Czy jestem ofiarą chirurgii plastycznej?
Odkąd pamiętam, zawsze miałam nadwagę i kompleksy na tym tle. Nie mogłam wprost patrzeć na moje szerokie biodra i grube uda, na te fałdy tłuszczu. Wiele razy próbowałam się odchudzać, ale brakowało mi silnej woli, by wytrwać na diecie.
Poza tym, dobrze wiem, że właśnie z bioder i ud najtrudniej zrzucić tłuszcz. Tu jest potrzebna gimnastyka, dużo ruchu. A ja mam siedzącą pracę, więc kilogramów, zamiast ubywać, tylko mi przybywało. Prawdę mówiąc, wpadłam z tego powodu w psychiczny dołek. Któregoś dnia pożaliłam się koleżance, że już sobie z tym rady nie daję. A ona na to, że ma dla mnie świetną propozycję. Od słowa do słowa okazało się, że koleżanka, jak to się mówi, po znajomości, może mi załatwić zabieg odsysania tłuszczu, czyli tak zwaną liposukcję. I, co najważniejsze, za pół ceny. Jak to usłyszałam, aż podskoczyłam z radości. Od razu wzięłam od koleżanki wszystkie namiary i umówiłam się na zabieg. Jechałam tam jak na skrzydłach. Już sobie wyobrażałam, jak znikają moje fałdy tłuszczu, a ja robię się szczuplejsza i zgrabniejsza. Niestety, na marzeniach się skończyło. Bo po zabiegu jest jeszcze gorzej niż przed! Wcale nie wyglądam szczuplej, mało tego, na biodrach i udach mam obrzęki, jakieś plamy, wgłębienia. To jest po prostu koszmar! Lekarz, który przeprowadzał zabieg, mówił, że jego efekty będą widoczne po mniej więcej 6 tygodniach. Tymczasem u mnie minęły już 4 miesiące i jest coraz gorzej, nie lepiej. Lekarz stwierdził, że w takim razie proponuje mi ponowny zabieg. Ale ja teraz już sama nie wiem, co robić. Jestem przerażona. A jeśli za drugim razem znowu coś pójdzie nie tak?
Basia, 43 lata