500 zł moje, bo dostajecie je na mnie
Robert się na nas wszystkich obraził. Odzywa się tylko zapytany o coś wprost.
To mój komputer, zostaw go! - usłyszałam 14-letniego syna, Roberta, drącego się na starszego o dwa lata brata.
- O co ta awantura? Komputer jest przecież wspólny! - wkroczyłam.
- Nieprawda! Jest z 500 plus, a dostajecie je tylko na mnie - krzyczał Robert.
- No i co z tego? To są pieniądze na was - tłumaczyłam spokojnie. - Dzięki nim będziecie chodzić na dodatkowe zajęcia z angielskiego i mogliśmy kupić wam ten komputer. Ale jak się będziecie o niego kłócić, to my z tatą zaczniemy go używać i tyle.
- Mamo - jęknął Krzysiek.
- To niesprawiedliwe! - Robert usiadł na łóżku i wydął usta.
- Synku, myśl rozsądnie - tłumaczyłam. - Czy jak my z tatą zarabiamy pieniądze, to mówimy: to jest moje, a to twoje? Nie. To są pieniądze rodzinne, które wydajemy na nas wszystkich. Tak samo jest z tym 500 plus.
Ponieważ nie awanturował się więcej w sprawie komputera, miałam nadzieję, że zrozumiał to, co mówiłam. Ale już w następnym miesiącu spytał:
- Tato... a przyszło już 500 plus?
- A dlaczego cię to interesuje? - zdziwił się mąż.
- Chcę nowe buty do gry w piłę...
- Twoje buty są jeszcze dobre. A z 500 plus zapłacimy wam za angielski.
- No to zapłaćcie za mnie, a zamiast płacić za Krzyśka, kupcie mi buty!
Popatrzyliśmy na młodszego syna zdumieni.
- Jak możesz? - aż poczerwieniałam. - Nie tak cię wychowywaliśmy.
- To moja kasa, dlaczego nie mogę z niej nic mieć?!
- Gdyby to były pieniądze dla ciebie, to trafiałyby na twoje konto. A skoro dostajemy je my z tatą, to znaczy, że my decydujemy o tym, na co mają zostać wydane. Koniec dyskusji!
Robert się na nas wszystkich obraził. Odzywa się tylko zapytany o coś wprost. Wykonuje polecenia, ale sam z siebie nic nie robi. To trwa już kilka tygodni i jest straszliwie uciążliwe. Jedna z moich koleżanek powiedziała, że ona swoim dzieciom daje po 100 zł z 500 plus i wszystkie są zadowolone. Ale ona dostaje 1000 zł, to może jej łatwiej. My nie moglibyśmy sobie pozwolić na nowy komputer i kurs językowy, gdyby nie te dodatkowe pieniądze. Rozplanowaliśmy je już i nie ma mowy o takim kieszonkowym... Tylko jak trafić do Roberta, skoro nasze tłumaczenia go nie przekonały. Co go przekona i uspokoi?
Łucja Szyłkowska z Zawiercia