Reklama

Jestem taka jak wy

Kim jest Roma Ligocka - pisarką czy malarką?
Roma Ligocka: - Ba, żeby to Roma Ligocka wiedziała! Roma Ligocka jest prawdopodobnie zawsze przestraszonym człowiekiem, który chce przemówić do innych ludzi, i w zależności od tego, co chce powiedzieć, wybiera pisanie albo obraz. Roma Ligocka chce być w dialogu zarówno z czytelnikiem, jak i z widzem.

Obraz czy słowo - który z tych sposobów ekspresji bardziej panią onieśmiela?
- Onieśmiela mnie czasami własna słabość względem uczuć, które chciałabym wyrazić, i wspomnień, którymi chcę się z innymi dzielić. Malarstwo jest dla mnie łatwiejszym sposobem ekspresji, bo nie opiera się na dosłowności. Malarstwo jest skojarzeniem. Mogę więc pozostawić odbiorcę sam na sam z obrazem, dając mu możliwość swobodnej interpretacji. Natomiast słowo jest bezlitosne i jednoznaczne, dlatego należy i trzeba podejmować dużo większą odpowiedzialność za słowo niż za obrazek. Były czasy, gdy umiałam mówić tylko malarstwem; potem nastały czasy, gdy umiałam mówić wyłącznie słowem. Trudno to ze sobą godzić, to sprawa wyboru.

Reklama

A czy pani jest dobrą malarką? Jonasz Stern, pani profesor z Akademii Sztuk Pięknych, powiadał podobno: Romo, ty nie umiesz malować...
- Jonasz Stern nigdy nie powiedział, że nie umiem malować. Mówił natomiast, że nie umiem rysować, a to różnica. Malarstwo jest bowiem sztuką, a rysunek dyscypliną, toteż Stern, jako sumienny profesor, chciał swoim studentom przekazać pewne umiejętności. Jak większość studentów ASP uważałam się za dojrzałą artystkę, myślałam, że wszystko umiem, i dopiero z czasem nauczyłam się pokory. Stern zauważył, że mam dziecinny i emocjonalny stosunek do tego co rysuję, ale radził, abym się nie wyrzekała własnej emocjonalności i wrażliwości, bo ona wiele mówi. Kiedy dziś patrzę na swoje rysunki czy obrazy sprzed lat, to powiem, że nawet mi się one podobają.

Niektóre można ujrzeć w pani najnowszej książce, która nosi tytuł "Róża". Pytam zaś o związki między literaturą a malarstwem, bo w "Róży" łączy pani swoje dwie pasje - słowo i obraz. O czym pani opowiada w "Róży"?
- "Róża", jakkolwiek zabrzmi to dziwnie, jest najbardziej autorską książką w moim dotychczasowym dorobku. Moja debiutancka "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku", która zyskała uznanie na całym świecie, poniekąd napisała się sama, bo napisało ją moje życie - obarczone wojną, doświadczeniem Holocaustu, stalinizmu. W "Dziewczynce" opowiadałam o swoim losie, losie kobiety, która walczyła z przeciwnościami życia. Potem wydałam kolejne sześć książek, które w pewien sposób także się same opowiedziały. Nigdy jednak nie odważyłam się prezentować czytelnikom mojego malarstwa. Tymczasem czytelnicy z Polski i z całego świata nieraz pytali mnie o moje obrazy i rysunki. Dziś więc je pokazuję.

"Róża" nie jest jednak albumem z reprodukcjami...
- Byłoby to rozwiązanie zdawkowe i nudne, a ja staram się wystrzegać rozwiązań najprostszych, uważając, że czytelnik ma prawo do największej uwagi i troski. Historie opowiadane przeze mnie słowem powstawały niezależnie od obrazów. Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że nie ma między nimi szczególnej więzi, a tymczasem dziś widzę, że moje akwarele i kolaże zdumiewająco korespondują z historiami, które w "Róży" opowiadam słowem. W pewnym sensie jest więc to książka dwujęzyczna.

Powiedziała pani rzecz ważną. Do obrazów nie dopisała pani historii, do opowieści nie stworzyła specjalnych ilustracji. Obrazy i słowa powstawały niezależnie.
-

Tak, i to była największa trudność, jaka zdarzyła mi się przy "Róży". Malarstwo, jak zawsze sądziłam, nie toleruje dosłowności. Malując na przykład nagą dziewczynę z różą, przyznaję każdemu, kto staje przed obrazem, prawo do własnych skojarzeń i dowolnej interpretacji.

A propos, akwarela zatytułowana "Róża" dała tytuł całej książce.
- Taki tytuł nosi także wspomnienie o pewnej rodzinie żydowskiej, konkretnie mówiąc: o moim wujku i kuzynce Róży, którzy po wojnie wyjechali do Izraela, gdzie wujek zmarł. Róża sama w sobie jest pięknym słowem, a uważam, że słowa nie powinny tylko znaczyć, ale muszą być również piękne. Przyznam, że niełatwo mi było w "Róży" połączyć język malarstwa z językiem literatury, bo czasem tekst przeszkadza obrazowi, czasem obraz przeszkadza tekstowi. Tekst oznacza bowiem dosłowność. Kiedy maluję różę, wiem, że każdy zna ten kwiat, kiedy zaś opowiadam o dziewczynie imieniem Róża, nie opowiadam o setkach dziewczyn, ale o tej jednej jedynej. I tym się różni pisanie od malarstwa...

Opowiada pani także o swoich intymnych i trudnych przeżyciach...
- Choć zapewne ciągle nie opowiedziałam o najtrudniejszych. Niemniej opowiadam o swojej samotności i o związkach uczuciowych - nie zawsze doskonałych - z drugim człowiekiem. Przyznaję, że nie zawsze bywały one chlubne, wszyscy na przykład chcielibyśmy być dobrzy dla swojej rodziny, a nie zawsze nam się to udaje. Opowiadając o tym, nie chcę jednak epatować nikogo opisem trudnych przeżyć, bo nie znajduję w tym przyjemności, ale odczuwam ból.

Dlaczego więc pani o nich mówi?
- By ktoś, kto przeczyta te wspomnienia -zwierzenia, mógł powiedzieć: o widzisz, Ligocka ma takie same kłopoty, trudności i słabości jak ty i ja! Pisarze na ogół mają dwie metody obcowania z czytelnikiem: epatują go swoim demonizmem albo anielskością, czyli stwarzają wrażenie, że są gorsi lub lepsi od czytelnika. Ja natomiast pragnę jedynie powiedzieć: jestem taka jak i wy, ani gorsza, ani od was lepsza.

Prawda, w "Róży" słuchać głos zwykłej kobiety.
- To komplement, za który bardzo panu dziękuję. Podczas wieczorów autorskich nieraz zdarza się, że ktoś wstaje i powiada: przepraszam, że pytam, ale jestem zwykłym człowiekiem....To tak jak ja, ja też jestem zwykłym człowiekiem. Czyż zresztą wszyscy nie jesteśmy zwykłymi ludźmi?

Wspomniała pani o wujku, który ocalał z Holocaustu. W "Róży" z czułością wspomina pani także dziadków, rodziców, ciotki i kuzynów...
- Niemal cała moja rodzina zginęła podczas wojny, chciałam więc poświęcić im choć krótkie wspomnienie, choć parę słów. Niektórych z krewnych widziałam ostatni raz w czasach dzieciństwa. Tęsknię za nimi wszystkimi, a jest to tęsknota człowieka, który później nie miał już prawdziwej i licznej rodziny, która by się nim opiekowała, dawała mu wsparcie, tworzyła jego świat prywatny. Nie każdy miał to szczęście, ja go nie miałam, tym bardziej wdzięczna jest tym, których mogę przywołać choć z imienia, bo tylko tak mogę ocalić pamięć o ich istnieniu.

Czy uważa się pani za artystkę żydowską, jak twierdzą niektórzy krytycy izraelscy? - Należę wprawdzie do pokolenia dzieci ocalonych z Holocaustu i jestem wdzięczna wszystkim, którzy doceniają moją twórczość, ale chcę podkreślić, że jako malarka i pisarka chcę w "Róży" pokazać przecięcie kultur, w jakich dane mi jest żyć: to przecięcie kultury żydowskiej z polską, czyli europejską. Chcę w "Róży" pokazać, ile granic musiałam w życiu przekroczyć.

Rozmawiał Jan Strzałka

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy