Reklama
Autyzm: Bliski daleki świat

Mamy uczucia

Osoby z autyzmem mają uczucia. Szczytem hipokryzji ze strony otoczenia jest, kiedy ludzie twierdzą, że jeżeli autystycy nie reagują w identyczny sposób, jak inni, to znaczy, że uczuć nie mają – mówi dr Peter Schmidt, geofizyk, matematyk, informatyk i autor książek. Już w dorosłym życiu zdiagnozowany jako osoba ze spektrum autyzmu.

Monika Szubrycht: Jaki kolor ma dzisiejszy dzień?

Dr Peter Schmidt: Biało-błękitny, taki jak flagi narodowe Bawarii. Dokładnie tak, jak się ubrałem. To dla mnie kombinacja cyfr. Trzy jest niebieskie, a jeden - biały. Ponieważ mamy 31 marca, więc mamy biało-niebieski dzień.

Dzięki diagnozie odkrył pan swoją tożsamość. Jednak w swojej książce "Kaktus na Walentynki" pisze pan, że gdyby wcześniej miał zdiagnozowany zespół Aspergera, możliwe, że otrzymałby pan od najbliższych za dużo troski. Dobrze się stało, że odpowiedź na pytania "dlaczego?" przyszła po 40 roku życia?

Reklama

- Diagnoza przyszła we właściwym czasie. Gdybym miał wcześniej postawione rozpoznanie, pewnie miałbym dodatkową ochronę. Mógłbym liczyć na więcej wyrozumiałości, ze względu na tę sytuację, ale też pewnie znacznie mniej by ode mnie oczekiwano. - Jednak bardzo ważne jest, że ta diagnoza w końcu przyszła. Gdyby pojawiła się później, albo nigdy, mój stan zwątpienia i depresji powiększałby się. Drzewo z pytaniami "dlaczego?" rozrastało się coraz bardziej. Dzięki diagnozie zostało ścięte.

Pana rodzice na pewno widzieli inną ścieżkę rozwoju własnego dziecka. Nie tłumili jednak pana zainteresowań i pasji. Co by pan doradził rodzicom dzieci ze spektrum autyzmu?

- Dziecko nie powinno być naginane w swojej istocie. Bardzo ważne jest, żeby rodzice przyzwyczajali dziecko do życia w społeczeństwie. W języku angielskim są dwa, fundamentalne określenia: management by strengths, czyli zarządzanie przez silne strony. W tym wypadku będzie to wychowanie poprzez silne strony dziecka, a nie stawianie wyzwań w miejscu, gdzie są słabości, wystawianie na próbę tam, gdzie ma próbę wystawiać nie można, bo to są jego słabe strony.

- To są dwa najważniejsze elementy: z jednej strony przyzwyczajanie do życia w społeczeństwie, żeby dziecko mogło wnieść swój wkład później, jako osoba dorosła. Z drugiej strony, żeby w żadnym wypadku nie podkreślać jego słabości, a wprost przeciwnie - wychowywać poprzez mocne strony.

Niestety, większość terapii jest dyrektywnych, a to oznacza, że każe się dzieciom ze spektrum autyzmu robić rzeczy w taki sposób, jak robią je dzieci neurotypowe. Fascynacje dziecka z autyzmem określa się mianem fiksacji. Zabiera się mu coś, by się nie stymulowało. To tak, jakby ktoś zabronił panu kolekcjonowania ulic... 

- Jeżeli dziecku zabiera się wszystko, co kocha, to oprócz wielu krzywd doprowadzamy do tego, że w rezultacie ono mówi: w takim razie ja już nigdy nie będę nic znaczył w społeczeństwie, nigdy nie pójdę do pracy, bo po co? Jestem nikim. Bo przecież ono nigdy nie będzie neurotypowym dzieckiem.

- Poprzez takie terapie można osiągnąć jedynie fasadowość, czyli dopasowanie tylko na poziomie powierzchni. Natomiast w środku dziecko zostaje tym, kim było. Efekt tego może być taki, że prędzej czy później może dojść do wielkiego konfliktu wewnętrznego. 

Czy to znaczy, że może lepiej, że nie miał pan terapii jako dziecko?

- Takie terapie są przeciwskuteczne. Młody człowiek po tak zwanym "łamaniu" nigdy nie będzie czuł się zmotywowany, żeby w czymkolwiek uczestniczyć na serio. Będzie zadawał sobie pytanie: "Dlaczego mam to robić?". Nigdy nie będzie neurotypowy, a to co w nim wartościowe zostanie stłumione.

Największym mitem jest ten, powtarzany przez lata, że osoby autystyczne nie mają uczuć. Jaka jest prawda?

- Oczywiście, że osoby z autyzmem mają uczucia. Szczytem hipokryzji ze strony otoczenia jest, kiedy ludzie twierdzą, że jeżeli autystycy nie reagują w identyczny sposób, jak inni, czy nie okazują takich samych uczuć wobec konkretnych sytuacji, to znaczy, że uczuć nie mają.

- Pamiętam taką sytuację: kiedy miałem 9 lat, ze swoją koleżanką z klasy szedłem do szkoły. Musieliśmy przejść przez bardzo ruchliwą ulicę. Po drugiej stronie drogi zobaczyliśmy kota. Zwierzę, nie zważając na wzmożony ruch, wbiegło na jezdnię i zostało przejechane.

- Moja koleżanka zaczęła płakać, a ja stałem i patrzyłem na całe zajście. Kiedy zapytała, czy nic mnie to nie obchodzi, odpowiedziałem, że przecież to wina kota, że nie obejrzał się najpierw w prawo potem w lewo, tylko wbiegł na jezdnię. Wtedy ona zaczęła krzyczeć, że nie mam żadnych uczuć.

- Dziewczynka oczekiwała ode mnie natychmiastowej empatii, której nie potrafiłem okazać, bo empatia jest dla mnie trudna. Nie byłem w tamtym momencie smutny. Dla niej był to wystarczający powód do stwierdzenia, że nie mam uczuć.

- Jakiś czas później ta sama dziewczynka przyszła do mnie do domu. Usiedliśmy w pokoju, a ona zaczęła oglądać mój atlas. W pewnym momencie upadł jej na ziemie i wyleciała z niego kartka. Kiedy zacząłem rozpaczać, że zniszczyła mi się książka, ona stwierdziła, że nie ma o czym rozmawiać. A to były moje uczucia, mój smutek. Nie znalazła empatii dla moich uczyć. Dla niej to była tylko zwykła rzecz.  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: autyzm
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy