób osiągnąć orgazm czy też zdobyć milionera. Ale też cię nie obrazi, sugerując, że masaż stanowi wyzwolenie od wewnętrznych lęków, czy że krzykliwie ubrane nastolatki udające kobiety, pokazywane w telewizji w czasie najwyższej oglądalności, są ideałami, dzięki którym możesz lepiej siebie poznać. W końcu Marjorie z całą powagą, acz dowcipnie, mówi o potrzebie właściwego gospodarowania pieniędzmi i nie udaje, że w twoim życiu nastąpi rewolucja, jeśli stracisz dziesięć funtów wagi. Pod wieloma względami jest to książka nieco staromodna - autorka nie uwzględnia samotnych kobiet z dziećmi czy lesbijek, a i służącą jest dziś znacznie trudniej zdobyć niż w 1936 roku. Mimo żartobliwego tonu jest to jednak zdecydowanie dojrzały poradnik i czyta się go z wielką przyjemnością, nawet jeśli ktoś nie potrzebuje żadnych rad. Sama Marjorie konkluduje, że jeśli zastosujesz się do jej wskazówek, to "nie będziesz musiała żyć samotnie, i na dodatek tego lubić".
Weź udział w konkursie!
Marjorie Hillis
Rozkosze życia w pojedynkę.

Klasyczny poradnik dla singielki w każdym wieku;

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas