Reklama

Test Philips Lumea BRI 959, czyli niech stanie się… gładkość

Należę do tej grupy kobiet, które po złowieniu złotej rybki bez zastanowienia poprosiłyby o gładkie nogi bez depilacji już na zawsze. Nie ma co ukrywać: depilacja nie jest dla mnie przyjemnością a koniecznością. Gdy usłyszałam o możliwości przetestowania Philips Lumea w naszej redakcji, nie zastanawiałam się ani chwili. Sporo słyszałam o rewolucyjnych efektach stosowania tego urządzenia. Teraz mam okazję przekonać się czy naprawdę tak jest, dosłownie na własnej skórze.

O istnieniu tego produktu dowiedziałam się jakiś czas temu z telewizyjnych reklam. Od razu zakwalifikowałam go jako fajny gadżet, jednak nigdy na poważnie nie rozważałam jego zakupu. Do tej pory eksperymentowałam z różnymi rodzajami depilacji, ale ostatecznie to zwykła maszynka do golenia stała się moim największym sprzymierzeńcem w walce ze zbędnymi włoskami. Niestety ten sposób ma liczne wady, a w moim top trzy znajdują się krótkotrwały efekt, skaleczenia i wrastające włoski. Obiecywane przez producenta efekty zdają się być w tej sytuacji wybawieniem. Czy tak rzeczywiście będzie? Czas pokaże.

Reklama

Unboxing

Pudełko, w które zapakowana została Lumea, jest graficznie powiązane z całą linią kobiecych urządzeń marki Philips - nie pomylicie go więc z żadnym innym. Po jego otwarciu naszym oczom ukazuje się produkt wraz z trzema nasadkami: do twarzy, okolic bikini i pach. Czwarta uniwersalna nasadka jest już przymocowana do urządzenia. Lumea swoim wyglądem przypomina małą suszarkę. Jest lekka, więc utrzymanie jej w dłoni oraz precyzyjne ruchy nie stanowią problemu. Trochę obawiałam się o to, czy będę potrafiła rozróżnić końcówki, które na pierwszy rzut oka wydają się bardzo podobne, a także czy ich wymiana nie będzie kłopotliwa. Okazało się, że producent pomyślał o wszystkim. Nasadki są oznaczone grafikami części ciała, do których są przeznaczone, a wymiana końcówek nie wymaga ani siły, ani sprytu - jest to po prostu bardzo proste i nieuciążliwe. Poza urządzeniem i jego częściami w pudełku znajdziecie także instrukcję obsługi, zasilacz, ściereczkę do czyszczenia, a na samym dnie eleganckie etui na produkt. Bardzo miły akcent, którego kompletnie się nie spodziewałam!

Jak działa Philips Lumea?

Skoro nie zwykła maszynka, nie wosk i nie laser to co? Co powoduje, że zbędne włoski mają zniknąć z naszego ciała? Cały sekret tkwi w skrócie IPL (Intense Pulsed Light). Okazuje się, że Philips Lumea, wykorzystując tę technologię, kieruje impulsy światła bezpośrednio do mieszków włosowych i powoduje osłabienie cebulek. To zaś bezpośrednia przyczyna wypadania niechcianych włosów. Przez to, że wykorzystywane przez Philips Lumea światło jest bardzo podobne do naturalnego, zabieg jest bezpieczny. Instrukcja obsługi, poza przedstawieniem funkcjonalności urządzenia, bardzo dokładnie opisuje cały proces. Dzięki temu każda nowa użytkowniczka sprzętu może dowiedzieć się przed pierwszym użyciem jak on działa. Ja zapoznałam się z całą książeczką i szczerze polecam to każdej przyszłej właścicielce Philips Lumea. Czyta się szybko i przyjemnie, a wiedza o nowym sojuszniku w walce z niechcianymi włoskami jest bezcenna.

Kiedy widać pierwsze efekty?

Producent urządzenia zaleca, by przez pierwsze 4-5 tygodni wykonywać zabiegi raz na dwa tygodnie. Ma to związek ze specyfiką biologii włosa, którego cebulka poddaje się działaniu światła emitowanego przez Lumea wyłącznie w fazie wzrostu. Jak się zapewne spodziewacie, nie wszystkie włosy znajdują się w tym stanie jednocześnie. W zachowaniu zalecanego harmonogramu zabiegów chodzi więc o to, by "potraktować" światłem wszystkie włoski w momencie, gdy wywiera ono na nie odpowiednie działanie. Kolejne naświetlenia mają spowodować utrzymanie cebulek w fazie spoczynku. Oznacza to więc, że pierwsze efekty powinnyśmy zobaczyć po około miesiącu, przy czym najlepsze osiągane są u osób, które mają bardzo jasną karnację i ciemne włosy. Natomiast dla podtrzymania efektu Philips zaleca, by wykonywać zabiegi co 4-8 tygodni. Uwaga - to, co ważne i na początku wzbudziło u mnie niepotrzebnie zaniepokojenie. Do momentu gdy urządzenie nie spowoduje, że twoje włoski przestaną rosnąć w niechcianych miejscach,  przed kolejnymi zabiegami zalecana jest depilacja innymi metodami. Nie martwcie się więc, że do czasu uzyskania gładkości z Lumea, będziecie musiały ukrywać nogi w długich spodniach i spódnicach.

Dużo w tym miejscu mówimy o biologii włosa. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż właśnie tę wiedzę wykorzystano przy projektowaniu urządzenia. Kwestia ta ma także ogromne znaczenie w odpowiedzi na pytanie dla kogo Lumea jest przeznaczona. Jak się okazuje nie dla wszystkich. Sprzęt ten nie sprawdzi się w przypadku pań o bardzo ciemnej skórze; siwych, rudych lub bardzo jasnych włosach. Przed zakupem warto zatem sprawdzić tabelę tonów skóry i kolorów włosów dostępną na stronie produktu.

Pierwsze użycie i wrażenia. To NIE boli

Muszę przyznać, że pierwsze użycie Philips Lumea wywołało u mnie nutę ekscytacji. Zdarzało mi się bowiem słyszeć, że zabieg może być nieprzyjemny i nużący. Bardzo szybko okazało się jednak, że nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Ale po kolei.

Zgodnie z zaleceniami producenta przed zabiegiem dokładnie wydepilowałam poddawane zabiegowi partie ciała (oczywiście tradycyjnie użyłam zwykłej maszynki do golenia, ale wy możecie to zrobić depilatorem lub woskiem). Następnie zrobiłam test intensywności światła, którego zadaniem jest ocena jaki poziom z pięciu możliwych jest najbardziej odpowiedni dla skóry. Próba wskazała, że mogę korzystać z najwyższego trybu.

Jako pierwsze zabiegowi poddałam swoje łydki. To, co należy opanować na samym początku, to sposób przykładania urządzenia do skóry (urządzenie ma dotykać skóry bezpośrednio). Na szczęście sprzęt wyposażony został w czujnik, który zapala lampkę "Ready", gdy robimy to dobrze. To świetne rozwiązanie, gdyż rozwiewa wszelkie wątpliwości czy zabieg przebiega prawidłowo.

Oczywiście przed pierwszym naciśnięciem przycisku wyzwalającego błysk zacisnęłam na wszelki wypadek zęby, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jedyne co poczułam to ciepło skoncentrowane na obszarze, którego dotyka końcówka. Jestem wam winna także wyjaśnienia dotyczące bezpieczeństwa oczu, gdyż sama zastanawiałam się, czy nie potrzebuję ochronnych okularów - światło generowane przez Lumea jest dla nich bezpieczne, jednak optymalne miejsce dla wykonywania depilacji powinno być jasne.

Kolejne "strzały" przebiegały już bez zbędnych emocji, a test na całym ciele zajął mi mniej niż 20 minut. Nieźle jak na pierwszy raz! W całej zabawie potrzebna jest precyzja, która umożliwi użycie urządzenia na wszystkich fragmentach skóry. Uczucie ciepła, towarzyszące stosowaniu Lumea, nie różni się w zależności od partii ciała. Czułam dokładnie to samo depilując pachy, okolice bikini i wąsik. Ważne, i przekładające się bezpośrednio na komfort użytkowania, jest pamiętanie o dostosowaniu nakładek do miejsc na ciele poddawanych zabiegowi. Przydają się także w przypadku dużych pieprzyków, które warto ominąć.

Wrażenia po pierwszej depilacji Philips Lumea

Skóra po depilacji nie jest w żaden sposób podrażniona. Mimo iż producent wspomina w instrukcji o możliwości wrażenia delikatnego pulsowania tuż po naświetleniu obszaru, nie miałam takich odczuć. Urządzenie nie spowodowało też wysuszenia skóry czy zmiany jej koloru.

Pierwszy kontakt z Philips Lumea wspominam bardzo dobrze i wręcz nie mogę doczekać się kolejnych serii zabiegów. W tej chwili trudno jest mi stwierdzić, czy widać już jakieś efekty, ponieważ mówiąc wprost - nie spodziewam się ich, gdyż mocno wzięłam sobie do serca zasady, na których ten sprzęt działa. Liczę jednak, że w kolejnej części mojego testu, będę mogła napisać o nich więcej.

 

 

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy