Otylia Jędrzejczak: Chcę się odwdzięczyć

W swojej karierze dostałam bardzo dużo i dzisiaj chcę to przekazać dalej, odwdzięczyć się. Dlatego przystąpiłam do projektu "Polskie Nadzieje Olimpijskie", dzięki któremu dajemy nadzieję młodym zawodnikom. Dzisiaj każdy może być kibicem i pomóc tak, żeby młoda nadzieja olimpijska miała lepszy start. Tego nie było za moich czasów - mówi mistrzyni olimpijska Otylia Jędrzejczak, ambasadorka programu.

Otylia Jędrzejczak
Otylia JędrzejczakEuzebiusz NiemiecAKPA

Pamięta pani swój pierwszy dzień na basenie?

- Tak, pamiętam doskonale. Miałam niecałe 6 lat, kiedy rodzice zaprowadzili mnie na naukę pływania. Bałam się skoczyć na głęboką wodę, musiała pomóc mi mama, ale bardzo dobrze poczułam się w wodzie. Polubiłam to!

Kiedy pokonała pani ten strach przed głęboką wodą?

- Nauka pływania nie szła mi tak dobrze, jak innym koleżankom. Ale może to cecha prawdziwego sportowca, że nie poddaje się, nawet jeśli na początku nie jest najlepszy. Robiłam postępy małymi kroczkami i pomimo, że moje koleżanki pływały szybciej, ja systematycznie trenowałam i byłam coraz lepsza. W końcu ja zostałam, one skończyły pływać.

Kiedy pani podjęła decyzję, żeby pływać zawodowo?

- To nie była moja decyzja, tylko przede wszystkim moich rodziców. Jako 6-latkę rodzice zaprowadzili mnie na gimnastykę, szermierkę, pływanie i taniec. Z gimnastyki zostałam wyrzucona po pierwszych zajęciach, bo byłam za wysoka, z tańca zrezygnowałam, bo partner był za niski, więc została szermierka i pływanie. I to była moja pasja.

Trudno było pogodzić życie dzieciaka z treningami?

- To zależy, jak na to spojrzeć. Zwykle miałam czas na to, żeby wyjść przed klatkę i poskakać z koleżankami i kolegami w gumę czy zagrać w klasy. Chociaż czasami było mi żal, że muszę iść na trening, to był ten najgorszy moment. Ale sport mnie bardzo dużo nauczył: wygrywać, przegrywać i szacunku dla drugiego człowieka. To wydaje mi się najważniejsze. Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego w wodzie. Gdybym miała cofnąć czas, pewnie robiłabym to samo.

Ale gdyby nie rodzice, nie byłaby pani może w ogóle pływaczką.

- Gdyby nie rodzice to na pewno bym nie pływała, nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam, a może w ogóle nie uprawiałabym sportu. Rodzice i ich determinacja są kluczowym elementem na początku życia młodego człowieka. Mój tata był pięściarzem i jako były sportowiec chciał, żebym uprawiała jakiś sport. Trafiło na pływanie.

Był taki moment, że trzeba było panią trochę "za uszy ciągnąć" na basen?

- Jak każdy młody człowiek miałam momenty, że nie chciałam iść na trening. Był jeden taki miesiąc, kiedy uciekłam z prawie wszystkich zajęć porannych. Rodzice myśleli, że jestem na treningu, trener, że zostałam w domu, a ja byłam w szatni i bawiłam się z koleżankami w ciuciubabkę. Z wiekiem byłam coraz bardziej świadoma tego, że im więcej opuszczę treningów, tym więcej stracę. Do tego się dorasta.

- Z drugiej strony w sporcie chcesz być trochę dzieckiem, bo chcesz się bawić. Dzisiaj, kiedy pracuję z młodymi zawodnikami, pokazuję im, że sport musi być zabawą i pasją, nie może być poświęceniem.

Co dał pani sport w dzieciństwie?

- Sport ukształtował mnie w 100 procentach. Oczywiście moi rodzice mieli też bardzo duży wpływ na to, jaki mam charakter. I to, że urodziłam się na Śląsku. Sport nauczył mnie pokonywać przeszkody, woda dawała mi też poczucie bezpieczeństwa. Wciąż mnie uczy. Dzięki temu co osiągnęłam - byłam na igrzyskach olimpijskich, poznałam wspaniałe osoby, zobaczyłam, że sport to też rodzina - dzisiaj jest mi łatwiej pokonywać różne przeszkody, realizować cele i pracować z młodymi zawodnikami.

Otylia Jędrzejczak podczas przygotowań do Igrzysk - zdjęcie archiwalne
Otylia Jędrzejczak podczas przygotowań do Igrzysk - zdjęcie archiwalnePiotr BlawickiAgencja SE/East News

Kiedy pani poczuła, że ma potencjał, żeby osiągnąć naprawdę dużo, że może być pani najlepsza?

- Nigdy nie mówiłam, że mogę być najlepsza, choć moi rodzice twierdzą, że gdy miałam 12 lat i oglądałam igrzyska olimpijskie, stwierdziłam, że będę mistrzynią olimpijską. Ja tego nie pamiętam, oni tak. Rzeczywiście w młodym człowieku kształtuje się duch rywalizacji, ale też odczuwa on przyjemność i wyjątkowość, wynikającą po prostu z bycia sportowcem.

Komu kibicowała pani jako dziecko?

- Kiedy byłam dzieckiem, w telewizji pokazywano tylko igrzyska olimpijskie. Uwielbiałam Franziskę van Almsick i nawet wybłagałam kiedyś mamę o koszulkę z jej podobizną. A później z nią startowałam w zawodach.

Jakie to uczucie, kiedy staje się na olimpijskim podium z medalem na piersi?

- Kiedy podczas spotkań dzieci pytają mnie, który z moich medali jest najważniejszy, zawsze odpowiadam, że każdy, choć pewnie powinnam powiedzieć, że olimpijski. Wszystkie trzy medale zrobiły na mnie wrażenie, ale tak naprawdę nie ma medalu, który doceniałabym bardziej niż inne. Wszystkie były dla mnie bardzo wartościowe, ponieważ były poparte ciężką pracą. Uwieńczeniem moich wysiłków. A tak naprawdę najważniejszy jest Order Uśmiechu.

Czuła się pani spełniona, kiedy zdobyła pierwszy medal, czy wiedziała pani, że to jest krok w drodze po więcej?

- Wiedziałam, że to jest krok w drodze po kolejne - taki mam charakter. Nigdy nie pozwalam zawodnikom, z którymi pracuję, mówić, że medal to jest koniec drogi. Pilnuję, żeby im woda sodowa do głowy nie uderzyła i ściągam ich na ziemię. Sztuką jest powtórzyć dobry wynik.

Po zakończeniu kariery zajęła się pani między innymi trenowaniem dzieci. Dlaczego?

- Po zakończeniu kariery założyłam Fundację Otylii Jędrzejczak, w której realizuję projekty dla dzieci, młodzieży i dorosłych. W dalszym ciągu się kształcę, pracując na AWF Warszawa. W swojej karierze dostałam bardzo dużo - spotkałam odpowiednie osoby w odpowiednich momentach - i dzisiaj chcę to przekazać dalej, odwdzięczyć się. Dlatego także przystąpiłam do projektu "Polskie Nadzieje Olimpijskie", dzięki któremu dajemy nadzieję młodym zawodnikom. Dzisiaj każdy może być kibicem i pomóc tak, żeby młoda nadzieja olimpijska miała lepszy start. Tego nie było za moich czasów.

Na czym polega ta akcja?

- "Polskie Nadzieje Olimpijskie" to program wspierający kluby sportowe, zawodników i instytucje pomagające im się przygotować do igrzysk, ale to też program dla osób niepełnosprawnych, które chcą uprawiać sport. Dzisiaj każdy z państwa może pomóc - może pójść do sklepu Piotr i Paweł albo sieci Eurocash, czyli Lewiatan, ABC i Delikatesy Centrum, kupić w nich produkty firmy Procter&Gamble, takie które i tak codziennie by kupił, czy szampon Pantene, czy maszynkę Gillette, czy też proszek Ariel.  I dzięki temu może  być częścią sukcesu młodych olimpijczyków. Kiedy oglądamy starty sportowców, jako kibice mówimy, że wygraliśmy. Ja sama też tak mówię. Ale to oni stają na słupku, to oni walczą. Dzięki takiej pomocy z pełną odpowiedzialnością będą mogli państwo powiedzieć: "Wygraliśmy z wami".

Na którym etapie swojej sportowej drogi dzieci potrzebują największego wsparcia w postaci trenera?

- Trener jest podstawą w życiu młodego człowieka, uprawiającego sport. Trener i zawodnik to jest jedność. Jeżeli się dogadują, poprawiają wyniki. Bardzo ważne jest też wsparcie zewnętrzne - rodziców, kolegów, koleżanek. Mój tata mi zawsze mówił: "Kolegów i koleżanki masz przed startem i po starcie, w czasie startu jesteście rywalami". I to jest racja, ale trzeba pamiętać, że po starcie dalej jesteśmy dobrymi kumplami i się wspieramy, bo na szczyt ciężko iść samemu. Każde zewnętrzne wsparcie dodaje skrzydeł, pomaga wejść na szczyt.

Jak być mądrym rodzicem małego sportowca?

- Trudno powiedzieć. Każdy młody zawodnik jest inny, więc trudno znaleźć jeden wzór i według niego postępować. Na pewno trzeba obserwować młodego człowieka, trzeba z nim rozmawiać i trzeba się rozwijać. Zarówno dziecko, jak i rodzic muszą się rozwijać. Rodzic pod względem psychologicznym i dietetycznym. Głowa to 70 proc. sukcesu, 30 proc. to ciężka praca i ten aspekt nie może być zaniedbany przez rodziców. Właśnie dlatego Fundacja wspólnie z Ministerstwem Sportu i Turystyki realizuje projekt Otylia Swim Tour, gdzie rodzice mogą się doszkalać właśnie w tych tematach.

- Wielu rodziców ma większe ambicje od dzieci i to trzeba umieć utrzymać na wodzy. Ale z drugiej strony gdyby nie to, że moi rodzice byli uparci i kazali mi wstawać o 4:00 rano, nawet jak mi się nie chciało, nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam. Więc upór też czasami jest ważny.

Pracuje pani też z osobami niepełnosprawnymi. Można to jakoś porównać?

- Mam kontakt z osobami niepełnosprawnymi od dawna, bo często trenowaliśmy z zawodnikami, którzy startują w paraolimpiadzie i sport dla nich to przede wszystkim odnalezienie siebie na nowo. To, co ja bardzo cenię, to fakt, że z tymi zawodnikami nie ma bariery. Wszyscy jesteśmy sportowcami, walczymy o swoje wyniki, i o to, by spełniać się sportowo i zawodowo. Staram się nie dzielić sportowców na pełno- i niepełnosprawnych, ponieważ wszyscy dajemy z siebie 100 proc.

Spotyka pani codziennie wielu małych wojowników - czy pamięta pani któregoś szczególnie?

- Parę osób na pewno. Realizując projekt Otylia Swim Tour jeżdżę po miastach i widzę młodych zawodników, którzy chcą stanąć na podium olimpijskim, którzy chcą walczyć o udział w igrzyskach. Bo trzeba pamiętać, że igrzyska to nie tylko medale, ale w ogóle bycie w ekipie olimpijskiej. Już Pierre de Coubertin mówił: "Najważniejszy jest udział w igrzyskach".

Jaka jest pani rada dla dzieci i rodziców, które marzą o olimpijskich medalach i takiej karierze, jak pani?

- Przede wszystkim cierpliwość, wytrwałość i konsekwencja. Pływanie jest jedną z najpiękniejszych dyscyplin sportu, ale bywa nudne. W badaniach naukowych udowodniono, że w każdej dziedzinie po 10 latach konsekwencji osiąga się sukces. 10 lat to jednak kawał czasu, więc życzę rodzicom wytrwałości, a młodym osobom zamiłowania i pasji.

- Ja się w sporcie nie poświęcałam, zawsze robiłam to, co kochałam i co sprawiało mi przyjemność. Więc jeśli młodzi zawodnicy będą robili to, co kochają - wcześniej czy później osiągną swój cel.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas