Reklama

Krzysztof Krawczyk: Robię rachunek sumienia

I to nie wyłącznie – jak zaznacza artysta – w okresie świąt Bożego Narodzenia. Tylko w SHOW zdradza, jak pracuje nad sobą, komu pomaga i jakie ma relacje z wnukiem.

Zbliżające się święta będą dla pana wyjątkowe?

Krzysztof Krawczyk: - One zawsze są wyjątkowe. W sferze duchowej to jest święto symbolizujące narodzenie Chrystusa, którego jestem wyznawcą. To jest święto miłości. Ono pokazuje nam również, jak daleko potrafimy poskreślać urazy. Jest to też czas wybaczania. W naszej rodzinie nie ma takiego problemu, żebyśmy musieli sobie coś wybaczać, ale musimy wybaczać temu, co się na świecie dzieje.

- Jestem konserwatystą, jeśli chodzi o wiarę, kibicuję ludziom wierzącym. Nie lubię postaw ortodoksyjnych w żadnej dziedzinie życia. Jestem trochę oburzonym obywatelem świata, bo wszędzie jest podział na bardzo biednych i na bardzo bogatych. Liczba różnych instytucji wspierających potrzebujących, która w ostatnich latach się namnożyła, przyprawia mnie o zawrót głowy. Poza tym, patrząc na to, co się dzieje na świecie, dochodzę do wniosku, że człowiek niewiele potrzebuje. Takie przemyślenia nasilają się w związku z Wigilią.

Reklama

Pomaga pan obcym ludziom, przygotowuje paczki dla potrzebujących?

- Przez kilka ładnych lat udawało nam się to robić, teraz przyszedł nowy proboszcz i dopiero się w tym temacie dogadujemy. Pomagam jednak na innych polach. Potrafię na przykład przeznaczyć kilkanaście tysięcy złotych na książki katechetyczne, które później są rozdawane w szkołach. Ale nie lubimy się tym chwalić. Sfinansowaliśmy kilka rzeczy, choćby zabieg dla pewnej osoby, na który musiałaby długo czekać. W ten sposób my sami sobie robimy prezent.

- Przed świętami pytam się żony, co chciałaby dostać, bo przecież ma też imieniny, ale Ewunia mówi, że niczego nie potrzebuje. To samo ja jej odpowiadam na takie pytanie, bo co można chcieć? Mam pięć garniturów, z których noszę jeden, nawet nikt ich nie chce, bo drugiego takiego grubego człowieka ciężko znaleźć (śmiech). Mam też koszul ponad dwadzieścia i też nie wiem, co z nimi robić. No ile można chcieć? Wystarczy przysłowiowa miska kaszy.

- Owszem, czasami na przykład pójdziemy do restauracji, mamy swoje ulubione miejsca. I gdy jesteśmy w trasie koncertowej, nocujemy w dobrych hotelach, gdzie kuchnia jest na bardzo wysokim poziomie. Poza tym w życiu prywatnym i zawodowym mamy na utrzymaniu około 20 rodzin.

Wnuka Bartka również pan wspiera?

- Przez lata w mediach pojawiały się różne informacje na ten temat. Teraz jesteśmy wszyscy w przyjaźni, a nie widzimy się. Muszę się pochwalić, że moja żona zajęła się głównie tą sprawą. Dzwoni do Ewy eks-synowa, ustalamy, co Bartkowi jest potrzebne i natychmiast pomagamy. Myślę, że się w tym spełniamy. Aczkolwiek niechętnie o tym mówimy, bo rodzice nie bardzo chcą tę sprawę nagłaśniać. Jesteśmy zabezpieczeniem dla naszych rodzin, dla wnuków. Oprócz tego mam niepełnosprawnego brata, siostra Ewy jest bezrobotna.

Czyli nie ma możliwości, żeby pan poszedł na przysłowiową emeryturę, odpoczął?

- Mam bardzo dobrą emeryturę - 1700 złotych, z czego połowę oddaję synowi i właściwie nie oglądam tych pieniędzy. Mogę liczyć tylko na to, co w trakcie mojego, wcale nie oszczędnego trybu życia, uda się zaoszczędzić, ale koszty utrzymania są bardzo duże. Jednak, jak wyliczyłem, do końca życia powinno nam wystarczyć na podstawowe rzeczy. Oczywiście, to zależy od tego, kiedy Pan Bóg będzie nas chciał wziąć do siebie. Każdy jest uczepiony tego życia i każdemu wydaje się, że jest nieśmiertelny, a co chwilę dowiadujemy się, że ktoś zmarł.

- Kilka dni temu odszedł mój ukochany wujek Czesław Drapała. W zeszłym roku zmarła mama Ewy - bardzo dobry i mądry człowiek. To są momenty, które nas zasmucają, ale Pan Bóg lepiej wie, co jest nam potrzebne. Być może nawet ból jest nam potrzebny, żeby paść na kolana i mówić do Boga: "Pomóż". On wie, dlaczego cierpimy i zawsze zamieni to w dobro. Tym bardziej warto docenić to, że cała rodzina może spotkać się przy wigilijnym stole.

To u państwa w domu wszyscy się zbierają na święta?

- U nas odbywa się Wigilia, aczkolwiek w zeszłym roku gościliśmy u mojej córy chrzestnej, której urodziło się dziecko. Miało duże trudności, żeby przebić się na ten świat, dla mnie jest to cud w naszej rodzinie. W tym roku będzie u nas siostra Ewy, mój brat, mój syn i jeszcze kilka innych osób. Na stole oczywiście pojawią się potrawy tradycyjne, pewnie ponad 12, a przy moim apetycie to zdecydowanie za dużo (śmiech). Czytamy Pismo Święte przed kolacją, dzielimy się opłatkiem. I oczywiście śpiewamy kolędy. To dla mnie szansa rozśpiewania się przed pasterką.

Rozumiem, że bez tego nie ma u pana świąt?

- Co roku jest pasterka, na której śpiewam razem z sąsiadami. Oczywiście, to nie jest mój koncert, jestem raczej prowadzącym wokalnie. Robię to już od prawie 20 lat. Raz tylko zdarzyło mi się nie dojechać na pasterkę, bo moje auto się zakopało i nawet dwa traktory nie mogły go wyciągnąć (śmiech).

Skoro jesteśmy przy śpiewaniu, to muszę pana zapytać o nową płytę "Duety", która właśnie się ukazała. Dlaczego teraz?

- To jest płyta związana z moimi 70. urodzinami. Są na niej ze cztery utwory, które zostały nagrane lata temu, w tym jeden, który narobił największego hałasu, czyli "Trudno tak" z Edytą Bartosiewicz. Ludzie nas wtedy zaczepiali na ulicy i dziękowali za ten utwór i mówili, że on ich na nowo połączył. Gdy piosenka spełnia takie zadania społeczne, to jest to największa radość. To jeden z tych duetów nagranych twarzą w twarz, bardzo emocjonalny, bo większość powstaje tak, że każdy nagrywa swoją partię i później łączymy to w całość.

Marzy się panu jeszcze jakiś duet? Z kim chętnie nagrałby pan piosenkę?

- Zawsze marzyłem, żeby stworzyć coś z Kasią Nosowską, którą niezwykle lubię i cenię. Pamiętam taką śmieszną historię z nią związaną. Przyjechałem z Ameryki i zagrałem koncert na festiwalu w Sopocie. Po nim stałem jeszcze za kulisami. Nagle ktoś krzyczy: "O, Krawczyk, Krawczyk!". Patrzę, a to taka młodziutka dziewczyna. Mówię do niej: "Przepraszam, ale tu nie można być, pewnie pojawi się ochrona i panią zabierze". A ona do mnie: "Nie martw się Krzysiek, ja zaraz wychodzę na scenę z grupą Hej". Po prostu jej nie poznałem! (śmiech).

- Wracając do płyty, są na niej też inne duety. Ania Dąbrowska, pani mecenas, zachwyciła mnie swoimi utworami, barwą głosu. Uśmiałem się, gdy dostałem próbkę autoironicznego tekstu od Maleńczuka. Piękny utwór stworzył Piasek, którego bardzo cenię, nie mogłem jednak znaleźć odpowiedniej barwy głosu, która pasowałaby do Piaska, na szczęście się udało. W planie mam jeszcze inny album. Są to Psalmy Króla Dawida. To będzie płyta, która ukaże się obok całego nurtu świeckiego, ale również w stylu Krawczyka. W każdym razie, jak pani widzi, cały czas coś się dzieje.

Skąd pan bierze na to wszystko siłę i energię? Wiem, że musi pan bardzo dbać o zdrowie.

- To już jest taki wiek, że gdy wstajesz i nic cię nie boli, to znaczy, że nie żyjesz (śmiech). Trzeba ciągle dbać o kręgosłup, o kolana. To nie jest tylko kwestia treningu, ale dodatkowej opieki fizjoterapeutów. Mam też sztuczne prawe biodro, to jest moje wielkie przeżycie i cierpienie. Na szczęście mogę się pochwalić dużo mniejszym apetytem niż miałem. Udało mi schudnąć chyba z 5 kilogramów. Miałem też problemy z arytmią, ale już nie mam, dzięki zabiegowi ablacji, który przeszedłem. Ale trzeba dbać o siebie i nie mogę już z kolegami wypić pół litra wódki do dobrego śledzia. Te czasy dawno minęły. Owszem, śledzika bardzo lubię i wódeczka też jest, ale tylko 50 gram.

- Trzeba nad sobą pracować i tego na święta wszystkim życzę. Jeszcze tego, żeby mieli odwagę robić rachunek sumienia, bo jesteśmy okropni. To są może głupie życzenia od Krawczyka, ale jesteśmy okropni, leniwi, pożądamy dużo rzeczy, które nie są nam wcale potrzebne, i powinniśmy zacząć się naprawiać sami. Ja już zacząłem - choćby od zmniejszenia tej wódeczki. Na szczęście chyba Pan Bóg to wszystko reguluje, bo nigdy nie paliłem, z alkoholem byłem za pan brat, ale nigdy nie byłem pijakiem. Bardzo fajnie, gdybyśmy umieli też wybaczać. Jeżeli ktoś nie może, to ja mam takie życzenia - niech chociaż zapomni...

Rozmawiała: Magdalena Makuch

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy