Reklama

W kręgu zdrady

Pogładziła dłonią wewnętrzną stronę jego uda, a on zamruczał przez sen i lekko uśmiechnięty obrócił się do niej przodem.

Ciągle nie mogła uwierzyć w jego istnienie, chociaż znali się ponad miesiąc. Miłość? Nie, to było coś znacznie więcej.

Miłością darzyła Krzysztofa - przynajmniej tak jej się wydawało od początku ich małżeństwa, zanim opętał go demon zazdrości. Olgierd natomiast budził w niej uczucia o wiele silniejsze, sięgające najgłębszych pokładów emocjonalnych, przyprawiające o zawrót głowy. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że zdecydowała się na ten romans? I to właśnie wtedy, gdy mąż rozliczał ją z każdej wolnej minuty.

Reklama

- Nie żałuję tego - pomyślała. - Od kiedy go poznałam, nie żałuję niczego. Nawet udręka codziennych domowych scen zazdrości stała się znośniejsza. Teraz przynajmniej nie są pozbawione podstaw.

Zerknęła na zegarek i szybko wymknęła się z pościeli. Było już dobrze po siódmej, a Renia mogła ją osłaniać tylko do wieczornego dziennika, bo mniej więcej wtedy wracał z pracy jej purytański małżonek.

Poprawiła przed lustrem włosy i na małej przylepce narysowała serduszko przeszyte napisem: "Zadzwonię jutro, kochanie". Umieściła ją w pobliżu telefonu, po czym nie budząc Olgierda cicho włożyła na siebie ubranie i wybiegła na ulicę. W samochodzie wyjęła papierosa i sięgnęła po zapalniczkę. Jak zwykle popatrzyła na nią ze wzruszeniem i po raz kolejno odczytała napis wygrawerowany na jej złotej powierzchni: "Jeśli naprawdę szczerze kochasz, los będzie ci sprzyjać".

Dostała ją od Olgierda dziesięć dni temu, po trzech tygodniach znajomości. Był to akurat dzień jej imienin, niemniej odmówiła przyjęcia tak kosztownego prezentu. On jednak nalegał. - Kupiłem to za pieniądze pochodzące z transakcji niezbyt zgodnej z moim własnym kodeksem moralnym - oświadczył. - Nie, pod względem prawnym sprawa jest absolutnie uczciwa. Ale z osobistych powodów uważam, że te pieniądze nie należą do mnie. - Więc do kogo? - spytała. Roześmiał się tym swoim ciepłym i głębokim śmiechem. - Może właśnie do ciebie - odrzekł. - Kiedyś ci o tym opowiem i przyznasz mi rację. Przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła do domu, paląc i oddając się wspomnieniom.

* * *

Poznała go zwyczajnie, na ulicy. Nie było żadnego przypadkowego wpadania na siebie, chwytania za rękaw przed nadjeżdżającym samochodem ani nagabywania o dworzec czy numer linii autobusowej; nic z tych rzeczy. Po prostu lazł za nią. Wielki, niedźwiedziowaty, nawet trochę niezgrabny lazł za nią podczas gdy ona zwiedzała sklepy z ciuchami. Śledził ją przez siedem przecznic nie mając pojęcia, że sam jest przez nią śledzony.

Cała ta sytuacja coraz bardziej ją irytowała i niepokoiła - ktoś mógł to przecież zauważyć i byłby nowy powód do plotek. W końcu okręciła się na pięcie i podeszła do niego. - Dlaczego pan za mną chodzi? - spytała opryskliwie. Postanowiła dać mu z punktu do zrozumienia, że nie jest to zachęta do dalszej pogawędki. Uśmiechnął się niepewnie. - Czy aż tak bardzo to widać? Nie próbował zaprzeczać i chyba tym naiwnym pytaniem odebrał siłę jej następnym słowom. - Cholera! - prychnęła. - Od pana butów już prawie dostałam odcisków na piętach. Wtedy po raz pierwszy usłyszała jego śmiech.

Raptem poczuła się bezradna. - Proszę, niech pan zostawi mnie w spokoju. To nie ma sensu. - Obiecuję. Pod warunkiem, że wypijemy teraz małą kawę. Rozejrzała się płochliwie dokoła, by sprawdzić, czy nie ma w pobliżu jakichś znajomych jej męża. - Wykluczone - odrzekła. - W ten sposób pani przedsiębiorstwo straci kilkadziesiąt milionów złotych - powiedział. Zatrzymała się w pół kroku. - Proszę? - Mam na imię Olgierd, a pani mąż jest właścicielem "Proconsumu", prawda? - przemówił tonem bardziej oficjalnym. - Oto moja wizytówka. W imieniu swojej firmy jestem upoważniony do pertraktacji handlowych. Oferta, którą zamierzam pani złożyć, może się okazać niezwykle korzystna. To nie jego wizytówka sprawiła, że jednak poszła z nim na tę kawę. To było coś w jego oczach. Nie, żadna tam dwuznaczność; raczej dogłębne i przyjazne zrozumienie jej osobistych problemów. Zresztą firmę, którą reprezentował, prowadził jego brat, on zaś interesami zajmował się tylko okazjonalnie. Podobnie jak ona.

- I co ja powiem mężowi, jeśli mu ktoś doniesie o tym naszym spotkaniu w kawiarni? - zastanowiła się głośno, kiedy odwoził ją do domu. - Że wstępne ustalenia są nader obiecujące, ale jeszcze musimy omówić szczegóły - podsunął. - Spotkamy się jutro? Znowu wpadła w popłoch i gwałtownie potrząsnęła głową gestem odmowy. Przez krótką chwilę Olgierd rozważał coś w myślach, wreszcie uśmiechnął się i delikatnie dotknął jej dłoni. - Mniejsza z tym - powiedział cicho. - Wiem, gdzie cię szukać. Do zobaczenia wkrótce.

Zobaczyli się trzy dni później. Po burzliwej awanturze z Krzysztofem miała podbite oko, ale niecierpiąca zwłoki sprawa zmusiła ją do wyjścia z domu. Usiadła za kierownicą i ledwie ujechała 100 metrów, przed maskę jej samochodu wyskoczył Olgierd z rozkrzyżowanymi rękoma. Zanim się spostrzegła, siedział już obok niej i troskliwie zdejmował jej z nosa przeciwsłoneczne okulary. Zauważyła, że twarz mu stężała. - Mąż - odezwał się głucho. Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Pochyliła głowę, wstydząc się łez, które napłynęły jej do oczu. - Nie mogę od niego odejść - wyznała. - Nie mam dokąd. On jest dostatecznie bogaty, żeby udaremnić mi każdą próbę ucieczki i zamienić moje życie w piekło... Kilkakrotnie dał mi na to dowody... Poczuła, jak Olgierd otacza ją ramieniem i jego wargi na swojej okaleczonej skroni, policzku, ustach.

* * *

Zaparkowała samochód na podjeździe i przeszła przez hall. Krzysztof siedział w salonie przed telewizorem i samotnie sączył drinka. Na jej widok ostentacyjnie sprawdził godzinę i z udaną obojętnością zagadnął: - Co u Reni? - Miewa się dobrze - odrzekła usiłując skrócić tę rozmowę i przemknąć do łazienki. - Wszystko w porządku. - To się jeszcze okaże - warknął jej mąż i wymierzył w nią palec. - Cholernie szybko. Akurat czekam na kogoś, kto zdemaskuje twoje kłamstwa. Zaniepokojona przystanęła na progu. - Proszę? - spytała. - Od miesiąca trzymam cię na dość długiej smyczy, nie uważasz? - odpowiedział przez zaciśnięte zęby. - Dałem ci pełną swobodę. Ale był ktoś, kto śledził każdy twój krok. I właśnie ten facet z biura detektywistycznego ma mnie odwiedzić za godzinę.

Bez słowa pobiegła na górę do swojego pokoju. Na moment zupełnie straciła głowę i miotała się od ściany do ściany, nie wiedząc co począć. Ogarnął ją strach; nie, nie o siebie, lecz o Olgierda. Chwyciła za telefon i natychmiast z powrotem odłożyła słuchawkę na widełki: Krzysztof tylko czekał na takie okazje, by podsłuchiwać z drugiego aparatu. Zresztą jemu nie chodziło o konkretnego mężczyznę. Chciał mieć tylko potwierdzenie jej zdrad, które ciągle wyobrażał sobie przez wszystkie te lata, chciał zdobyć jakikolwiek dowód, by móc ją tym bardziej dręczyć i z upodobaniem poniżać.

Nie zauważyła, kiedy minęła dziesiąta. Z kołowrotu wspomnień i chaotycznych myśli wyrwały ją dopiero męskie głosy dobiegające z salonu. Na miękkich nogach wyszła z pokoju. Ruszyła w stronę stopni i jak w letargu zaczęła schodzić w dół. Minęła półpiętro i stanęła. Musiała mocno uchwycić poręcz, by nie stracić równowagi. W fotelu naprzeciwko jej męża siedział Olgierd. Przestała cokolwiek dostrzegać. Czuła tylko gładką politurę pod zaciśniętymi palcami i słyszała dziwnie zawiedziony głos Krzysztofa: - Jest pan pewny, że niczego nie przeoczono? - Całkowicie - odparł Olgierd. - Zgodnie z pańskimi wymaganiami nasze biuro zastosowało szczególnie staranne środki inwigilacji. Ja także jestem ogromnie rad, że pańskie podejrzenia okazały się bezpodstawne. - To rzeczywiście miła wiadomość - mruknął jej mąż z niejakim rozczarowaniem.- Sprawdza się stare porzekadło - dodał Olgierd - że jeśli naprawdę szczerze kochasz, los będzie ci sprzyjać.

Zadrżała i rozchyliła powieki. Spojrzała prosto w twarz Olgierda, który z uniesioną głową wpatrywał się w nią radosnym i promiennym wzrokiem, jakby obserwował niecodzienne zjawisko zstępujące oto z nieba na ziemię.

Maria Stasiak

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama