Czy warto dawać Rosjanom przestrzeń do kłamstw?
Wśród doniesień, opinii i analiz na temat wojny w Ukrainie można zauważyć tendencję do pewnej sprzeczności. Jednoznacznie potępiamy agresora równo, jak leci, jednocześnie dając mu przestrzeń do tego, by swobodnie prowadził swoją brudną agitację. Ale najwyraźniej jesteśmy skazani na to, by raz za razem pozwalać Kremlowi prząść dezinformacyjną pajęczynę kłamstw.
9 maja roku 2022, czyli dokładnie tydzień temu, na Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie ambasador Rosji Siergiej Andriejew został oblany farbą. Temu, kto ukrył się przed informacją na ten temat, należy się nagroda im. amerykańskich żołnierzy, którzy w 1976 nadal siedzieli w wietnamskich dżunglach, nie wiedząc, że wojna się skończyła.
Patrząc na liczbę njusów i komentarzy dotyczących incydentu farbowego można było dojść do wniosku, że pan Andriejew nagle, mimo woli stał się absolutnie najważniejszą postacią związaną z napaścią Rosji na Ukrainę. Ani Władimir Putin, ani Wołodymyr Zełenski, ani prezydenci Francji, USA ani premier Wielkiej Brytanii czy jakakolwiek persona będąca w stanie wpłynąć realnie na cokolwiek.
Cała akcja trwała około minuty, zmywanie farby zajęło ponoć kwadrans, a zatem, posługując się nomenklaturą biologiczną, rzeczywista długość życia historycznego już podług niektórych incydentu, była krótsza, aniżeli jeden odcinek Mody na Sukces. Zapoczątkowało to jednak, tu chichot ironii, całą telenowelę. Już pierwszy jej odcinek miał dość zaskakującą fabułę, gdyż w płacz uderzyli ci, którzy wcześniej i o wojnie, i o samym ambasadorze zdanie mieli raczej wyrobione.
I nie było to jakieś tam pochlipywanie w kącie, a donośny ryk o to, że do takiego znieważenia świętego majestatu dyplomaty w cywilizowanym kraju dojść nie powinno za żadne skarby. Że to skandal i hańba, a co najgorsze dopuszczając się takiej zbrodni, dobrowolnie wkładamy Moskwie argument przeciwko Polsce. I w ogóle gdzie była policja.
Rozgorzała potężna dyskusja wokół środków bezpieczeństwa, zagrożenia, jakie właśnie sobie stworzyliśmy oraz tego, czy była to farba akwarelowa, olejna czy stara, dobra plakatówka. Wszyscy nagle poczuli nieprzemożoną potrzebę wypowiedzenia się w tej kwestii.
Mało kto zwrócił za to uwagę na fakt, że ambasador zaraz po przyjęciu na twarz karmazynowego chlustu, od razu zaczął cedzić przed zgromadzonymi wierutne kłamstwa, jakoby masakra ludności w Buczy była ustawką. Wiedział, że oto jest chwila, kiedy wszystkie oczy i uszy skierowane są w jego stronę i cwaniacko wykorzystał moment. Bo dostał przestrzeń, której potrzebował.
Przestrzeń to coś, czego Rosjanie łakną od wolnego świata i coś, co bez problemu dostają. Każdy propagandowy przekaz, każda wypowiedź, która robi z logiki wiadomo co, nawoływanie do nienawiści, idiotyczne zarzuty, dehumanizacja Ukraińców, każde jawne kłamstwo, które zostanie pochwycone, udostępnione, przekazane, przeanalizowane i skomentowane to dla nich sukces. Nieważne, ile ma to wspólnego z prawdą, rozumem i godnością człowieka. Ważne, żeby mogli sączyć jad i żeby ich słuchano.
Zgodnie z prognozami kremlowski aparat fałszu skorzystał skwapliwie z incydentu z czerwoną emulsją w roli głównej i rozpoczął swoje rytualne szczekanie. Polacy mieli rzekomo pokazać swoje prawdziwe, neonazistowskie twarze. Zaskoczenia specjalnego nie było, tylko znowu można zadać sobie pytanie... po co o tym w ogóle mówić? Po co się tym przejmować?
Niepotrzebnym oddawaniem Rosjanom pola do rozsiewania nienawiści są żenujące "wywiady" z putinowskimi aparatczykami, replikującymi słowo w słowo dokładnie te same kłamstwa na temat wojny, publikowane nad Wisłą. Choć zjawisko to ma oczywiście wymiar nie tylko regionalny.