Reklama

Magdalena Stużyńska: Koniec z kabaretem!

Tylko w rozmowie z SHOW aktorka wyznaje, dlaczego żegna się z Kabaretem Moralnego Niepokoju. Zdradza też, że jest gotowa na nowe wyzwania i chce podbić internet.

Ostatnio podbijasz internet - założyłaś bloga i profil na Instagramie. Dlaczego akurat teraz?

Magdalena Stużyńska: - Rzeczywiście, razem z moją przyjaciółką Anią Hernik założyłyśmy bloga nieboniebo.pl. Taki pomysł dojrzewał w nas od jakiegoś czasu. Chciałyśmy kiedyś stworzyć dla siebie i innych kobiet taką przestrzeń, w której mogłybyśmy się twórczo i inspirująco spotykać - coś na kształt klubokawiarni, klubu dyskusyjnego. To jednak wiązałoby się choćby z przygotowaniem biznesplanu, wynajęciem lokalu - to nas przerosło. Ten pomysł upadł, a właściwie przerodził się w kolejny - w wirtualne miejsce spotkań. Dostępne zewsząd i dla każdego, a właściwie każdej zainteresowanej. Oprócz tego, trzy miesiące temu, założyłam profil na Instagramie. Do tego zainspirował mnie Bartek Kasprzykowski.

Reklama

Jak na twojego bloga zareagowali twoi synowie? W dzisiejszych czasach dzieci są lepszymi ekspertami niż dorośli.

- Starszy czasami występuje w roli konsultanta. Skupia się głównie na zdjęciach, doradza mi, z jakich aplikacji korzystać (śmiech).

Jak ustrzec dzieciaki przed nadmiernym korzystaniem z internetu? Jako mama masz sprawdzone pomysły?

- Wbrew pozorom bardzo dużo daje rozmowa i ciągłe pranie mózgu. Warto wytrwale proponować dzieciom coś alternatywnego. Wiadomo, że książce trudno jest wygrać konkurencję z grą, ale nie należy się tym zrażać, lecz cierpliwie drążyć. I dać przykład. Rodzic czytający książki ma większe szanse zainteresować nimi dziecko. Próbujmy przedstawić dzieciom na tyle ciekawą ofertę, żeby zaszczepić w nich ciekawość świata i to nie tego wirtualnego. My na przykład często organizujemy rodzinne wycieczki. Wsiadamy do auta i jedziemy przed siebie, bez większego planu, nie musi być to daleka podróż. Ważne, żeby spędzać ze sobą jak najwięcej czasu.

Tylko jak to wszystko pogodzić - bycie mamą, żoną i pracownikiem? Nie masz wrażenia, że wymaga się, aby kobiety były idealne na każdym kroku?

- Wymaganie od siebie i dążenie do ideału to niekoniecznie to samo. Mam przekonanie, że należy wymagać dużo od siebie. Ja lubię wyznaczać sobie cele, mieć zadania. Ale dążenie do jakiegoś wyimaginowanego ideału może nas łatwo doprowadzić do frustracji, bo na starcie zakłada porównywanie, mierzenie się z kimś albo spełnianie jakichś zewnętrznych oczekiwań. Dla mnie sprawa jest dość prosta: robić swoje najlepiej jak potrafię, bez zarzynania się. Trzeba normalnie żyć.

Wykreśliłaś ze słownika słowo "muszę"?

- Nie, bo mam silne poczucie obowiązku. Jestem cyborgiem, szczególnie jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Muszę być przygotowana do pracy w stu procentach. Do tego stopnia, że jestem w stanie zrezygnować z jakichś przyjemności, bo na przykład następnego dnia muszę wstać wcześnie rano do pracy. Ale to jest "przymus" wynikający z wewnętrznej potrzeby, a nie z tego, że sobie coś na siłę narzucam.

Można to zamienić na "chcę".

- Dokładnie tak! Dla mnie nie jest to żadne poświęcenie ani wyrzeczenie, bo przecież kocham to, co robię. Oczywiście wiąże się to z rezygnacją z kilku rzeczy. Na przykład kuleje u mnie życie towarzyskie.

A wydaje mi się, że przyjęcia w twoim wykonaniu są idealne. Coś czuję, że pasuje do ciebie określenie "perfekcyjna pani domu".

- Faktem jest, że lubię porządek, bo odpoczywam, kiedy jest czysto. Nie odpocznę, widząc przekrzywiony abażur, ale pracuję nad tym. Dookoła mnie jest tyle chaosu, że po prostu w domu chcę mieć porządek. Nie zawsze się to udaje, więc co mogę zrobić? Odpuszczam, żeby nie zwariować. Co do przyjęć, to faktycznie bardzo dbam o oprawę - szkło, porcelanę, kwiaty, świece. Śmieję się, że to dlatego, żeby odwrócić uwagę od tego, co podam na talerzu.

Twoja potrzeba porządku jest widoczna też w pracy? Na planie zdjęciowym "Przyjaciółek" jesteś jak żandarm i wszystkiego pilnujesz?

- Bez bólu poddaję się żelaznej dyscyplinie, którą narzuca nasz reżyser. Jest perfekcyjnie zorganizowany, może dlatego, że urodził się 25 marca, tak jak ja (śmiech). Bardzo odpowiada mi taki rodzaj mobilizacji, porządek, cisza i spokój na planie. Nie ma tu wprawdzie dużo miejsca na żarty i zabawę, ale to mi nie przeszkadza. Żeby było jasne, pracę w atmosferze zabawy też bardzo lubię, pod warunkiem, że nie wkrada się w nią chaos i nadmierne rozprężenie.

Trudno mi sobie wyobrazić taki spokój, gdy na planie jest tyle silnych kobiet.

- Wiesz, jak reżyser się na nas czasem wścieka?! (śmiech). Ale znalazł na nas sposób: daje nam chwilę na wygadanie i śmiech, żebyśmy mogły się rozładować. Jednak staramy się nie przeginać i szybko się mobilizujemy.

Z dziewczynami przyjaźnicie się prywatnie?

- Parę razy umówiłyśmy się poza planem. To były fantastyczne spotkania i ciężko było nam się potem rozstać, ale jesteśmy w takim wieku, że każda z nas ma już ukształtowane relacje towarzyskie i zawodowe. Poza tym jesteśmy na maksa zapracowane i nie mamy zbyt wiele przestrzeni na towarzyskie spotkania. Naprawdę bardzo się lubimy i jest między nami dobra chemia. To zresztą chyba widać w serialu. Nie udałoby się dotrwać do 10. sezonu, gdybyśmy się prywatnie nie lubiły.

Troszkę odetchnęłaś, że twoja serialowa bohaterka wychodzi na prostą?

- Ta Anka, którą teraz oglądamy, bardziej przypomina mnie. Oczywiście jest to "wygodne" - Anka jest mi bliższa, ale z aktorskiego punktu widzenia wcześniejsze wątki były dla mnie ciekawsze.

Żeby dobrze wejść w rolę alkoholiczki, korzystałaś z konsultacji, rozmawiałaś z kobietami, które mają ten problem?

- Dużo czytałam, rozmawiałam z osobami, które znają dobrze temat. Prowadził mnie reżyser, który doskonale zna te wszystkie mechanizmy. Musiałam też rozpracować dobrze Ankę, dotrzeć do przyczyn jej nałogu. Przy okazji zobaczyłam, jak bardzo osoby pijące są samotne w swoich cierpieniach, a jednocześnie jak mocno wypierają świadomość uzależnienia i odrzucają pomoc. Kobiety też bardzo długo potrafią ukrywać swój nałóg. Może dlatego, że w społeczeństwie dużo łatwiej akceptuje się fakt, że mężczyzna jest alkoholikiem. Kobiety alkoholiczki są natychmiast skazywane na "banicję", potępiane. Chyba mało się o tych problemach mówi, nie wiemy, jak pomóc uzależnionym, gdzie szukać wsparcia. Problem jest bardzo powszechny, ale marginalizowany.

Temat trudny, tak jak i rola, którą grasz. Czy miejscem odreagowania jest dla ciebie kabaret? Chociaż zastanawiam się, czy nie wkurzają cię żarty twoich kolegów na temat kobiet?

- Robert Górski żartując w ten sposób, obśmiewa pewne stereotypy i schematy myślenia. Jasne, że szowinistyczne żarty mnie wkurzają, ale będzie mi ich pewnie brakowało teraz, gdy na dobre odejdę z kabaretu (śmiech).

Dlaczego odchodzisz?

- Nie jestem w stanie choćby fizycznie przez tak długi czas godzić tylu aktywności jednocześnie, a potrzebuję nowych wyzwań. Żal mi było odmawiać, nie przyjmować np. teatralnych propozycji, w które nie mogłam się zaangażować, bo nie dysponowałam terminami. To było cudowne pięć lat, ale czas na coś nowego.

Jak twoi koledzy to przyjęli?

- Wiadomo, że rozstania nigdy nie są radosne, ale koledzy doskonale mnie rozumieją.

To teraz możesz zająć się nowymi projektami.

- Ostatnio pojawiła się propozycja od Olafa Lubaszenki zagrania we francuskiej komedii obyczajowej "Ludzie inteligentni". W obsadzie jest Iza Kuna, Magda Boczarska, Rafał Królikowski, Bartek Topa i Szymon Bobrowski. Bardzo się cieszę, że udało się zrobić ten projekt.

Nie masz jednak poczucia, że omija cię kino?

- Mam. To strata dla mnie i dla polskiego filmu (śmiech). Mam jednak na to znikomy wpływ. To jest bardzo hermetyczne środowisko i zwykle obsadę wybiera się z bardzo wąskiego kręgu. Ale jestem przekonana, że to się zmieni.

Czujesz lekki stres, że lada moment "Przyjaciółki" się skończą, a ty nie masz żadnego planu B?

- Mam zaplanowaną pracę na rok z góry - nie muszę już dziś mieć czegoś w zanadrzu. Może za trzy miesiące wejdę w nową sztukę, serial czy program? Odkąd zaczęłam pracować, nigdy nie byłam wolna, bez zajęcia. Oczywiście taka sytuacja zawsze może nastąpić, ale nie mam zwyczaju martwić się na zapas, przecież jutro mogę wpaść pod tramwaj.

Magdalena Makuch

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy