Reklama

Marcin Dorociński: Wstydliwy... ale przebojowy

Wstydził się zdawać na PWST, bo uważał, że „tam chodzi tylko arystokracja”. Dziś jako jeden z nielicznych Polaków gra w zagranicznych filmach.

Przeskakuje z jednego planu na drugi, a do tego jeszcze grywa w teatrze i nie ma zamiaru z tego rezygnować. Udziela za to coraz mniej wywiadów. "Gazety czy telewizja wyolbrzymiają pewne zjawiska. »Rozklepują« każdego delikwenta na bardzo cienki kotlet, przez który wszystko widać, i prywatnie nic mu nie zostaje", uważa Marcin Dorociński (44).

Gdzieś wciąż siedzi w nim chłopak z małej miejscowości pod Warszawą, z niezbyt zamożnej rodziny, absolwent technikum, który marzył o karierze piłkarza. A do szkoły teatralnej początkowo bał się zdawać, bo, myślał, że to dla niego za wysokie progi.

Reklama

Żadnej pracy się nie bał

Ostatecznie ośmielił się i złożył papiery do warszawskiej PWST, choć rodzice marzyli o pewnym fachu dla syna, takim jak... obróbka skrawaniem. Początkowo można było powiedzieć, że mieli rację - w czasie studiów i po studiach Marcin po prostu biedował. Był kelnerem, ponoć fatalnym, stał na bramce w klubach, prowadził promocje. "Jeszcze w czasie szkoły dorabiałem podczas wakacji - sortowałem grzybki, reklamowałem szampony i golarki... I wiedziałem, że jak się kończy studia, to trzeba się wziąć do pracy. A skoro nie ma pracy w zawodzie, to trzeba robić coś innego. Myślałem o tym, żeby wyjechać do Australii i jeździć na tirach", opowiadał w książce "Mistrzowie słowa".

Chwile zwątpienia minęły, kiedy dostał angaż do Teatru Dramatycznego. Spotkał tam koleżankę ze studiów, Małgorzatę Kożuchowską. Zaiskrzyło. W teatrze szło im świetnie, byli młodzi, bawili się. Dorociński wspominał kiedyś, że po udanej premierze w teatrze impreza trwała do białego rana, a większość jej uczestników wręcz pogubiła się w rozlicznych zaułkach Dramatycznego.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego kariera filmowa ruszyła z kopyta, gdy po niecałych trzech latach intensywnego związku Kożuchowska go rzuciła. Znajomi aktorki mówią, że to dlatego, że Marcin za bardzo nalegał na legalizację związku i założenie rodziny, co aktorce, która złapała wiatr w żagle dzięki występowi w "Kilerze", wcale się nie uśmiechało. Dorociński bardzo przeżył zawód miłosny. Przez jakiś czas wierzył, że znowu się zejdą, ale tak się nie stało.

Przełomem w jego życiu był film "Pitbull" kręcony w 2004 roku. Tam nie tylko świetnie zagrał, ale też poznał kobietę swego życia. Z kostiumograf Moniką Sudół (52) mają dwoje dzieci: Stasia i Janinę. Aktor jest też przyszywanym ojcem Kuby, syna żony z poprzedniego związku. Marcin słynie z wierności i lojalności wobec żony. Być może dlatego z Kożuchowską już nigdy więcej razem nie zagrali.

W słusznej sprawie


Dziś Marcin jest wielką gwiazdą, także eksportową. Ostatnio można go było zobaczyć m.in. w "Operacji Anthropoid" u boku Jamiego Dornana znanego z "Pięćdziesięciu twarzy Greya" i w duńskim obrazie "Małżeńskie porachunki", a wcześniej w serialu niemiecko-południowoafrykańskim "Cape Town".

Teraz pracuje w Anglii na planie filmu "Hurricane: Squadron 303" o polskich pilotach w czasie II wojny światowej (to inna produkcja niż film "Dywizjon 303" z Maciejem Zakościelnym i Piotrem Adamczykiem) i wciela się w nieustraszonego Witolda Urbanowicza ps. Cobra. Janem Zumbachem w tej produkcji jest Iwan Rheon (32), aktor, którego polscy widzowie znają z przerażającej roli Ramseya Boltona w "Grze o tron". Marcin właśnie przekonał przyjaciela, by razem z nim dołączył do protestu przeciwko planom odstrzału żubrów w Polsce. Dorociński jest przecież ambasadorem WWF, a zwierzętom pomaga, nie tylko biorąc udział w kolejnych akcjach, ale też np. przygarniając psy ze schroniska.

Katarzyna Jaraczewska


Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy