Reklama

Bajkowa miłość jest dobra dla dzieci

Poznajemy tego jedynego. Zakochujemy się. Tworzymy parę młodych ludzi, potem narzeczonych z czasem parę małżonków. Jak zmienia się nasza relacja i postrzeganie wspólnej rzeczywistości?

Początki każdego związku wyglądają podobnie. Pojawiające się zauroczenie powoli zaczyna przechodzić w stan zakochania. I wtedy już wiemy, że nie możemy żyć bez tej drugiej osoby. Każda chwila osobno wydaje się być straconą. Każdy dzień poza ramionami ukochanego dłuży się w szarym świetle. Jakby zapanowała długa, zimna i wietrzna jesień. Wykorzystując dosłownie każdą wolną godzinę szukamy sposobu na spotkanie choćby na moment. Tęsknimy nieprzerwanie i nie możemy skupić swych myśli na niczym innym jak tylko na wyobrażeniach wspólnych przeżyć, wspominaniu minionych dopiero, co wspólnych chwil. Znajomi zaczynają podśpiewywać pod nosem Zakochana para, Jacek i Barbara ...

Reklama

Gruchamy jak gołąbki

I tak mijają dni, tygodnie miesiące. Nasze przekonanie o wspólnym przeznaczeniu, połączonym ze sobą przez wyższe siły losu jest tak dla nas oczywiste jak to, że człowiek się rodzi i umiera. Częściej i częściej spotykamy się, chadzamy do kina, do kawiarni, razem biegamy, jeździmy na rowerze. Razem planujemy dni wolne od pracy. Odkrywamy się nawzajem i zaskakujemy, co dnia. Osoby z najbliższego otoczenia zauważają widoczną zmianę w naszym zachowaniu. Mówią, że się zmieniliśmy. Oczywiście sama zmiana jest pozytywna. Częściej się uśmiechamy, jesteśmy milsi bardziej radośni niż dotychczas. Ale też mamy mniej czasu dla domowników i starych przyjaciół. Z początku narzekają, narzekają, a z czasem dają spokój. Wielu stan zakochania określa, jako zmianę podobną do choroby psychicznej. Gdy jesteśmy zakochani nasze spojrzenie na drugiego człowieka, obiektu naszych uczuć, jest bardzo rozmyte i niewyraźne. Dlatego nie zauważamy tak wielu czasem wad partnera. Nie z palca, zatem wzięto powiedzenie "Zakochany nic nie widzi"... Dopiero potem dojrzewa.

Planujemy i jeszcze raz planujemy

Mijający czas i poczucie spełnienia, pewność, że chce się być z tym jednym, jedynym powoduje, że im dłużej jesteśmy razem tym częściej zadajemy sobie pytanie, co dalej. Mija właśnie pierwsza rocznica od naszej pierwszej randki. To chyba jednak coś grubszego niż dotychczasowe przelotne miłostki. Oboje myślimy, że przecież nie możemy tak randkować z doskoku przez całe życie. Chcemy podejmować kolejne kroki w naszym powiedzmy to już ze spokojem związku. Nie chcemy wegetować i nieustannie tkwić w miejscu. Rozmyślamy nad naszym aktualnym życiem zawodowym, planami związanymi z dalszym podejmowaniem nauki lub możliwościami wyjazdu za granicę - wszystkie te opcje są brane pod uwagę wedle nie siebie samego, a wedle nas, mnie i Ciebie. Poznaliśmy już swoich rodziców, rodzeństwo.

Na imprezach rodzinnych pojawiamy się razem. Już nawet spora część rodziny kojarzy nasza połówkę i rozaniela się na jej temat. Znajomi przyzwyczajeni do tego, że już nie widują nas tak często jak wcześniej, widząc nasze zaangażowanie i szczęście podpytują o dalsze plany, o przyszłość.  Nawet od sąsiadów słyszymy, jaką to ładną parę tworzymy razem ze swoim partnerem. Z każdej strony, na każdym kroku wszystko nam podpowiada i utwierdza nasze przekonanie, że żaden inny tylko ten! Naturalną, więc sprawą jest rozmyślanie i wreszcie głośne wyrażanie swoich odczuć i przyszłych wizji. I tak rozmawiamy o mieszkaniu, no, bo wspólne mieszkanie to przecież podstawa normalnego związku. Zastanawiamy się nad zmianami, jakie pojawią się po zmianie miejsca zamieszkania, ale nawet, jeśli mają być spore, to nam to nie przeszkadza. Przynajmniej wtedy, w danym momencie. I wreszcie analizujemy koszty jak na wspólnie mieszkająca parę przystało tworzymy wspólny budżet domowy. Radujemy się na myśl, o każdej spędzanej razem chwili. Czas będzie już dla nas bardziej przychylny, bo nie będzie nam zabierać ukochanej osoby na długie ciągnące się w nieskończoność noce czy dni. Będziemy mieć siebie, na co dzień. Bez żadnych ograniczeń. Ta wizja nas zachwyca i w zupełności wystarcza, do naszej wizji niezachwianego szczęścia.

Prowadzimy rozmowy w toku?

Zastanawiamy się, czy z nami samymi, z naszym związkiem nie jest przypadkiem coś nie tak? Przecież my się w ogóle nie kłócimy! Jak to możliwe, jeśli wokół tyle różnych awantur pomiędzy partnerami i różnych narastających konfliktów? Wreszcie rozwodów, które nie dzieją się przecież bez przyczyny. Czy my jesteśmy inni? Może tylko my tworzymy idealny związek? Nic bardziej mylnego. Przekonujemy się zresztą o tym w niedalekiej przyszłości, gdy już okres zakochania i zacierania jakoby z uwagi na drugą stronę, własnego "ja" zakończy się. Przecież tworzymy związek, ale jesteśmy różni. Nie możemy być zresztą tacy sami, bo z pewnością ta monotonia zabiłaby nasze uczucia już w pierwszych miesiącach. Pojawiają się pierwsze kłótnie. Wychodzą nagłe różnice zdań na wiele ważnych dla obu stron kwestii. Okazuje się, że inaczej widzimy swoje role w codziennym życiu niż nasz partner. Co najczęściej jest wzorcem wrośniętym mocno w nasze postrzeganie świata jeszcze z czasów dzieciństwa. I co z tym zrobić? Czy to oznacza, że nie pasujemy do siebie i nasz wspólny byt nie można zaliczyć do udanych związków?

Nie. Tak zwane docieranie się jak to określają nasze babcie, jest normalnym etapem w każdym związku. Na mniejszych czy większych konfliktach uczymy się jak radzić sobie nawzajem przy różnicach zdań. Przy różnych celach i sposobach ich osiągania. Ważne jest, aby ze sobą rozmawiać. Nawet, jeśli drobne kłopoty dotyczą nawet bardzo banalnych i błahych spraw. Pamiętajmy, że nie ma nic gorszego w związku od milczenia. Ma ono tak potężną siłę, że najczęściej w bardzo znaczący sposób przyczynia się do jego rozpadu. Lepiej trzymać się zasady, że mówimy nawet najgorszą prawdę, także wtedy, gdy miałaby ona dotyczyć zwykłych, najdrobniejszych detali. Czasami dobrze jest się poprztykać o drobiazgi, niż zbierać żniwo w późniejszym czasie w postaci naprawdę poważnych problemów. Pamiętajmy, że tak jak Rzymu od razu nie wybudowano, tak samo i w wypadku konfliktów międzyludzkich nie pojawiają się one ot tak z dnia na dzień. Najczęściej narastają i tworzą pomiędzy dwojgiem ludzi gruby mur. Niestety nierzadko nie do przebicia.

Urządzamy gniazdko

Wspólne plany na przyszłość obligują do własnego M2,M3, M4.... Tworzenie przestrzeni mającej nas otaczać na co dzień, daje nam duże pole do urzeczywistnienia swoich wizji. No właśnie, te wizje stają się nierzadko powodem naszych wzajemnych potyczek. Jako dwie różne osobowości każde z nas na swój sposób postrzega piękno i na swój własny sposób rozumie pojęcie estetyki.  Toczymy zaciekłą walkę w markecie dekoracyjnym o ostateczny kolor wybieranych zasłon? Spieramy się o wzór tapety lub ściennych płytek? Nie możemy porozumieć się w kwestii stylu mebli do salonu lub fasonu akcesoriów dekoracyjnych? Sami do niedawna będąc na zakupach obserwowaliśmy nieraz z zaciekawieniem spierające się podczas zakupów pary młodych ludzi. Teraz to my jesteśmy na ich pozycji. I co pomyślimy? A przecież w naszym przypadku miało być inaczej.  Dlaczego więc tak się dzieje? Bo mamy różne gusta i nie jest to żadne dziwactwo, a naturalne zjawisko. Skoro mówimy o sobie wzajemnie "moja druga połowa", nie znaczy to, ze ta połowa jest i musi być taka sama. Ona ma tylko tworzyć z nami jednolitą całość. Pamiętajmy, że kompromis jest niezawodnym sprzymierzeńcem naszego związku.

Zostańmy razem na dobre i na złe

Jesteśmy ze sobą w chorobie i w zdrowiu, w dobrobycie i w biedzie. Ładnie powiedziane, ale jak to rzeczywiście wygląda w praktyce? Jak nam pokazuje życie, nie jest już tak ładnie. Chorujemy i nasza niedyspozycja nie pozwala nam na wykonywanie codziennych czy domowych obowiązków. Oczekujemy pomocy i ją otrzymujemy. Ale druga strona też ma przecież całe mnóstwo ważnych spraw. Przy dokładce z naszej puli z czasem jest trochę wyczerpana. Brak snu, nadmiar pracy i ciągły wydający się nigdy nie kończyć brak czasu doprowadzą do szału nawet najbardziej spokojną osobę. Trudno się w sumie dziwić. Ale pamiętajmy, że nasza połowa zawsze w przypadku, gdy chorujemy, jest dla nas prawdziwym wsparciem. Nawet, jeśli od czasu do czasu utnie nam kilka złośliwości z powodu tak zwanego przemęczenia materiału (siebie). Nierzadko braki finansowe stwarzają cały szereg nieprzyjemnych sytuacji. Wyliczanie wydatków, ograniczanie zakupów, ciągłe braki na podstawowe rachunki. Takie sytuacje mogą się zdarzyć nawet dobrze zarabiającym partnerom. W sytuacjach związanych z pieniędzmi, konflikty mogą i pojawiają się prawie na każdym roku. Nie popadajmy, więc w przesadę i nie zapominajmy, co jest najważniejsze dla nas. Pieniądze są bardzo ważne i bez nich jest ciężko.

Jednak czy za nie możemy kupić szczere i oddane uczucia? Nie. Dlatego troszczmy się o naszą relację z partnerem. A dziecko? Jeśli je posiadamy dość często mamy okazję do wykazania się przed partnerem pomocną dłonią. Tylko czy w miarę mijającego czasu robimy to z tak samo intensywnym zapałem? A może uciekamy przed dodatkowymi obciążeniami i nie wychylając się zostawiamy "działkę" partnera w nienaruszonym stanie. Niech on się zajmie tym lub tamtym. Najlepiej niech ciągle sam kąpie dziecko, albo niech sam wychodzi z malcem na spacer. A przecież nie możemy doprowadzać do jakiegoś drastycznego podziału ról. Każdy ma prawo do tego, aby mieć gorszy dzień, gorzej się czuć i w ogóle twierdzić ze wszystko jest nie tak. Niech codzienność będzie elastycznie rozkładać się na ręce, które mają za zadanie uporać się z jej trudem. Nie tylko na dwie, na cztery. Bo jest nas przecież w związku dwoje. W ciężkich chwilach nie dajmy się ponieść złym emocjom. Wykorzystujmy te momenty na wzajemne wsparcie i umocnienie łączącej nas więzi.

Znamy się jak stare konie?

Nie gruchamy już do siebie jak gołąbki. Przyzwyczailiśmy, się też do codziennego widoku tej samej twarzy, która z nami zasypia i z nami się budzi. Na naszym wspólnym koncie, ale nie bankowym tylko koncie wspomnień i przeżyć znajduje się wiele trudnych, ale i radosnych sytuacji. Decydowaliśmy razem o kolorze fugi w łazience i o wyborze lokaty bankowej w celu zabezpieczenia przyszłości naszego dziecka. Razem żegnaliśmy swoich bliskich i razem witaliśmy rodzące się życie. I choć nie ma w nas już tak wzniosłych i młodzieńczej euforii, ważne jest dla nas oparcie w partnerze, żar ciągle gorących uczuć, które nie wybuchają już dużymi płomieniami, ale cały czas nieprzerwanie się tlą. Zapewniając przy tym poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji życiowej. Od czasu do czasu rżymy sobie wesoło. Czy możemy powiedzieć, że znamy się jak dwa stare konie?

 



MWMedia
Dowiedz się więcej na temat: Miłość | związek | mężczyna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy