Tłumy na szlakach w Tatrach? Byłam i sprawdziłam te, na których jest pusto
Po słonecznym, wrześniowym weekendzie media obiegły zdjęcia i nagrania z Tatr, które wydają się być oblężone przez turystów i miłośników górskich wędrówek. Tłumy na Kasprowym Wierchu, kolejka na łańcuchach na Rysy, czy na Giewont. Jednak postanowiłam osobiście pojechać w Tatry i sprawdzić, czy są jeszcze szlaki, na których możemy spotkać co najwyżej lisa i poczuć wolność bez rozpychania się w tłumie łokciami.

Tatry przyciągają coraz więcej turystów. Statystyki nie kłamią
Tatrzański Park Narodowy przeżywa w ostatnich latach prawdziwe turystyczne oblężenie. Przybywający na południe Polski już nie chcą spacerować po Krupówkach, a pragną natury, więc i próbują swoich sił na górskich szlakach.
Zestawiając oficjalne dane TPN i raporty TOPR widać, że ruch na szlakach systematycznie rośnie, a jego kulminacją był sezon 2024 i rekordowe lato 2025. Według danych TPN w kolejnych latach do parku weszło około: 4,58 mln osób w 2022 r., 4,51 mln w 2023 r., 4,90 mln osób w 2024 r., natomiast za rok 2025 TPN raportuje już blisko 3,92 mln wejść w okresie styczeń-sierpień 2025, a "niemal 4 mln" do początku września 2025.
Choć za piękny i słoneczny weekend 19-21 września 2025 roku nie ma jeszcze oficjalnych statystyk z TPN, to po ilości osób na szczytach i szlakach, a także po kolejkach na szczyty, można wnioskować, że był to jeden z rekordowych weekendów.
Media lokalne i ogólnopolskie od 10 do 20 września 2025 relacjonowały duże kolejki i przepełnione parkingi na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Szczególnie widoczne to było w sobotę 20 września.
Media społecznościowe także pełne były zdjęć i nagrań od turystów, którzy stali ramię w ramię z innymi turystami w kolejce na łańcuchach, które prowadzą na Rysy, czy też na Giewont. Szczyt Kasprowego Wierchu był także przepełniony.
Jednak nie wszystkie miejsca i nie wszystkie szczyty w ten słoneczny, jesienny weekend wyglądały właśnie w ten sposób. Mniej popularne, a równie piękne szlaki wciąż czekają na turystów, którzy nie chcą przepychać się w kolejce do zdobycia wierzchołka góry.
Mniej popularne, ale nie mniej piękne. Poczuj się na szlaku jak Frodo Baggins

Wiele osób pragnie odwiedzić w Tatrach najbardziej popularne miejsca, czyli chociażby Kasprowy Wierch, Giewont, czy Rysy, czyli najwyższy szczyt polskich Tatr i najwyższy punkt w Polsce, o wysokości 2499 m n.p.m.
Turyści też chętnie odwiedzają Morskie Oko, czy Dolinę Chochołowską, gdzie zwieńczeniem wędrówki jest często pobyt w schronisku górskim, czy schroniskowej restauracji, gdzie możemy zjeść pyszny obiad albo deser - szarlotkę, czy jak w Schronisku PTTK na Polanie Chochołowskiej - deser chochołowski.
To oczywiście kultowe miejsca, a także piękne widoki po drodze i doskonała pamiątka, ale też często należy liczyć się z tłumami, jakie tam spotkamy.
A co jeżeli szukamy w górach ciszy i spokoju, a nie najbardziej popularnych miejsc? Tatry przychodzą szybko z odpowiedzią, a ja sprawdziłam to właśnie w najbardziej oblegany weekend tego września.
Wybrałam Tatry Zachodnie, które swój początek mają w Dolinie Chochołowskiej, ale jak się okazuje - nie musimy przechodzić całej doliny aż do schroniska, by zacząć wspinać się w górę. Wystarczy, że skręcimy po drodze na Trzydniowiański Wierch.
Z niewielkiej Polany Trzydniówki, w lewo odbija czerwony szlak właśnie na Trzydniowiański Wierch. To niezbyt popularna droga, bo należy przygotować się na odrobinę monotonii na początku i trochę zadyszki, bo szlak prowadzi mocno w górę, ale nie jest wymagający technicznie. Po kamiennych stopniach podchodzimy systematycznie w górę tzw. Krowim Żlebem.
Kiedy jednak przejdziemy przez ten etap i wyjdziemy ponad poziom lasu, a następnie kosodrzewiny, naszym oczom ukarze się widok na Tatry Zachodnie. Na końcowe podejście na Trzydniowiański Wierch wiedzie szeroka ścieżka i to jest moment, w którym już możemy cieszyć się widokami. Trawiasty wierzchołek to 1758 m n.p.m. i jest to pierwszy szczyt, na którym spotykam tylko parę osób chwilę po godzinie 11 rano.
To właśnie z tego szczytu rozciąga się widok na kolejne ścieżki, którymi możemy powędrować i poczuć się dosłownie jak Frodo Baggins przemierzający Śródziemie we "Władcy Pierścieni". Jesienią zbocza zielonych Tatr Zachodnich zaczynają przybierać złociste, rdzawe i pomarańczowe barwy, które zachwycają i cieszą moje oczy przez całą wędrówkę, gdyż Trzydniowiański Wierch jest dopiero wstępem do dalszej wędrówki.
Dwutysięczniki niemal puste na szczytach. Tu odpoczniesz w ciszy

Z Trzydniowiańskiego Wierchu ruszam dalej na Kończysty Wierch. On osiąga już wysokość 2 002 m n.p.m., a przejście z jednego szczytu na drugi zajmuje tylko 30-45 minut szybszym tempem.
Droga wiedze zielonym szlakiem przez północną grań Kończystego Wierchu. Ruszając z Trzydniowiańskiego Wierchu idę początkowo szeroką ścieżką, która za chwilę znacznie się zwęża i wiedzie bokiem zbocza. Finalnie na szczyt wiodą już kamieniste schody zabezpieczone drewnianymi ramami, więc podejście jest bezpieczne i nie wymaga umiejętności technicznych.
Na tym szczycie spotykam tylko dwie osoby i mam okazję zjeść kanapkę w ciszy i spokoju z widokiem, który zapiera dech.
Po krótkiej przerwie ruszam na Starorobociański Wierch, znajdujący się na wysokości 2176 m n.p.m. - najwyższy szczyt polskich Tatr Zachodnich.
Podejście na ten szczyt jest już bardziej kamieniste, ale wciąż ścieżka jest szeroka i nie ma zbyt dużej ekspozycji. Na szczycie tym razem spotykam więcej osób, a widok na panoramę zasłaniają mi chmury.
Przy zejściu z góry mijam jednak dosłownie kilka osób i mam do podjęcia decyzję - wracam na dół trasą, którą wchodziłam na szczyty, czy idę dalej. Wybieram opcję numer dwa, bo Tatry Zachodnie kuszą pustkami na dalszej drodze.
Jarząbczy Wierch i Wołowiec. Droga piękna, pusta, ale z drobnymi utrudnieniami

Wracam ze Starorobociańskiego Wierchu na Kończysty Wierch i decyduję się wejść jeszcze na Jarząbczy Wierch znajdujący się na wysokości 2137 m n.p.m. To na tej drodze możemy napotkać dwie trudności z ekspozycją, na które należy się przygotować.
Jeżeli nie planowaliśmy delikatnych elementów "wspinaczki", gdzie pomocne mogą okazać się ręce, to warto jednak wrócić z Kończystego Wierchu na dół.
Jeśli zaś jednak jesteśmy gotowi na większą stromość zbocza i ekspozycję, to trasa może dać nam wiele radości, podobnie jak przejście finalnie z Jarząbczego Wierchu na kolejny dwutysięcznik - Wołowiec, znajdujący się na wysokości 2 064 m n.p.m.
Tu jednak też należy przygotować się na pewne trudności i większą ekspozycję. To już przechodzenie granią z jednego wierzchołka na drugi, używanie rąk do delikatnej wspinaczki i uważne szukanie "schodów" w naturalnie położonych kamieniach grani. Jednak podczas tej godzinnej wędrówki spotkałam na szlaku 5 osób.

Samo finalne podejście na Wołowiec właśnie od strony Jarząbczego Wierchu jest żwirowate, pełne luźnych kamieni i dość strome, co wymaga uważności i jest męczące. Warto wziąć to pod uwagę, planując tę trasę. Jednak widok z Wołowca wynagradza trudy tego odcinka.
Z Wołowca rozciągają się widoki na całe Tatry Zachodnie i część Tatr Wysokich. Decyduję się na zejście w stronę Doliny Chochołowskiej przez Wyżnią Dolinę Chochołowską (skręt w prawo zielonym szlakiem tuż po zejściu ze szczytu). To kamienista dolinka, która jest niezwykle monotonna, ale prowadzi do wyjścia niedaleko Schroniska PTTK na Polanie Chochołowskiej. Jednak po zejściu z Wołowca możemy także wejść na Rakoń (1 876 m n.p.m. i na Grzesia (1 653 m n.p.m), które są zwieńczeniem tej niezwykłej trasy po Tatrach Zachodnich. Oba warianty tras zaprowadzą nas na Polanę Chochołowską.
Przez całą wędrówkę tego dnia, która zajęła mi 10 godzin i liczyła 30 kilometrów od wyjścia z parkingu przed Doliną Chochołowską i do powrotu do niego, spotkałam niewiele osób, które tak jak ja szukały w Tatrach tego tłocznego weekendu ciszy i spokoju. Wygląda na to, że właśnie wszyscy miłośnicy Tatr Zachodnich tego dnia osiągnęli swój cel.












