Czy bojkot ma sens? Od monetyzacji tragedii do listy wstydu
Jeszcze do niedawna powszechnym był żart o tym, że wyrazy oburzenia i internetowe komentarze to kiepska broń w starciu ze zbrodniczymi reżimami. Ale wojna, która toczy się tuż za naszą miedzą zmieniła niejedno. Czy od teraz hasło "bojkot" nabierze wreszcie realnej mocy? I ile wart jest wizerunek firmy, kiedy do zrobienia jest naprawdę dobry biznes?
Polski producent zabawek dla dzieci (jak zwykle bez pokazywania paluszkiem) już po pierwszych kilku dniach wojny wypuścił na rynek zestaw "Duch Kijowa", nawiązujący do rzekomych wyczynów pewnego ukraińskiego pilota nad stolicą Ukrainy.
Pierwsze reakcje? Łatwe do przewidzenia. "Czy wy przypadkiem nie chcecie zarobić na ludzkiej tragedii?" - to tylko delikatniejsze z nich. Pytania o to, czy następny będzie wóz bojowy z wielkim "Z" na burcie i uśmiechniętym soldatem w uszance albo trzymająca się za ręce rodzina uciekająca pod ostrzałem bandytów Putina delikatne już nie były.
Ale informacji o nowym produkcie towarzyszyła również ta, że cały dochód z jego sprzedaży zostanie przeznaczony potrzebującym zza naszej wschodniej granicy, a także, iż jest to akcja jednorazowa. Dodatkowo firma jasno zakomunikowała, że kończy współpracę z Rosją i Białorusią, przynajmniej do zakończenia wojny.
Jeden z komentarzy podsumowuje chyba wszystko, co powinno być na ten temat powiedziane: "W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś tu chce się po chamsku dorabiać, wykorzystując wojnę, ale teraz, jak tak sobie myślę, że skoro zyski idą dla Ukrainy to czemu nie? Amerykanie mają swoich spidermanów w rajtuzach, to niech Europa ma ducha w odrzutowcu z klocków". Zgoda. Rączki czyste, honor zwrócony.